środa, 7 czerwca 2017

Rozdział XXIII

Na początku Clint sam nie wiedział, co robić. Biec za nią - oto co miał zrobić, oto co podpowiadał mu instynkt. Nie mogła uciec daleko. Miała złamaną rękę i nie była zrobiona z gumy, by móc pozwolić sobie na niebezpieczny skok z jeta i jeszcze liczyć na to, że odbije się jak piłka od ziemi. Poza tym już został jej zaaplikowany specyfik, więc jej siły niedługo powinny osłabnąć.
Więc bez namysłu przejął stery maszyny, zatrzymał ją w powietrzu i zawrócił w jednej chwili.
Steve ruszył w jego kierunku, pchnięty strachem.
- Barton, stój! - Zaczął siłować się z nim, próbując wytrącić mu stery z dłoni, ale Clint kurczowo się ich trzymał, jak tonący brzytwy. - Puść!
Steve złapał stery z drugiej strony i ciągnął z całych sił. Upór Bartona zaczął słabnąć, ale mimo to zaciskał powieki i zęby, by przezwyciężyć siłę Kapitana.
- Puszczaj, to rozkaz!
- Nie jesteś prawdziwym kapitanem! Za długo jej szukałem, żeby teraz odpuścić! Aaaa! - Ster raptownie wyślizgnął mu się z rąk, jakby był od czegoś śliski i jet niebezpiecznie zakołysał się w powietrzu, niczym wiotka łódka, gdy z obu stron burty wpadną na siebie niespokojne fale. Clint rzucił się w kierunku sterów trzymanych przez Steve'a, na którego twarzy malowało się doprawione tym nowym doświadczeniem przerażenie.
Steve wyglądał, jakby o własnych siłach musiał przesunąć Wielki Kanion, bo za alternatywę miał poświęcenie życia przez tysiące ludzi i właśnie się do tego przymierzał.
Pierwszym, co zrobił Barton, było zajęcie się Kapitanem. Natychmiast sięgnął dłońmi do jego twarzy, by pozbawić go pola widzenia. Steve nie mógł się tak łatwo poddać, bo przecież byli jeszcze w powietrzu i choćby chwilowy brak koncentracji mógł zakończyć się rozbiciem o jakieś drzewo.
- Barton! Uspokój się!
Jet kołysał się coraz mocniej z boku na bok. Poruszona kołyska się chwiała na krzywych biegunach.
Na dodatek znikąd nadszedł deszcz i pogoda natychmiast się zepsuła.
- Do cholery!
- No puszczaj!
Rogers trzymał ster jedną dłonią, drugą starając się trzymać Clinta z dala od siebie, przyciskając go do fotela. W tej sytuacji Barton usiłował wspiąć się palcami po brodzie Steve'a w kierunku jego oczu.
- JARVIS, lądujemy! - wydał wtedy rozkaz Steve, sadzając Clinta na fotelu i zapinając go, przy czym stanął w idealnym miejscu, by odciąć partnera od sterów. Pochylił się idealnie nad nim, opierając dłońmi o skórzane podłokietniki.
JARVIS potwierdził przyjęcie komendy, po czym natychmiast przystąpił do lądowania.
Clint z miejsca się uspokoił.
Steve spojrzał wprost na niego.
- Jak możesz się domyślić, będzie mi teraz trudniej ci zaufać.
- Jesteśmy partnerami! - wykrzyknął Clint, z wysiłkiem przewróciwszy oczami. Nadal odczuwał dotkliwy ból oka.
- Tak, ale mógłbyś choć przez moment pomyśleć o drużynie. Nie ty jeden starasz się, jak możesz, by odnaleźć Natashę. - Westchnął i ruszył po swoją tarczę, leżącą teraz mniej więcej pośrodku jeta na podłodze. - Spróbuj się nie zabić, gdy tak za nią gonisz.
Clint rozpiął blokujące go pasy i potoczył wzrokiem za oddalającym się Stevem.
Barton za wszelką cenę nie chciał zostać sam.
Jak step długi i szeroki, tak jedna mała rudowłosa agentka gdzieś tam na niego czekała. Lub przed nim uciekała. Tak jak ucieka się przed kimś w śnie, w środku będąc już ofiarą potęgującego się lęku.
Nie był pewien, czy Tony pomyślał o tym, by zaopatrzyć jeta w łuk i kołczan, ale jednak znalazł wszystko, czego potrzebował. A nawet więcej.

***

Natasha odczuwała nasilające się zawroty głowy od leków. Ból ręki nie przeszkadzał na tyle, by nie móc uciekać co sił, ale już skręcona przy lądowaniu ze spadochronem kostka przeszywała jej całe ciało jak płonące strzały (tego pieprzonego łucznika - goni mnie chuj - - jak mnie znalazł; skąd ja znam skurwiela).
Jeśli tylko uda jej się dotrzeć do bazy, to będzie sukces. Niemożliwe, żeby dotarła do Władywostoku, dokąd wybrał się Lukin z resztą, ale udałoby jej się pewnie skontaktować z kimkolwiek. Nie miała co liczyć na to, że Lukin wyśle po takie ścierwo jak ona śmigłowiec i straci na tym paliwo, ale na pewno mogła liczyć na chwilę odpoczynku, a potem szybko dostałaby się z powrotem na orbitę i w zasięgu grawitacji swojego szefa.
Poślizgnęła się na śliskiej trawie i wylądowała w sukcesywnie tworzącym się bajorku błota.
Uniosła się lekko na łokciu swojej zdrowej ręki, żeby zobaczyć zbliżającą się do niej kobietę. Widziała ją pierwszy raz w życiu, ale poczuła ulgę, kiedy zaczęła zapadać się w błoto. Jej mięśnie niespodziewanie odmówiły posłuszeństwa, a Natasha leżąc już z na wpół otwartymi oczami, nie mogła myśleć o niczym innym, jak o szybkiej śmierci. Problem polegał jedynie na tym, że nie była w stanie podnieść głowy, nie wspominając nawet o sięgnięciu po cyjanek.

***

Długoszyje szarawe gęsi niezdarnie uciekały we wszystkie strony, gęgając z wyrzutem, kiedy czarny, terenowy Land Rover podjechał pod górkę na upstrzone kałużami obejście.
Ze stalowego trzepaka zwieszała się dwójka poubieranych w pikowane, sprane kurtki chłopców. Oprócz tego na drewnianej ławeczce przysiadły dwie opatulone kocami i wzorzystymi chustami starowinki, rozmawiające między sobą przyciszonymi głosami.
- Im dalej od ludzi, tym lepiej - przemówił wreszcie Coulson, gasząc silnik.
Clint zerknął na niego, nim odpiął pas bezpieczeństwa.
- Nikt jej tu nie znalazł? - upewnił się, dokładnie lustrując każdą osobę, od której oddzielała go przednia szyba samochodu. Wyglądało na to, że żaden z nich nie miał złych intencji, a dzieciaki zaczęły ciekawie przyglądać się samochodowi.
Najbliżej położony dom w większości był zbudowany z cegły, choć dach łatany był już różnymi surowcami. Okna miały staroświeckie, podwójne szyby i przesłaniały je jasne firany. Clintowi brakowało psa. Dwie starowinki zażywały nieco słońca, które na razie ani trochę nie dawało ciepła. Wokół i w tle majaczyły inne budynki gospodarskie o dużo gorszej aparycji.
(Matko, co za grajdoł).
- Nie zanosi się na to. Jest głęboko ukryta, tą wsią rządzi pop. Jest wiele takich kryjówek na całym świecie, ale pomyśleliśmy, że mimo, iż to Rosja i łatwiej byłoby jej się wymknąć i z kimś skontaktować, to byłby dla niej mniejszy szok, niż gdyby obudziła się w południowej Afryce - odpowiedział, a po chwili dodał: - Na wszelki wypadek czekamy na jakiś zwrot akcji.
Barton chciał zapytać, w jaki sposób ochrona się odbywa, ale ostatecznie po prostu zamilkł na moment i stwierdził, że to nie jest aż tak istotne.
- A gdzie ona jest?
- Powiadomiliśmy ją o twoim przyjeździe, wiec zapewne już czeka.
Barton spojrzał z niepewnością na Coulsona, niemo pytając, co miał na myśli, a właściwie (czy mnie pamięta?) jak Nat na tę wiadomość zareagowała. I jak odbyła się ta rozmowa, skoro niby dają jej jakąś swobodę ruchu, ale jednocześnie znajduje się pod stałą kontrolą?
Clint otworzył drzwi pasażera, podczas gdy mężczyzna w ciemnych okularach pozostał za kierownicą. Obaj nie wyglądali na zbyt wypoczętych, ale Clint miał znacznie jaśniejszą i odprężoną twarz od Coulsona kierującego pojazdem. Całkiem możliwe, że miało to coś wspólnego z wreszcie osiągniętym celem wycieczki do Rosji.
Wiosna przyszła dosyć szybko. Mimo doskonałych prognoz Clint uparł się, żeby ubrać cieplejszą kurtkę i miał rację. Dzięki temu nie musiał się kulić w aucie i zdawać na klimatyzację.
Minął kilka olbrzymich kałuż i ruszył prosto w stronę chałupy. Stracił nieco na pewności siebie, jednak starał się tego po sobie nie poznać.
Staruszki siedziały nadal na swoich miejscach, ale teraz już patrzyły wprost na intruza. Były naprawdę pomarszczone, a wyglądały dziarsko, jakby mogły spokojnie jeszcze przyłożyć jakiemuś sąsiadowi za podbieranie czyichś jabłek z sadu.
Przemknęło mu przez myśl, że może patrzeć na jakieś agentki SHIELD, albo jakieś znajome Steve'a z Armii Czerwonej. To najprawdopodobniej był ten sam rocznik.
Rzucił im grzeczne rosyjskie Dzień dobry. Nie odpowiedziały, tylko taksowały go nadal wzrokiem.
Stanął przed drzwiami i zapukał ostrożnie. Babcie nie spuszczały go z oka.
(Musiały obsługiwać snajperki)
Ich spojrzenia były już naprawdę absurdalne, więc Barton po prostu wszedł do środka, nim ktokolwiek mu otworzył.
Wnętrze nie było jakieś szczególne. Panowało w nim umiarkowane ciepło i swojski bałagan. Rozejrzał się i od razu zdał sobie sprawę, że znalazł się w jednej izbie z kuchenką, stołem, zlewem i starym, klocowatym telewizorem ustawionym na jednej z zawieszonych na ścianie szafek. W izbie znajdowało się też wysłużone żelazko na skraju drewnianego stołu. Przez dziergane firanki wpadało światło, rzucając na startą wykładzinę wzorzyste figury.
Clint rozpiął kurtkę i zaczął się poruszać po izbie, rzucając od czasu do czasu niepewne spojrzenia w różne strony. Zauważył, że sufit był lekko popękany i ciężko było się domyślić jaki kolor oryginalnie miały ściany.
Wtedy usłyszał cichą, toczącą się przed domem rozmowę, z której wywnioskował szybko, że toczy się na jego temat. Któraś ze starszych agentek narzekała przyciszonym głosem, że jest prostakiem, a ta druga dodała, że Jankes i splunęła. Na to odezwał się trzeci głos. Barton dosłyszał, jak ktoś otrzepuje buty przy wejściu i drzwi się otworzyły.
Gdyby nie gruby szal owinięty wokół głowy, Clint rozpoznałby ją natychmiast, ale dostrzegł ją dopiero, gdy go rozwiązywała i zrzucała na ramiona. W chwili, kiedy kilka niesfornych, przydługich loków zaczepiło się i chwilę potrwało, nim Natasha doszła z nimi do ładu.
Rzadko to robiła - chyba wcale właściwie. Rano zdobywała się na wszystko, aby w ciągu dnia jak najmniej dawały o sobie znać. Na misje wiązała je w kucyk, a gdy urosły, to szybko ścinała, by nie musieć się z nimi bawić.
Jak się przywitać? Natasha raczej nie należała do osób, które witały się dosyć wylewnie. Czasem kogoś objęła, ale całusy pozostawały rzadkością. Można jej było tylko... rękę podać?
- Tasha! - tyle zdołał wydusić Clint. Przykuł jej spojrzenie i na jej twarzy powoli wykwitły ślady wspomnień. Pewnie tych niedawnych, związanych z jej porażką, złamaną ręką, ucieczką. Zdarzyło się to jeszcze przed zimą, a już mieli wiosnę, ale w jej pamięci wciąż żyły. Barton poczuł odpowiedzialność, by jakoś wymazać te złe wydarzenia. - Urosły ci włosy!
Może to nie było supersubtelne, ale i tak najlepsze, co Clintowi przyszło do głowy.
Natasha stała przy drzwiach, ale nie odpowiedziała w żaden sposób na komplement. Clint po drodze wypytywał Coulsona o wszystko, co dotyczyło jego byłej partnerki, ale i tak wolałby o wszystkim dowiedzieć się wprost od niej. Co - jak widać - może nie było jeszcze za dobrym pomysłem.
Clint potarł dłonie, czując na nich zbierającą się warstewkę potu.
- Pamiętasz mnie jeszcze? (Hej, to z mojego powodu złapało cię SHIELD i pilnuje dzień i noc; fajnie, co?) - Clint bez wahania w końcu wysunął w jej kierunku rękę, podając dłoń.
Nat patrzyła na niego i przez moment dokonywała się jakaś reakcja w jej głębi, której nie potrafiła ukryć za dobrze we własnym spojrzeniu. Ożywiła się, ale nadal walczyła w niej niedawna terrorystka i zgubiona na długiej i krętej ścieżce Mścicielka. Uścisnęła mu dłoń starając się zrobić to łagodnie.
- Oczywiście, Clint Barton. Bogu dzięki, że przy naszym ostatnim spotkaniu brakło ci strzał, bo zapewne już bym tu nie stała.
Clint też uznał, że ta kwestia wcale nie była taka oczywista. Już kiedy zabierał z jeta kołczan i broń nie był pewien, co tym razem się wydarzy. I oczywiście dotknął go ten palec z przestworzy, który znamy z dziwnego przeczucia, że historia lubi się powtarzać.
Natasha spotkała na swojej drodze Skye, co prawda już dosyć sponiewieraną (nie mogę myśleć nawet co robiła na syberyjskich stepach tyle dni, gdy byłem więźniem i podżynałem gardła współpracownikom Romanoff), ale dzięki szczęściu żółtodzioba ruda była już praktycznie nieprzytomna.
- Nadal subtelna jak różowy czołg w stokrotki? - Barton przełamał ciszę swoim lekko zabarwionym fałszem śmiechem. Cieszył się jednak, że przynajmniej w tym nowym dla niego ciele odnajduje starą duszę.
Natasha przekrzywiła głowę jak mały, ciekawski rudzik.
- Jak co?
Barton zatknął sobie usta dłonią, jakby chciał przez to zatrzymać wybuch śmiechu który mu się wymsknął.
- Dobrze cię w końcu znowu widzieć. (Nie masz pojęcia, ile dla ciebie poświęciłem, jak traciłem rozum) - Natasha nie wydawała się zainteresowana jego wyznaniami, więc Clint wolał uderzyć nieco inaczej. - Tyle lat korpo-niewolnictwa dla SHIELD, a jak trzeba gdzieś dotrzeć, to wciskają ci bilet lotniczy klasą ekonomiczną i wypożyczają samochód na miejscu.
I to wydawało się poruszyć kilka cegieł w jej obronnym murze.
- Stark nie dał ci jeta?
Clint się zmieszał.
- Pewnie by dał. Ale nie wspomniałem, że mam zamiar cię odwiedzić. (Gdybyś tylko wiedziała...) Nikt poza nami o tym nie wie. Chociaż, gdybyś z nami wróciła teraz, to wszyscy całowaliby mnie w tyłek ze szczęścia. Mieliśmy chyba rozerwać trochę Steve'a. Nic tylko by się chował po kątach.
- Co z nimi?
Clint wzruszył ramionami.
- Wszystko w normie. Kiedy bywam w twierdzy, Stark rzadko się pokazuje. Dopiero gdy już muszę wyjeżdżać, to się pojawia i rzuca parę słów na do widzenia, a przy tym najczęściej prosi o strzemiennego.
Skubała zawzięcie jakieś żółtawe słomki wystające jej z kieszeni kurtki.
- Steve kieruje coraz mniej licznymi akcjami. Pomaga mu sporo Bruce, analizują to, co udaje nam się wygrzebać ze zdobytych dokumentów Hydry. Chyba tworzymy zgrany zespół, sporo się różnimy od tamtej zbieraniny w Nowym Jorku. A, no i uczymy Thora jak zasłużyć na miano godnego ziemianina. Czy tam człowieka. A tobie jak się wiedzie?
Uniosła na niego szybko oczy - zrobiła to po przyjacielsku, choć Clint widział, że nie czuła się w jego towarzystwie stuprocentowo swobodnie. Być może miało to coś wspólnego z tym, że Steve złamał jej rękę. Barton sam nie czułby się na siłach, by coś takiego zrobić. Byłaby to dla niego trudna do podjęcia decyzja, ale czy by tego dokonał? Na samą myśl trochę pociły mu się dłonie (tylko by nie musieć krzywdzić jej bardziej). Kości się zrastają, a sprowadzanie zmarłych z zaświatów samo w sobie staje się trudniejsze...
- Zwyczajnie. - Przez chwilę to było jedyne słowo, jakie wypowiedziała i Clint poczuł ukłucie rozczarowania. Nie ufała mu, bo pamięć wracała jej powoli. Może i teraz grała przed nim, udając, że pamięta, kim dla siebie byli. Czuła się skrępowana? Na pewno Barton wyciszył wewnętrzny, krytyczny głos i postanowił dać jej jakoś do zrozumienia, że chciałby usłyszeć więcej. Przysiadł na pooranym, podniszczonym stole i oparł obie dłonie na blacie, czując pod skórą wszystkie wyżłobienia w drewnie. Natasha czuła na sobie jego iskrzące spojrzenie. Jej włosy sięgały teraz niemal do połowy pleców i były niesamowicie poplątane, co dodawało samej agentce trochę dziwnego płomiennego piękna. Sprane, wypłowiałe kolory szalu w granatowe, czerwone i fioletowe kwiaty jak z bazaru, który opuściła na ramiona i kurtkę, podkreślał teraz jej delikatny odcień skóry. Nawet w czarnych, trochę brudnych gumowcach wyglądała całkiem kobieco, chociaż w żaden sposób nie podkreślało to zalet jej figury. Natasha za granicą własnej ojczyzny podobała się wielu mężczyznom w każdej swojej odsłonie - sekretarki, asystentki - niektórzy nawet lubili w niej tę nieprzyzwoitą przy jej niewielkości zadziorność i siłę, a nawet okrucieństwo. Tutaj wyglądała zwyczajnie, nikt się za nią nie uganiał (pewnie dlatego, że była obca), ale Bartonowi i tak się podobała. - Cały czas jest tu spokojnie.
- Coulson mówił, że to ci pomoże bardziej, niż terapie. - Pauza nie była zamierzona przez Clinta, więc poczuł się przez nią bardzo nieswojo i zaraz zadał kolejne pytanie. - Pamiętasz Coulsona?
- Coulson nie żyje? - spytała niepewnie.
Clint uśmiechnął się, jakby mu ulżyło.
- Miałem powiedzieć ci później, ale udało mu się przeżyć.
- Jak? - Natasha pozwoliła sobie na okazanie prawdziwego zdziwienia. - Nie zabił go Loki?
- Ciężko powiedzieć, jak to się stało, ale siedzi w aucie.
Nat odwzajemniła nieśmiało uśmiech i wyjrzała przez okno, odsuwając firankę. Chwilę patrzyła, a Clint mógłby przysiąc, że sączy wzrokiem twarz Phila, jak gąbka wodę, porównując ją z tym, co widziała w swojej pamięci. Nie można było niczego po niej poznać, dopóki sama świadomie nie zmieniła mimiki. To był jeszcze kolejny miecz wymierzony w jego ściśnięte  z nerwów gardło.
Odchrząknął delikatnie.
(Szlag, ona gra! Cały czas trzyma gardę i jest nieufna...) Clint zachodził w głowę, co powinien zrobić, by jakoś ją uspokoić, ale co mógł jeszcze zrobić?
- Wiesz, Nat. - Przykuł jej pełną uwagę; wiedział to, gdy podniosła na niego wzrok. Jej twarz była jak pusta karta, jak twarz dziecka, nie odcisnęły się na niej żadne emocje. Zawsze się zastanawiał, jak to możliwe, skoro on już miał kurze łapki i jasne, płytkie zmarszczki wokół ust. - Czuję, że niezupełnie wróciłaś cała.
Uniosła brew, ale nie zadała pytania.
- Chodzi mi o to, - spojrzał na swoje buty i zaraz wrócił spojrzeniem do partnerki, - wiesz, zapamiętałem cię inaczej. Może pamiętasz, choć wątpię, bo z tego, co widzę, a potrafię zazwyczaj z ciebie czytać, niewiele informacji do ciebie wróciło. Nie mam pojęcia, jaka jest tego przyczyna, ale nie chcę się na tym skupiać. W każdym razie jest to dla mnie... hm, wystarczająco czytelne, nieważne jak bardzo próbujesz to ukryć. Musimy wobec tego założyć, że tych wspomnień nie odzyskasz, choć to... (OPANUJ SIĘ, Barton)
Zamilkł raptownie i poczuł, jak jego twarz ściąga się na podbródku. Rzadko bywał poważny do tego stopnia.
Natasha chyba dała sobie spokój z grą, chociaż musiało to być dla niej trudne.
Od razu była znacznie bardziej nerwowa, zdawała się zachowywać, jakby utraciła jedyną tarczę. Zgarbiła się.
- Możesz się wyluzować. Możesz tu zostać tak długo, jak zapragniesz. Nie będziemy próbować cię namawiać. Spróbujemy cię ochronić, jeśli tego potrzebujesz. Niestety Fury nie wypisze ci referencji. Możesz też odejść, jeśli tak postanowisz.
Ostatnie zdanie wypowiedział nie bez trudu.
- Nie dziwiłbym ci się. Nie ma już do czego wracać. Sama zatopiłaś ten okręt, jednakże wszyscy razem moglibyśmy teraz się uniezależnić, sami poprowadzić coś nowego, na własną rękę. Mamy znacznie więcej możliwości. Tony da nam azyl.
Zmuszał się by mówić obiektywnie, bo właśnie na tym mu zależało - jeśli jest coś, co mógł dla niej zrobić, to na pewno starałby się dać jej wybór. Na to zasługuje. Powinna sama zdecydować. To próbowano jej zabrać, a Clint chciał symbolicznie oddać jej życie, wolność, wolę. Jeśli to faktycznie ostatnie ich spotkanie, to chciał zadbać o nią, oswobodzić ją z wszelkich wpływów, manipulacji.
No i ostatecznie okazać szacunek i zaakceptować jej wolę.
Choć nie mógłby o niej zapomnieć, to starałby się nie stać za nią w każdej kolejce, nie przyglądać się jej tonącej w tłumie przechodniów.
Musiałby wtedy zniknąć. Tak naprawdę i na zawsze.
Bez słania kwiatów, listów. Bez ukradkowych spojrzeń.
Etap zamknięty.
- Nie byliśmy tylko znajomymi, prawda?
Clint zdał sobie nagle sprawę, że musiał się zdradzić ze swoimi emocjami. A myślał, że jest chociaż ciut lepszy. Najwyraźniej powinien już rozważyć zakończenie tego przydługiego urlopu. Wziąć się za jakiś szpiegowski shit.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, wiesz?
Zapadła cisza.
Natasha wyglądała na jeszcze mocniej zagubioną. Patrzyła tak, jakby próbowała wszystko to ogarnąć umysłem w sensowny sposób. Patrzyła na niego, ale wzrok miała nieobecny.
Kurde, pewnie nie o to pytała. Clint jednak był ciekaw, czy przyjaciółka zrezygnuje i postanowi przemilczeć ten temat, czy dopyta - i jak to zrobi - bez emocji, bez śladu skrępowania?
Natasha wyglądała na niepewną.
- Czy istnieje jeszcze jakiś powód, żebym wróciła? - Clint podniósł na nią oczy, jakby mówiła dziwacznie i do tego zaczęła dziwnie się zachowywać. Ona się lekko poprawiła: - Mam na myśli rodzinę, przyjaciół, plany, marzenia? Przyszłość. Natasha Romanoff, którą znasz i po którą przyjechałeś fizycznie przestała istnieć. Nie znam jej, jest dla mnie zagadką, a pamięć wraca mi powoli, czasem fragmentarycznie. Muszę wycenić straty i podjąć racjonalną decyzję.
Barton zaczął słyszeć jak szumi mu w głowie od wysokiego ciśnienia. Przecież w ogóle nie był gotowy na takie pożegnanie. Przyjechał tu z nadzieją, a nie spodziewał się, że Natasha będzie chciała odchodzić już teraz. Może na zawsze.
- Wszyscy tam na ciebie czekają. Nasi przyjaciele, ludzie którzy zawdzięczają ci tak wiele, ci których nie opuściłaś, którzy mogli na tobie polegać. Masz dom i kota. A marzenia? Nie byłaś specjalnie wylewna, ale pewien jestem, że jak my wszyscy pragnęłabyś po prostu przeżyć, mieć kogoś, do kogo możesz się zwrócić w każdej sytuacji. Zresztą, i tak zawsze robisz, co ci się podoba. Pewnie jeśli mnie zostawisz, to założę lodziarnię, albo coś, cokolwiek.
Natasha musiała teraz w głowie zastanowić się rozsądnie i zdecydować. Nie należała raczej do tych, którzy z czymś zwlekali i wyglądało, że ta cecha nigdy jej nie opuściła. Zupełne przeciwieństwo Bartona... który teraz stał i sam pluł sobie w brodę, że nie ułożył płomiennej przemowy przekonującej do kolaboracji z ekipą dowodzoną przez Kapitana Ameryka, dopiero tworzącą się w zalążku. Analizując wszystkie zalety sytuacji Nat powinna nie mieć zbyt wiele nieprzewidzianych planów, ale wreszcie kto wiedział, co nią aktualnie kierowało.
Faktem działającym na niekorzyść była przepaść dzieląca dwie nieznane sobie Natashe i dwa odrębne życia, a w ogóle nie wspominając już o tym, że do pewnego momentu sprana i oszukana agentka mówiąc o "Romanoff", która odeszła z Bartonem po tym, jak SHIELD ją przechwyciło, nie zdawała sobie kompletnie sprawy, że mówi o samej sobie. Czy wspomnienia naprawdę potrafią wrócić tak wielokrotnie zamazywane i przeobrażane? Czy Nat ma do nich wszystkich dostęp jak do sejfu, do którego po prostu musi się włamać?
Ale czy ostatecznie - gdy się już włamie i pozna zawartość tak pilnej skrytki - czy będzie tylko złodziejem, czy tylko przejrzy wspomnienia, jak scenariusz, rozpozna je, czy postanowi nimi żyć? Czy zdecyduje zamknąć je tam z powrotem i do nich nie wracać? Tak byłoby mądrze, ale czy dobrze?
Barton sam nie mógł wytrzymać.
- A co teraz zamierzasz? Wracasz do Lukina? Wiesz, gdzie się zaszył?
Natasha podniosła znów na niego wzrok, zamknięta w swojej głowie, w trakcie ważnej debaty. Jej odpowiedź była niemal natychmiastowa.
- To ostatnie, o czym myślę.
Clint odetchnął z ulgą.
- Ale też nie zostanę na długo - powiedziała potem.
Tym razem poczuł się jednocześnie jak największy szczęściarz i najpodlejszy głupiec z uczepioną łatką pecha. Nie wybrała starego życia, ale jednak może zdradzić mu jedynemu, co planowała! Skoro już odważyła się tyle powiedzieć...
- Nie ma pośpiechu. Nie wyobrażam sobie, co mogłoby być aż tak pilne, żeby na łeb na szyję za tym gonić kosztem zdrowia - wyraził się mądrze, tak jakby zdanie to w żadnym wypadku go nie dotyczyło.
Natasha ponownie zmierzyła go wzrokiem, bardzo uważnie i ostrożnie, jakby obchodziła się z jajkiem. To jeden z nielicznych momentów w naturze szpiega, gdy jego zachowanie nie ma nic wspólnego z jego oczywistą, nabytą i rozwiniętą do granic możliwości ostrożnością, a naprawdę odkrywało pewne dyskretne, lecz ludzkie uczucia. Pewną ogładę.
To był pewnie ten moment, gdy jego działania wynagrodziły mu czas, poświęcenia, uszczerbek na zdrowiu.
- Pewne tropy nie dają mi spokoju. Myślę, że jeśli nie zajmę się nimi teraz, to już nigdy.
- Te tropy, - Barton poczuł, że zaschło mu w ustach. - Prowadzą do kogoś.
Płomień w oku Natashy rozbłysnął nagle lirycznie.
- Do mojego męża.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
********************************************************************

Dziękuję za wytrwałość!
Cóż, zdaje się, że byłby to chyba koniec.
Bloga tworzyłam ponad dwa lata i doczekał się dwudziestu trzech rozdziałów, z czego każdy z nich tkwi głęboko w moim serduszku. Żeby uprzedzić komentarze, które będą z całą stanowczością krzyczeć: ale chwileczkę, zakończyłaś w złym momencie. Być może i tak, ale jest to wyłącznie kwestia perspektywy, albowiem opowieść strudzonego mściciela próbującego odnaleźć uprowadzonego szpiega już się skończyła. Oboje się spotkali, wyjaśnili sobie wszystko, więc ich wątek zakończył się raczej bardzo owocnie. Fakt, że być może nie ujęłam do końca wszystkich wątków które mogłam rozpocząć, jednak takie jest przecież życie! Ono nie pozwala kończyć. Rzucę banałem, ale tam, gdzie się coś kończy, zaczyna się coś innego.
Powiem wam w sekrecie (choć będzie to tajemnica poliszynela) że jestem zainteresowana ciągnięciem fanfika, być może również opartego o MCU, ale na razie jeszcze nie zupełnie to widzę i wolałabym nieco odpocząć.

Dziękuję, że byliście ze mną. Nie wszyscy dotrwali do końca, ale wszyscy, którzy mogli, byli moją podporą i skandowali pod moim oknem (to naturalnie metafora), i bardzo dobrze, bo przecież to ja zaniedbywałam swoje obowiązki i muszę to przyznać z ogromnym poczuciem winy (mea culpa, mea culpa...).

Oczekuję waszego odbioru rozdziału, jak zwykle i chętnie z pokorą poczytam o waszych odczuciach nie tylko dotyczących tego epilogu, ale także wszystkich dwudziestu dwóch wcześniejszych rozdziałów - może wyłonimy najlepszy? ;)

Żegnam i do następnego!!!