sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział XI

Hejka. Został tylko tydzień! :( Najśmieszniejsze jest to, że lektury - miałam przeczytać kilka okropnych książek, na które w roku szkolnym brakowało mi życia do zmarnowania. Teraz trzeba je nadrobić. Przekonałam się zwłaszcza do jednej. A co u Was?
Odzyskiwanie zaufania (i rozsądku) - ciąg dalszy. Zapraszam!

***

Clint już wiedział, że coś nie gra. Simmons sprawiała wrażenie głęboko zawstydzonej. Jemu to z początku wyglądało na oczywisty dowód pracoholizmu – jak to? Nosi ze sobą notatki, nawet kiedy wychodzi coś zjeść? Gdzie jeszcze je zabiera?
Kiedy przegryzła kęs kanapki z łzami w oczach, bo najwyraźniej szybko przełknęła i jedzenie utkwiło jej w gardle, próbowała jakoś ocalić swoją reputację. Każdy szpieg wiedział, że to był najgorszy błąd, i pierwszy, którego należy się co prędzej oduczyć.
Clint bardzo wyrozumiale ją uspokoił, analizując sytuację.
- Tylko kiwnij głową, jeśli mam rację, to wszystko – poprosił i nie odrywając od niej spojrzenia, dodał pytającym tonem: - Coulson?
Simmons chyba bardzo nie chciała mieć kłopotów i wahała się, czy ważniejsze są rozkazy, czy nadal obowiązuje ją ograniczenie informacji, czy powinna zachować się bardziej fair w stosunku do Clinta, któremu współczuła.
W swojej bluzeczce i spodniach zrobiła się malutka.
- To nie tak, agencie Barton. Agent Coulson nie zamierzał…
Clint nie chciał tego słuchać. Pokręcił głową, jakby miał do czynienia z naiwnym dzieckiem.
- Nie tłumacz go. Nie winię cię, Simmons. Tylko powiedz, czy to Coulson. Nie, nie mów. Wystarczy mi kiwnięcie.
Jemma nie zamierzała kiwnąć (głupia…), za co jedna połowa Clinta, której teraz akurat nie słuchał, naprawdę ją szanowała. Pozna swój swego, jeśli idzie o tę branżę.
- Coulson jako dyrektor ma prawo prosić mnie o przekazywanie mu informacji na bieżąco.
Clint ruszył i próbował ją delikatnie minąć, próbując nie wywracać wszystkiego po drodze. Jemma wołała za nim, ale on miał dość jej ekspertyz. Nasłuchał się już regulaminów i kodeksów SHIELD i choć zdarzało się, że regularnie łamał je nawet parę razy w miesiącu, to jasno sobie powiedział, że nawet Hydra nie mogła odebrać mu cholernego prawa do informacji na temat jego najlepszej przyjaciółki. A Coulson miał na miejscu chyba za mało atrakcji, skoro sądził, że tak zwyczajnie mógł sobie znów ograniczać fakty, jak mu się podobało.
Trochę mu to zajęło, ale znalazł się w biurze Coulsona szybciej, niż myślał. Agent nie był zajęty. Siedział przy biurku i przekładał papiery do jakiejś specjalnej teczki otwieranej na odcisk palca – Clint czuł, że chował tam kopie tego, co Simmons ustaliła.
Nie czekał, aż Lance wyjdzie. Właściwie, to prawie go nie zauważył.
- Co ty sobie, kurwa, myślisz? – Skrzyżował ręce na piersi, patrząc wprost na zdębiałego agenta. Nie dał mu szansy na odpowiedź. – Co, fajnie się bawić przyjaciółmi, jak pionkami? Przyjemnie było mnie orżnąć? Za takie zagrania to ja posyłam na OIOM.
Lance posłał Coulsonowi spojrzenie mówiące „co do czarta?”.
Coulson zaczął od unoszenia rąk w geście kapitulacji.
- Dobrze, przyznam, że postąpiłem trochę jak…
- No jak? – W głosie Clinta drżała żelazna struna gniewu, wyraźnie przebrzmiewała też drwina. - Może jak… – Barton uniósł brwi i spytał, czy jego szef nie zachował się przypadkiem jak pewna niefortunna część męskiego ciała, nie przebierając przy tym w słowach.
To zdecydowanie zmieniło nastawienie Phila. Zmrużył oczy.
- Nie zapominaj się, Clint – upomniał go kategorycznie.
Na to Barton wybuchnął śmiechem, które nijak nie rozładowywało całej sytuacji, a jeszcze bardziej ją elektryzowało.
- Ty mi powiedz, ile z tych informacji, które przyniosła ci twoja urocza angielska kotka, już zdążyłeś przede mną ukryć? Całość? A może zostawiłeś sobie tylko najfajniejsze fragmenty? No co tam masz? – Sięgnął po nadal otwartą na biurku aktówkę. Coulson mu na to pozwolił i cichym syknięciem powstrzymał Huntera przed próbą ukrycia przejętych dokumentów. Clint przebiegł wzrokiem po zapisanej kartce, która zawierała szczegółowy raport… od informatora umieszczonego w szeregach Hydry. Detale dotyczyły najnowszych rozkazów i powierzchownego szkicu struktur agentów Hydry w rządach europejskich. Kilka następnych dokumentów ilustrowało przebieg rekrutacji nowych pracowników do tychże struktur. Jeszcze inne wspominały o dokładnych adresach, w których mieściły się centra badawcze Hydry. Clint nieświadomie się skrzywił. Powoli uniósł wzrok z dokumentów na Coulsona. Ten wyczekująco wyciągał dłoń po swoją własność.
- Dziękuję – mruknął Phil, odzyskując aktówkę. – Agencie Barton, byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś zechciał teraz wyjść, chyba że jest jeszcze coś, co uniemożliwiłoby mi dokończenie rozmowy z agentem Hunterem. Wtedy oczywiście wysłucham tego z zaciekawieniem.
- Nie… Poczekam. – Clint zacisnął wargi i wyszedł szybkim krokiem. Starał się nie spuszczać głowy jak skarcony uczeń, ale też nie mógłby w żaden sposób ze spokojem unieść wzroku na – był tego pewien – rozbawioną minę Lance’ a.
Wyszedł i stanął pod ścianą, oparłszy się o nią plecami. Mógł właściwie sobie pójść, ale cała awantura odbyła się na oczach Huntera, więc postanowił zostać. Nawet nie dla siebie – ale Coulson zasługiwał na jakieś wyjaśnienie. I choć bywał już w dużo gorszych tarapatach za dużo gorsze przewiny, to nigdy jeszcze się tak nie martwił.
Co w niego wstąpiło? Czy naprawdę sądził, że jego przyjaciel mógł przed nim ukryć jakąkolwiek informację, bez której Clintowi mogłaby się stać krzywda, albo doprowadzić do jakichś pomyłek, albo nieprzyjemności? Co się z nim działo?
Czy jedna przyjaźń może usprawiedliwić dziesiątki innych nadszarpniętych przyjaźni? Kto jeszcze miał przez niego ucierpieć?
Steve, Sharon, Coulson, kto jeszcze?
Musiał to naprawić. A przynajmniej to, co jeszcze mógł…
Kluczem jest zapanowanie nad sobą. Przecież był z przyjaciółmi! Komuś mogła się przez niego stać krzywda.
Problem w tym, że Clint z dnia na dzień czuł się coraz bardziej przyparty do muru. Nie mógł znieść bezczynności. Za co by się nie wziął, tego nie potrafił dokończyć. Ostatecznie zawsze wygrywały myśli, nad którymi nie potrafił panować. Wyobrażenia… czegoś. Okrutne tortury albo kreatywne morderstwa, którymi będzie raczył swoich przeciwników.
I tylko zaciskał palce mocniej wokół broni… Odrzucał fakt, że akurat w dłoni trzymał porcelanowy kubek z kawą.
Otworzyły się drzwi, z nich wyszedł Hunter, ale nie zamknął ich, tylko poszedł w swoją stronę, wyglądając na zrelaksowanego. Kiedy zniknął za rogiem i Clint upewnił się, że słyszy jego oddalające się kroki, odbił się lekko rękami od ściany i wszedł do małego, ciemnego gabinetu. Zamknął za sobą drzwi, a wtedy zapanowała cisza. Była nieprzyjemna, ale Coulson w żaden sposób nie dał Clintowi odczuć, że jest choćby trochę zły. Siedział na krześle z zaplecionymi na brzuchu rękami w pozycji odprężonego Buddy, tylko bez tego całego kwiatu lotosu.
Barton bardzo chciał uciec. Ale zmusił się, by podejść do biurka Coulsona, niczym do Don Vita Corleone.
- Myślałem, że śpisz, Clint.
- To turbulencje… Obudziły mnie – odparł Clint, stojąc z pochyloną głową.
- Ach, tak, turbulencje. May zwykle nie daje nam ich odczuć – odpowiedział niefrasobliwie Coulson i pochylił się nad biurkiem. – Posłuchaj, Clint. Nie wyrzucę cię ze spadochronem, bo wierzę, że po prostu za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. Musimy jednak ustalić jedną zasadę: nie nachodzisz Simmons w pracy, to przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. I nie wchodzisz do mnie do gabinetu jak do publicznego ustępu, rozumiemy się?
Clint kiwnął głową i odruchowo się wyprostował.
- Tak jest.
- Mam taką nadzieję. Chciałbym też, żeby informacje przed chwilą mi odebrane – tutaj siłą woli Phil nie mógł nie przywołać półuśmiechu, - pozostały nadal między nami. Hunter nikomu nie zdradzi sytuacji, jakiej był świadkiem. Chcesz coś powiedzieć?
Clint przełknął ślinę i teraz naprawdę zrobiło mu się głupio.
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
Phil zamrugał kilkukrotnie.
- Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale nie zachowujemy się jak małpy i nie latamy po ścianach. Jeśli to wszystko, to możesz już iść.
Bez słowa wyszedł. Phil był kryształem, nie człowiekiem. Nie poczuwał się w obowiązku go ukarać, ale Clint czuł się podle i sam zadecydował, że na razie nie chce poznać informacji, które by go uspokoiły – albo nakręciły – sam nie wiedział, jak może zareagować. Poczeka. Patrzenie Jemmie na ręce faktycznie nie przyśpieszy ekspertyz.
W trakcie powrotu do pokoju jeszcze mocniej rozmyślał nad swoim zachowaniem. Steve – koniecznie musiał do niego zadzwonić. Przeprosić całą drużynę, przecież zachował się jak ostatni dupek i zostawił ich z problemem. Początkowo myślał, że zadzwoni do Starka, kiedy już skończy mu się limit na karcie kredytowej, ale Tony zasługiwał na coś – dobre słowo, cokolwiek.
W ostatniej chwili przypomniał sobie jednak o milionach sytuacji, w których stewardesy prosiły o wyłączenie telefonów komórkowych na czas lotu. Nie zamierzał doprowadzać do kolejnych turbulencji, więc odpuścił sobie na pewien czas usprawiedliwienia.
Zawsze mógł jeszcze znaleźć sobie towarzystwo, z którym łatwiej będzie przeżyć tych parę godzin.
W salonie Skye nadal siedziała sama, więc Clint postanowił się do niej przyłączyć.
- Chcesz pogadać? – spytała, zanim on nawet otworzył usta. Był wdzięczny, nadal czuł się jak ostatni śmieć, ale zaczynał myśleć o agentach z pewną sympatią.
- A ty?
Wzruszyła ramionami.
- I tak mi się nudzi.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział X

Dzisiaj nie chcę Was już zanudzać tym, jak strasznie mi przykro, że jestem tak leniwa. Po prostu przyjmuję na klatę winę. Tak, wstydzę się tego.
Niemniej zapraszam na rozdział, bo chociaż w tym jestem dobra (albo tak mi się wydaje).

***

Później spotykał już młodszych agentów, których znikąd nie kojarzył, bo pewnie niedawno ukończyli szkolenie. Trafił na Brytyjkę, czarnoskórego mężczyznę, który wydawał się całkiem w porządku, oraz może dwudziestoletnią dziewczynę. Widząc go w progu z szeroką torbą przewieszoną przez ramię, szybko podniosła się ze swojego miejsca na kanapie i potarła dłonie, żeby coś z nimi zrobić, zanim Clint do niej podszedł i przywitał się uściskiem dłoni.
- Hej – rzucił trochę sztywno, bardziej interesując się wnętrzem samolotu. Dałby głowę, że gdyby nie te charakterystyczne okrągłe okna i skrzydła widoczne za szybami, pomyślałby, że stoi w wysokiej klasy mieszkaniu w nowojorskim drapaczu chmur.
Brunetka patrzyła na niego z łagodnymi, ciepłymi iskrami w lekko skośnych, brązowych oczach.
- To niesamowite, że mogę poznać tak doświadczonego agenta, panie Barton – odezwała się.
Uciszył ją jednym, szybkim ruchem dłoni. Zmrużył oczy. Czy to nie było trochę podejrzane, że zupełnie nieznana mu dziewczyna go znała? Jasne, może i był już w SHIELD legendą, ale nie podejrzewał, by każdy świeży rekrut od razu go rozpoznawał.
- Cieszę się. – Próbował być chłodny i profesjonalny.
- Jestem Skye.
Przywitał się z nią skinieniem głowy, poświęcając jej kilka sekund obserwacji. Wyglądała przeciętnie, była od niego może o cal niższa, ale z tej odległości wydawali się równi. Nie miała na sobie kombinezonu, jak May – właściwie nie zauważył, by którekolwiek z agentów Coulsona, poza Melindą nosiło na sobie coś, choć podobnego w kroju.
Jedna Brytyjka, którą spotkał była raczej elegancko ubrana, natomiast czarnoskóry mężczyzna i Skye woleli niedbały styl. Clint ucieszył się, że nie będzie za bardzo odstawał.
Melinda od razu pokazała mu jego nowy pokój. Clint był pewien, że gdyby wcześniej nie pracował na helicarrierze, przestronność i wystrój samolotu by go zachwyciły, ale jednego ze starszych agentów naprawdę trudno było czymś zaskoczyć. Poza tym spieszyło mu się, żeby dostarczyć dowody do laboratorium  jedynej biochemiczki na pokładzie.
Coulson i May zaprowadzili go we właściwe miejsce, gdzie krzątała się Brytyjka. Miała na sobie dopasowane spodnie i aksamitną, granatową bluzkę z dekoltem w serek. Na ich widok stanęła niezobowiązująco obok blatu, składając ręce przed sobą.
- Jemma, to jest agent Barton. A to Jemma Simmons – przedstawił ich sobie jak należy. Clint podał jej rękę. Kobieta uśmiechnęła się lekko i z delikatnością, jakby podnosiła szklany wachlarz, ujęła jego dłoń. Przez chwilę próbował ocenić, jak bardzo mógł jej zaufać, ale jego obserwację przerwał Phil. – Mamy do ciebie pewną niecierpiącą zwłoki sprawę.
Clint z przekonaniem wyciągnął swój zwinięty dolar i położył go na blacie tuż obok dłoni Jemmy. Zaczął go powoli rozwijać.
- Na ostatniej misji porwano moją przyjaciółkę. Bardzo chciałbym dowiedzieć się, kto za tym stoi, albo przynajmniej, gdzie ją zabrano. – Po namyśle dodał: - W sumie, to chciałbym się dowiedzieć wszystkiego, co tylko możliwe. Stąd moja prośba, czy mogłabyś rzucić na to okiem.
Jemma powoli przeniosła spojrzenie z twarzy Clinta na zawartość banknotu. Pokiwała głową i podrapała się po ciemieniu.
- W porządku. Sporządzę analizę i dam wam znać. – Przetoczyła wzrokiem po całej trójce agentów i przestąpiła z nogi na nogę, spuszczając głowę i udając, że czegoś szuka.
- Kiedy?
Simmons nie była przygotowana na kolejne pytanie.
- Kiedy skończysz? – powtórzył cierpliwie Clint, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsów.
Westchnęła.
- Postaram się jak najszybciej, agencie Barton, ale ustalenie niektórych informacji może nieco potrwać.
(Cholera.)
Clint wolał nie naciskać, chociaż, kiedy tylko wyszli i zamknęli za sobą drzwi do laboratorium, odwrócił się do Coulsona.
- Ja rozumiem, że możliwości twojej drużyny są ograniczone i nie chcę zrzędzić, ale im dłużej nie mamy tropu Natashy, tym trudniej będzie ją namierzyć później. A czym ja mam się zająć, twoim zdaniem?
- Barton, prześpij się – zasugerowała May z cieniem uśmiechu.
Na ten komentarz Clint nie miał siły odpowiedzieć. Uznał, że to dobry pomysł i nie dawał Coulsonowi odejść ani na krok, póki ten w końcu nie obiecał, że obudzi go, gdy tylko Jemma czegoś się dowie. Naprawdę nie miał, co robić, choć usilnie starał się znaleźć coś, czym mógłby zająć ręce. Wobec tego poszedł się położyć, ale jego wysiłki znowu spłonęły na panewce. Przyjemnie byłoby, chociaż na chwilę oderwać myśli od Natashy, przestać się o nią martwić i zatrzymać tańczący krąg myśli, ciążących jak kamienie i obracających się w jego głowie.
Wstał i poszedł do łazienki, w której przewrócił szafeczki oraz apteczkę do góry nogami w poszukiwaniu proszków nasennych. Nic takiego nie znalazł, ale się nie poddawał. Nawet sen w samym środku dnia byłby zbawienny.
Postanowił się wykąpać, a przy tym próbował myśleć wyłącznie o tym, co robi. Całą siłą woli trzymał się miłych tematów związanych ze swoim szamponem i żelem pod prysznic. Nie udało mu się odprężyć, ale wyraźnie poczuł każdy swój rwący, przemęczony mięsień. Trafił jeszcze do kuchni i zjadł byle co, nawet nie pamiętał, co takiego pokroił i położył na talerzu. Zjadł to też szybko i położył się spać.
Tym razem nie miał żadnych oporów. Ukojenie przyszło natychmiast.

***

Kiedy się obudził, z początku nie wiedział, co się dzieje. Całe łóżko trzęsło się i drżało. Barton zerwał się i to był błąd. Turbulencje były tak silne, że nie mógł utrzymać się na nogach. Wszystko, od najwyższych kręgów po najmniejsze kosteczki w stopach, bolało go i usiłowało z powrotem zachęcić do snu, ale Barton był już w pełni pobudzony i tylko szybko wsunął na siebie jakieś ciuchy, leżące luzem w torbie.
Przytrzymując się ścian, jak pijany, przemierzył większość korytarza i turbulencje powoli ustawały. Kiedy dotarł do pokoju wypoczynkowego, pod bosymi stopami wyczuwał już tylko delikatne drgania podłogi. Skye, półleżąca na kanapie z laptopem na kolanach zauważyła go, kiedy wszedł.
- Co się stało? – spytał.
- Właśnie przyleciała druga połowa drużyny – wyjaśniła dziewczyna. Na potwierdzenie jej słów z ostatniego stopnia metalowych schodów zeszli dwaj mężczyźni. Jeden był Afroamerykaninem, a drugi miał porcelanowo-białą skórę.
Clint jak przez mgłę przypomniał sobie, że czasem trzeba zaczerpnąć powietrza. I przydał mu się dość spory haust.
- Nie, niemożliwe, do diabła. Lance Hunter?
Mężczyzna nazwany Lancem zaszczycił go chłodnym spojrzeniem. Westchnął głośno.
- Mnie się nie spodziewałeś, co? – zagadnął bez cienia radości.
- No raczej, cholera. Myślałem, że nadal pracujesz w drugiej kategorii na swojej angielskiej wysepce. Bezrobocie ci raczej nie groziło.
Skye wyglądała na zaniepokojoną nieprzewidzianą sytuacją i tylko spoglądała raz na jednego, a zaraz na drugiego, czy nie skaczą sobie do gardeł.
Cisza nagle się przedłużyła i stała wymownie wroga.
Lance nie wyglądał na chętnego, by streścić Clintowi swoje CV, więc po prostu posłał mu uśmiech tak zimny, jakby przetrzymywał go na wypadek podobnych sytuacji w specjalnej chłodni. Najpewniej w głębi serca.
- Nudziło mi się już w służbach wywiadowczych - warknął. – Ale mnie się wydawało, że ty też masz swój team.
Barton również nie zamierzał rozmawiać z Lancem o swoich osobistych pobudkach i nie miał ochoty mu się tłumaczyć. Wzbierała w nim pogarda i wyjątkowa niechęć, którą rezerwował tylko dla naprawdę niektórych osób. Lance mógł się zatem czuć wyjątkowo, choć Clint wątpił, czy koleś to doceni.
Skye mogła wreszcie dojść do głosu, spoglądając na zaciśniętą szczękę Clinta.
- Znacie się?
- Tak.
- Nie.
Odpowiedzieli w tym samym momencie, co jednoznacznie i obiektywnie powiedziało Skye, kto tu kogo bardziej nie lubi i jak będą się toczyć wzajemne relacje obu agentów. Dziewczyna odwróciła niezręcznie wzrok, ale po chwili zagadnęła czarnoskórego agenta, odchodząc z nim parę kroków w głąb samolotu.
Ani Lance, ani Clint nie mogli na siebie patrzeć bez grożenia sobie nawzajem wojną, więc również poszli swoją drogą. Clint skierował się z powrotem do swojego pokoju, ale kiedy szedł w jego stronę postanowił wpaść na moment do Jemmy.
Kręcił się po samolocie i po kilku minutach wreszcie dotarł do laboratorium (więcej się nie zgubi, bo już dokładnie wie, gdzie ono leży). Światła jasno się paliły, więc wszedł bez pukania.
- Hej, Simmons, chciałem tylko…
Wpadł na moment, żeby spytać, jak idą jej badania. Spodziewał się, że zacznie go wyganiać albo że będzie się usprawiedliwiała tym, że właśnie przeprowadza jakieś niezwykle istotne badanie wymagające twardych procedur. Nie pomyślał ani na chwilę, że Simmons nie będzie.
Próbki leżały w bezpiecznym miejscu na podświetlanym blacie, lampka na biurku się świeciła, na ekranie komputera migał wkurzający wygaszacz przedstawiający jakiś wirujący w nicości łańcuch cząsteczek. Po Simmons nie było ani śladu.
Po chwili, zanim Clint zdążył o czymkolwiek pomyśleć, trzasnęły drzwi tuż za nim. To była Jemma.
- Gdzie byłaś? – zapytał na wstępie, choć jego obserwacje mogłyby mu wszystko powiedzieć.
Simmons podskoczyła, a jej oczy otworzyły się szeroko. Nie umiała zamaskować strachu, odmalowanego na twarzy. W jednej ręce trzymała kubek kawy, a w jej ustach właśnie tkwiła nadgryziona kanapka.
Wymamrotała coś bez składu, co było oczywistą wymówką. Dlaczego wymówką? Pod pachą przyciskała do ciała coś, co Clintowi wyglądało na notatnik z pośpiesznie nabazgranymi notatkami (a to go z pewnością mogło zainteresować).