niedziela, 17 maja 2015

Rozdział IV

Och, no co mi się ta akcja tak wolno toczy. Dzisiaj znowu tylko gadają i Tony chyba dodaje jakieś minimum dynamiki tej scenie, albo to jedynie moje przywidzenia. Prawda jest taka, że cały weekend przesiedziałam tutaj i nie mogłam się skupić na niczym oprócz tego, nawet na jakiejś głupiej historii. A później byłam chora i tak zleciało.
Mam nadzieję, że u was lepszy tydzień.
Oh, well. No to zapraszam!
PS: N, pamiętam że u ciebie nowy rozdział, ale pozwolisz, że najpierw wezmę się za moje zadanie domowe? xD

***
JARVIS próbował ich zatrzymać.
Naprawdę.
I pierwszym, co Clint chciał powiedzieć Tony' emu było to, że jego lokaj ma jaja. Tyle że wszystkie zabezpieczenia padły, kiedy w końcu Natasha dotarła do głównego komputera JARVISA. Jedną z jej wielu wartościowych umiejętności było to, że potrafiła zhakować wszystko, nawet to, co stworzył Stark.
Mimo to Barton miał wrażenie, że źle zrozumiał Kapitana, albo definicja imprezy zmieniła się aż tak radykalnie przez pół wieku. Krążąc po wieży, zauważył, że większość jego kolegów z SHIELD rozgościło się i chyba zaczęło zmieniać dostępną przestrzeń w swoją nową siedzibę. Tony’ emu naprawdę sporo czasu zajęło odbieranie Pepper z lotniska, więc w międzyczasie pojawiła się też Maria (swoją drogą, ciekawe, czy doceniła starania jego i Nat, by nieco „rozerwać” Kapitana). Rhodes miał być już w drodze. Jak również tajemniczy Sam Wilson, o którym Clint wiedział jedynie, że zachował się, jak trzeba, kiedy ze Stevem i Nat nie było za ciekawie, a co wystarczyło, by miał o nim dobre zdanie.
Spodziewał się, że porozumie się z Rogersem i tym razem już naprawdę dowie się, co się szykuje. Dobrze, że nie zdążył jeszcze wdziać na siebie imprezowych ciuszków.
Steve krążył gdzieś w poszukiwaniu głównych sprawców domówki.
- Clint, widziałeś gdzieś Romanoff? – spytał zagubiony, zatrzymując się przed zdenerwowanym rojem starych znajomych Bartonem, stojącym od jakiegoś czasu w miejscu ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
Nie był w ciemię bity. Było to co najmniej dziwne, że po jednym cholernym telefonie Kapitana Ameryki w jednym miejscu z szybkością błyskawicy pojawiło się pół Helicarriera.
- Jasne – powiedział z pewnym żalem, jakby Steve właśnie mu ubliżył. Patrzył trochę nieufnie, ale zachowując spokój.
Rogers nie ustępował mu w determinacji i ani przez chwilę nie dał po sobie poznać, że się zawahał. Nie do końca był pewny, czy Steve już uważa to za zagrożenie buntu, czy zwykłą nieuprzejmość z jego strony. Uśmiechnął się do niego, co nie miało nic wspólnego z prawdziwymi emocjami.
- Nie powiesz mi, gdzie jest, tak? Co to, tajemnica państwowa?
- Wiesz, Steve, to zależy – odparł zamyślonym tonem, celowo spoglądając na sufit. Steve pokiwał głową, jeszcze tuż przed tym, kiedy Clint skończył zdanie. – Przydałoby się trochę rozluźnić atmosferę.
- Poszedłem z SHIELD na układ.
Clint uśmiechnął się.
- Od kiedy to jesteś takim fanem procedur Fury’ ego? Muszą ci się źle kojarzyć po ostatniej przygodzie. – Bardzo starał się, żeby nie atakować Kapitana wprost, bo – stwierdził to nagle – to by w żadnym razie nie pomogło.
- Spróbujemy przekonać Tony’ ego. On jest nam potrzebny. Jeśli się nie uda, Hill ma plan awaryjny, opracowany zaraz po sprawie z Mandarinem.
Tym razem Clint był naprawdę zaskoczony i zainteresował go ten „plan awaryjny”, a zgodnie z własną naturą przyjął bardzo neutralną minę.
- Wiesz jaki?
Steve wzruszył ramionami.
Barton ruszył w stronę kuchni, gdzie zaszyła się Natasha, wołając do niej już na korytarzu, a Rogers podążył za nim, nie zdradzając żadnego żalu w związku z niespodziewaną nagonką Clinta. Natasha zgłodniała po otwarciu agentom wszystkich drzwi. Siedząc na kuchennym blacie, bez pośpiechu jadła swoje płatki kukurydziane. Była jak najbardziej spokojna, a nawet rozbawiona.
Steve nie zapomniał powiedzieć jej smacznego, nawet jeśli nie miał pojęcia, czego dotyczył plan awaryjny. Clint już nie był taki grzeczny.
- Cześć, chłopaki. – Pomachała im łyżeczką. – Nie idziecie się bawić?
- Ha-ha-ha – zaśmiał się sucho Barton. – Wiesz, że nie lubię chamskiego techno, Natasha. Dzwoniłaś do Marii, prawda? Wtedy, jak poszedłem po Starka.
Zjadła kolejną łyżkę płatków i odłożyła miskę.
- Tak. – Przeskoczyła po nich dwukrotnie spojrzeniem. – Wiedziałam, że Tony się nie zgodzi. Dałam Marii znać, że już dotarliśmy i że ma wysłać grupę operacyjną.
- W jakim celu?
- Po mandroidy – powiedziała lakonicznie, przekrzywiwszy głowę z półuśmiechem. Ta nazwa nie zrobiła na nich zbyt dużego wrażenia, więc wróciła do swojej późnej kolacji.
Musieli się jednak domyślić, że chodzi o coś, co grupa miała od Starka „pożyczyć”, bo dlaczego w takim razie mieliby tu przyjeżdżać? Clint raczej nie miał z tym problemu; chciał się po prostu dowiedzieć, skąd nagle znalazło się w wieży tyle gości z odznakami SHIELD, którzy pewnie wcale nie zamierzali poszaleć na koszt milionera. Jednak Steve od razu zaczął paplać z dezaprobatą o czymś, że rozumie jak ważnym członkiem ich drużyny był Iron Man, ale to jeszcze nie powód, żeby okradać Tony’ ego…
- Nie zamierzamy nic kraść. – Natasha przewróciła oczami z politowaniem, dodając wyjaśnienie: – One od zawsze należały do nas, Tony pomógł nam w budowie. To wszystko. Po rozpracowaniu SHIELD musiało znaleźć dla nich jakąś kryjówkę i wybrali ogromny drapacz chmur Starka. Hydra nie miałaby jak dostać się na ten poziom, bo jest prywatny, a my mieliśmy tu Marię.
Steve i Clint spojrzeli po sobie.
- To do czego te mandroidy? – dopytywał się niechętnie Rogers.
- Tajna broń zbudowana ze stopu tytanu do użytku przez SHIELD, po to, by jej użytkownik mógł odpowiedzieć na rozmaite zagrożenia. Również te, którym nie sprostaliby zwyczajni agenci – wyrecytowała z pamięci, więcej uwagi poświęcając kolejnej łyżce płatków. Zaczęła też przebierać stopami w powietrzu.
Clint musiał jej uwierzyć na słowo, że tak było. Tajna broń. Chryste, pomyślał, pracowałem dla tej organizacji dwadzieścia lat z hakiem, a nie wiedziałem, że SHIELD ma jakieś procedury bezpieczeństwa po rozpracowaniu. Nie przyszło mi do głowy, że mają miniDestroyery na wypadek rozmaitych zagrożeń.
Zaczął się też zastanawiać nad inną sprawą: co Tony miał na swoje usprawiedliwienie? Pomagał je stworzyć, ale o niczym nikomu nie wspomniał? Ile (albo raczej: czym) Fury zapłacił szalonemu geniuszowi z milionami na koncie?
- Przerażasz mnie czasem tą wiedzą – przyznał Steve. Barton trochę się z nim zgadzał. To on ją zwerbował, a czuł się jak nowicjusz…
Natasha spojrzała na niego spod rzęs.
- Po co pytałeś – bardziej to zabrzmiało, jakby się zastanawiała, po co Kapitan Ameryka pyta, skoro wolałby nie wiedzieć.
JARVIS dał znać, że pan Stark jest już w domu i to według Clinta zabrzmiało trochę, jakby lokaj Tony’ ego się odgrażał, więc uznał to za bardzo zabawne. Wesoło też na pewno będzie, kiedy drzwi windy się otworzą i Stark wejdzie do swojego apartamentu. Przydałby się jakiś ogromny afisz z kolorowym napisem „Witajcie w domu, państwo Stark!”.
Kiedy Natasha skończyła jeść, całą trójką wybrali się ponownie do salonu, gdzie Maria próbowała rozmawiać z obydwoma swoimi szefami. Tony nie był zły. Ta pomarańczowowłosa kobieta w ołówkowej spódnicy w kolorze weneckiego różu i zwiewnej, szarej koszuli, przylegającej jej do talii była zła. Jej torebka leżała pod kanapą, a ona krążyła wokół pokoju, zadając Hill różne pytania z surowym wyrazem twarzy. Tony próbował przetłumaczyć coś kategorycznie Marii, napomykając coś o tych agentach.
Kiedy ich jednak zobaczył, pierwszym, co zrobił, było wycelowanie w ich stronę oskarżycielskiego palca.
- Agentko Romanoff.
- Szybko się domyślił - mruknął Clint półgłosem do Nat, na co się do niego uśmiechnęła w odpowiedzi.
Czy to naprawdę było aż tak oczywiste?
- Wiem, że to ty. Na pewno.
- Wyluzuj, Stark - powiedziała Natasha, przedłużając samogłoski i uśmiechając się leniwie. - Musiałam coś zrobić, uniemożliwiałeś nam otwarte działanie.
Clint spojrzał prosto w oczy tej sławnej Pepper, stojącej murem za Tonym. Nawet w takiej chwili wyglądała na stuprocentowo roztropną i poukładaną. Od razu zrozumiał, kim musiała być.
- Virginia Stark, prawda?
Jeśli Clint liczył, że jego uwaga wywoła rumieńce, popłoch albo zdenerwowanie u kobiety, to musiał być rozczarowany, jednak w końcu żart się udał. Nigdy nie był pewien, czy między Starkiem a jego asystentką coś w końcu było, czy nie.
- Wystarczy Pepper, agencie Barton - przywitała się w podobnym stylu, nie zdradzając nawet, że zauważyła jego uwagę. - Pepper Potts - dodała jeszcze twardo na koniec.
Pepper?
- Jak Dr. Pepper?
Skojarzenie było suche i absolutnie nikogo poza Clintem nie rozbawiło, ale miało w sobie dziwny urok. Steve przestał szukać najszybszej drogi ucieczki i Tony na moment dał Natashy spokój.
- Panie Stark, jeśli pan pozwoli, to ja wszystko wyjaśnię - zaoferowała Maria, prostując się na kanapie. Natasha i Clint minęli Tony' ego, zmierzając do dwóch foteli. Steve przyłączył się do Hill, a na twarzy Starka wyraźnie rozbłysła informacja o nadprzyrodzonej ciekawości Tony' ego. Jakby nie mógł nic zrobić, że nie może się doczekać. Maria mówiła ostrożnie i dosadnie, ale - oczywiście - nie zdradzając przy tym więcej, niż Stark musiał wiedzieć. Prawie w taki sam sposób powtórzyła tylko wytłumaczenie Natashy, przy czym w trakcie podszedł do niej jeden z kilku agentów i szepnął coś.
Clint zauważył, że obie spojrzały na siebie w dziwny sposób.
- Nat, - Barton uśmiechnął się do niej – co ty kombinujesz?
Na dosłownie chwilkę odwróciła wzrok, by kliknąć szybko kilka razy w ekran swojej komórki, po czym ponownie napotkała jego spojrzenie i uniosła kącik ust tak intrygująco, że Clintowi aż serce zabiło dwa razy szybciej.
Powoli przesunęła spojrzeniem po całej drużynie i zatrzymała je na rozpartym na kanapie Tonym, który i tak ani myślał przyjąć do wiadomości nielegalnego - jak mu się zdawało - nalotu tajniaków Fury' ego.
- Ja i Maria zachowałyśmy się trochę niegrzecznie i nie spytałyśmy cię o zdanie, ale to tylko i wyłącznie ze względu na twoje bezpieczeństwo. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że Hydra nie żartuje. A w przypadku rozpracowania, im mniej Stark wiedział, tym lepiej dla niego. – Puściła do niego przyjaźnie oczko.
Tony podniósł się niezgrabnie do pozycji siedzącej. Na jego twarzy zakwitło uprzejme zaintrygowanie, pomieszane ze zdziwieniem, jakby właśnie zastanawiał się, czy najpierw pogratulować Romanoff zmyślności, czy wypomnieć jej, że jest skończonym szpiegiem i żadna terapia świata jej nie pomoże.
- Chwilunia. – Rozejrzał się po zgromadzonych z wyjątkowym zamieszaniem. Uniósł oskarżycielsko palec w stronę stojącej pośrodku Natashy. – To właśnie… Cały czas… - Umilkł, a jego twarz zastygła w niemocy i bezradności tak uroczej, że miało się ochotę Starka przytulić. – Brak mi słów – przyznał pogodnie, opuściwszy dłoń na kolana i uśmiechnąwszy się do kobiety.
Przekrzywiła głowę, jakby skromnie nie zamierzała się przechwalać.
- To nie było trudne.
Rogers roześmiał się w głos, jakby to była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszał.
- Chcesz powiedzieć, że ukryłaś coś przed Hydrą pod samym nosem Tony’ego, a on nawet nie zauważył? – Clint był pełen podziwu i z trudem sam powstrzymywał się od salwy śmiechu.
Tony przypatrywał jej się ze wzrokiem żądającym natychmiastowej odpowiedzi. Popatrzyła konspiracyjnie w stronę Hill, która profesjonalnie starała się nie zwracać na siebie uwagi reszty.
- Technicznie to nie ja, tylko SHIELD.
Stark w mig pojął, o co chodziło.
Wycelował palcem w byłą wicedyrektor SHIELD.
- Zwalniam cię.
Barton roześmiał się, kryjąc twarz w dłoniach.
- Wolałbym w to nie wnikać - zadeklarował Rogers.
- A ja tak. - Stark odwrócił się z pokrzywdzoną miną do Pepper. - Czy nie mam nic do powiedzenia we własnym domu?
Pepper nie traciła rezonu.
- Więc, gdzie je ukryliście? - zwróciła się zarówno do Marii, jak i do Natashy. Clint też się już gubił, kto tak naprawdę był mózgiem tej operacji. Dałby głowę, że jego była partnerka specjalnie odwracała od siebie uwagę na Hill, ale może rzeczywiście nie miała w tej operacji zbyt dużej roli.
Obie na siebie spojrzały.
- Cóż, skoro ani Tony, ani Hydra jeszcze nie odkryli tego miejsca, to niech przejdzie do legendy - zadecydowała ostatecznie Maria. - Tym bardziej że zaraz po naszej wizycie wszyscy ciekawi zrobią gruntowny przegląd wszystkich pięter.
Nikt nie miał chyba z tym problemu. Barton trochę żałował, że dziewczyny nie podzieliły się sekretem lokalizacji Komnaty Tajemnic, ale teraz jedynym, czego chciał bardziej było zobaczenie na własne oczy mandroidów, mających dać im przewagę nad wrogiem. Musiały być niesamowicie ważne, skoro wiedziały o nich nieliczne osoby (Co? Że niby trajkoczę gorzej niż plotkara...? Skandal!).
W międzyczasie Steve usłyszał charakterystyczne pioruny, które pojawiły się równie szybko, jak zniknęły. To Tony 'ego dostatecznie przekonało, że nie ma co komplikować sprawy, jeśli agenci operacyjni znikną z wieży jeszcze tej samej nocy i że musiał znaleźć kolejne wolne łóżko dla nowo przybyłego boga. Ulotnił się najwcześniej, a Pepper i Maria odeszły na stronę, żeby omówić niektóre szczegóły. Atmosfera zrobiła się dużo przyjemniejsza. Idealna, żeby uciąć sobie drzemkę po pełnym wrażeń wieczorze.

niedziela, 10 maja 2015

Rozdział III

Hej! Mam kaca po AOU i jedyne, co mogę wam powiedzieć, to że nie mogę się już doczekać, żeby to obejrzeć znowu. Zresztą, ja byłam stosunkowo późno, wy pewnie na premierze. Jak w waszym odczuciu to wszystko zaplanowali? Ja sobie zabawę popsułam spojlerami, ale i tak przez trzy godziny po seansie nie mogłam z siorą mówić o niczym innym (ona miała w końcu dość, a ja się dalej męczę xD). Jak wam się podobał Clint w innej odsłonie? Mnie bardzo.
A jak Tony? Po "Iron Manie 3" zastanawiałam się, jak to z nim będzie, ale się mile zaskoczyłam. No i jeszcze zastanawiałam się jak film się zacznie a tu akcją mi eksplodowało już na samym początku.
Tak, czy owak, zapraszam do czytania.

***

Dostrzegł Steve’a, który miał cienie pod oczami, jak doły czarnego atramentu, a potęgowała to jeszcze trupia bladość jego twarzy. Doszedł do pierwszego miejsca przy wejściu, starannie unikając reszty drużyny.
Clint zastanawiał się, czy u Kapitana też nastąpiła pooperacyjna depresja, choć miała zdecydowanie inne przyczyny, niż u Natashy. Natasha, wedle ubogiej wiedzy psychologicznej Clinta, opartej głównie na doświadczonej obserwacji innych i znakomitej znajomości własnej partnerki, gwałtownie i wewnętrznie przechodziła właśnie kryzys. Czuł się dziwnie, wiedząc że to jedyna przeszkoda, której nie umiał zlikwidować jednym, celnym strzałem. Drążenie tego tematu w kółko w ogóle nie wchodziło w grę, jeśli miał być ze sobą szczery. Czemu nie mogli z tym po prostu skończyć, jak wcześniej kończyli wspólnie setki dziwnych i czasochłonnych spraw? Czemu Nat udawała, że nie ma problemu, a jeśli chociaż przez sekundę dopuszczała możliwość, iż jednak coś się działo, to nie pozwalała sobie pomóc? Steve z całą pewnością też nie chciał skupiać uwagi reszty drużyny na swoich problemach z Buckym i chyba Natasha musiała mu dać kilka świetnych rad, bo tylko Barton zdawał się dostrzegać fałsz uśmiechu Kapitana.
Natasha przyczaiła się przy oknie, rozmawiając z kimś z wystudiowanym spokojem przez telefon. Bruce wyszedł naprzeciwko Bartona i podał mu rękę. Krzywy, niepewny uśmiech rozjaśnił jego twarz i lekko ją wykrzywił.
- Doktorze – przywitał się Clint.
- Witam. Widzę, że Hydra jeszcze was nie rozszarpała – powiedział i zerknął również na Natashę, ale Clint nie wyczuł, by Banner chciał przez to coś powiedzieć, możliwe więc, że naprawdę się zwyczajnie cieszył, że przyjechali w jednym kawałku.
Przytaknął głową.
- Głównie mnie nie docenili – powiedział nie bez przesadnej dumy.
- Barton. – Kapitan kiwnął mu głową na powitanie i wyraźnie było widać, że się ucieszył widząc sojusznika. – Thor powiedziałby, że zwycięstwo w walce przyniosło ci chwalebne zwycięstwo na miarę Asgardu.
Clintowi również poprawił się humor, kiedy uścisnął Steve’ owi dłoń.
- A ty co powiesz, Kapitanie?
- Że woda sodowa uderzyła ci do głowy. – Jego wzrok powędrował do Natashy. – Macie coś wspólnego – dodał ciszej.
Clint wyszczerzył się.
- Nie, to ona ma to po mnie.
Tony pojawił się między nimi i wkrótce wszyscy zajęli miejsca w zestawie wypoczynkowym, który jednogłośnie i bezsprzecznie został zamieniony na centrum dowodzenia Avengers. Zobaczenie ich wszystkich w cywilnych strojach było dla Clinta dosyć dziwne; ale nie złe, po prostu czuł się z tym osobliwie, jakby broniący Nowego Jorku herosi właśnie zostali wyrwani z innej bajki.
Kapitan musiał teraz dzielić kanapę z pochylonym Brucem, żeby móc aktywnie brać udział w dyskusji. Natasha zasiadła tuż nad nim, na oparciu sofy. Clint kategorycznie odmówił spoczęcia na fotelu, którego z kolei Tony całkowicie sobie podporządkował, przerzuciwszy nogi przez podłokietnik.
Wszystkie znaki na ziemi i na niebie wskazywały, że Clintowi nie uda się żadnym sposobem zapoznać żądnych odpowiedzi przyjaciół z faktami, a jednocześnie nie dodać żadnych informacji rujnujących dobre imię jego, czy (w szczególności) Natashy. Półprawdą nie zamknie ust Steve’ owi, natomiast Stark nie dałby im później żyć, gdyby się dowiedział, że zmanipulowali szczegóły na potrzeby oczyszczenia własnego sumienia. To – w zgodzie z ideą spójnej drużyny, rzuconej przez Fury’ ego – byłoby coś, co do tej pory bez przerwy robiła Hydra i podchodziło pod oczywistą zdradę.
Clint miał świadomość, że dyskusja nie będzie łatwa.
- Słuchajcie, pewnie niektórzy z was już co nieco wiedzą o tym, dlaczego znów się spotkaliśmy. – Rzucił otwarte spojrzenie Tony’ emu, który z zainteresowaniem przesuwał dłonią po brodzie. Nie odpowiedział, ale było widać, że nie wtrąci się do wyjaśnień, jakich pewnie Maria mu poskąpiła. Clint westchnął i ruszył do barku. – Najpierw muszę się napić.
Natasha zsunęła się z oparcia i stanęła w miejscu, gdzie przed chwilą stał jej partner. Barton sięgnął po szklankę i napełnił ją pierwszym z brzegu napitkiem.
- Hydra dość jawnie zaczęła bawić się w jakieś testy na ludziach, co przykuło uwagę lojalnych informatorów Fury’ ego.
- Testy na ludziach? Wiecie coś konkretnego? – zapytał Bruce.
Nat skinęła głową.
- Na szczęście, to nie to, co myślisz, Bruce. Twojego przykładu jak na razie nikomu nie udało się powielić.
- I dobrze – dodał z ulgą Steve, uśmiechając się do doktora. Bruce także się uśmiechnął, dając innym do zrozumienia, że nie przeszkadza mu pozostanie jedynym w swoim rodzaju.
- To testy mające na celu skopiowanie serum superżołnierza. – Natasha miała na tyle subtelności, by ominąć Steve’ a wzrokiem.
Clint poczuł, że nie może jej tak po prostu zostawić z tym całym Stambułem.
- Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, to mówię: nie, jak na razie im się to nie udało. Osobiście dopilnowaliśmy, żeby nie mieli tak łatwo od samego początku.
Tony musiał zironizować.
- Za tym musi kryć się fascynująca historia.
- Tak – odpowiedziała niespodziewanie Natasha, wprawiając Steve’ a i Bruce’ a w zaskoczenie. – W pierwszym roku mojej pracy dla SHIELD ja i Clint wyjechaliśmy do Stambułu na szybką akcję rozpoznawczą, która skończyła się pożarem jednego ośrodka na brzegu. Jacyś badacze prowadzili tam nielegalne eksperymenty na ludziach, których trzeba było się pozbyć.
- Naukowców. – Stark strzelił w jej stronę palcami, jakby zgadując, o co jej chodzi.
Założyła ramiona na piersiach i westchnęła.
- Wszystkich – warknął Clint zamiast niej, a ona, nie wiedzieć czemu, spojrzała na niego z lekką dezaprobatą. To był dla niego jasny sygnał, że powinien ugryźć się w język. Skutecznie udał, iż nie zauważył tego niemego ostrzeżenia.
Oczy wszystkich były skierowane na ich dwójkę, ale wreszcie nikt nie starał się im przerywać, co tylko dało im szansę przejścia do meritum całej sprawy. Clint był zaskoczony, bo tak naprawdę pierwszy raz współpracował z drużyną na sucho, bez broni, ale powoli analizując sytuację, jak to zawsze miało miejsce w SHIELD przed ważniejszą operacją. Nie spodziewał się, że rzeczą zdolną zamknąć usta Starkowi, Steve’ owi i Bannerowi (o którym myślał, że będzie spokojnie czekał na decyzję reszty) było zabijanie.
Przydałoby się rozruszać jakoś to towarzystwo.
- Były jakieś eksperymenty z ładunkami wybuchowymi, co zainteresowało ciekawskich – kontynuowała Natasha.
Bruce rozkaszlał się na dobre, co przerwało ciszę. Doktor nie wyglądał na chorego, co kazało Clintowi przypuszczać, że stanęła mu w gardle jakaś rewelacyjna uwaga, którą chciał się podzielić z drużyną.
Steve kilkakrotnie poklepał go po plecach, ale Banner zamilknął.
- Tony, czy wiadomo ci coś na temat tego ewenementu? – zagadnął go Kapitan.
Stark przybrał z powodzeniem zaskoczony wyraz twarzy i groteskowo zakrył usta rękoma.
- Coś takiego, zapomniałem wam powiedzieć, że łatwiej znaleźć kupca niż złodzieja. - Taka odpowiedź stanowczo nie zadowoliła wyczekujących Mścicieli, więc Stark stał się tak poważny, jak tylko potrafił. - Co dziwne, wszyscy z działu handlowego zapewniają mnie, że nie było okazji do kradzieży, ani danych, ani materiałów. Happy czuwa cały czas nad bezpieczeństwem i jakoś nie widzę innych możliwości. Jesteś pewna, że tu chodzi o moją broń?
Natasha pokręciła głową.
- To była jedyna pewna rzecz, jaką wiedzieliśmy o tych badaniach. - Uniosła brwi. - Ale jeśli mówisz, że to nie twoje...
- To co, Hammera? - wtrącił się Bruce, otwarcie wątpiąc w taką wersję wydarzeń. Chociaż środowisko, w jakim Hammer się obracał, zawsze było podejrzane, to jednak mało prawdopodobne, by zaopatrywał Hydrę w broń potrzebną do zaprowadzenia tyranii na świecie.
Stark podzielał zdanie Bannera. Już na wstępie pokręcił głową z politowaniem.
- Hammer to baran - podsumował Tony.
- Fakt, nie jest zbyt lotny, ale Hydra nim nie pogardzi, bo ostatecznie mogą wybrać albo jego, albo Tony' ego.
- Już sam nie wiem, co gorsze.
- Tony, trzeba o to dyskretnie zapytać - powiedział znacząco Steve. Gdyby Clint miał pewność, że kilka suchych faktów o Justinie Hammerze wystarczyło do tej dyskusji, to wtrąciłby słówko o tym, że facet jest dość bystry, żeby wynegocjować dla siebie jakieś lepsze warunki z Hydrą. Steve kontynuował: - Masz jeszcze kontakt z Rhodesem?
- Jasne. - Tony uniósł brwi, jakby to pytanie było niepoważne.
- Upewnij się, czy nam pomoże. Byłoby fajnie mieć kogoś, na kogo słowach można polegać - ostatnie zdanie bardziej wymruczał, na tyle cicho, żeby Stark go nie usłyszał. Bruce ukrył uśmiech.
Stark nawet się nie poruszył.
- Sir, proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale panna Potts kazała mi pana powiadomić, że za kilka minut jej samolot wyląduje na lotnisku – przerwał nagle ciszę JARVIS.
Tony odparł tylko:
- Świetnie, doczekałem się. – Wstał płynnie z fotela, w którym już zdążył się zagłębić i skierował się w stronę wyjścia.
- Tony – zawołał za nim rozczarowany Steve, zdając sobie sprawę, że sytuacja zaczyna wymykać mu się spod kontroli. – Tony!
Bruce powiódł wokół pustym, smutnym spojrzeniem. Natasha i Clint zgodnie ani drgnęli, pozwalając Starkowi po prostu dojść bez przeszkód do drzwi. Odwrócił się tylko na moment, a Clint prawie prychnął, kiedy Stark założył z rozmachem swoje pilotki.
- Zanim wyjdę, mam do was jedną prośbę. Pepper ma myśleć, że to przyjacielska schadzka. - Uśmiechnął się w przykry sposób i wyszedł z salonu.
Steve z całych sił starał się nie wyglądać, jakby Iron Man właśnie zdzielił go metalową pięścią w twarz, ale słabo mu szło. Pozbierał się i przybrał najprostszy, najbardziej ascetyczny wyraz twarzy, jaki mógł tylko wyćwiczyć żołnierz, po czym wstał. Clintowi było go żal jak nigdy wcześniej w życiu. Rogers naprawdę był sercem i duszą prawdziwym wojownikiem, za to go cenili, za to SHIELD go ceniło. Ale jego najcenniejszy, zdawałoby się, atut jednocześnie bardzo szybko go niszczył. W czasach, w których żyli, niewiele można było ugrać pięknymi przemówieniami.
Chyba chciał coś powiedzieć, a kiedy się zawahał, Natasha to wykorzystała.
- Schowaj te złote myśli, Steve. - Spojrzała na niego poważnie, zanim przetoczyła po nich wszystkich wzrokiem. - To nie nam są potrzebne,
Powiedziała i wyszła, jednocześnie mówiąc coś do JARVISA,
Steve schował aforyzmy w kieszeń razem z rękami. Spojrzał na Clinta i kiwnął na niego głową, zanim wycofał się na korytarz, Barton w pierwszej chwili zastanawiał się nad tym, co zrobi Natasha, ale nie chciałby jej nakryć na rozmowie, z kimś, do kogo dzwonić nie powinna. A w każdym razie nie musiała.
Westchnął i szybko dopił resztkę brandy.
Klepnął przyjacielsko Bruce' a po plecach, obserwując go uważnie przez chwilę, gdy już ruszył za Kapitanem, czy ni stąd, ni zowąd nie robi się zielony.
Steve czekał na niego, z pięściami opartymi na biodrach. Uniósł wzrok, jak tylko wszedł.
- No Kapitanie, widzę, że musimy ukarać niegrzecznego chłopca - palnął Clint i zakasał rękawy. - Co najpierw? Zabierzemy mu zabawki? - spytał konspiracyjnym tonem.
Rogers nawet nie mrugnął. Ale jeden jego uśmiech znaczyłby dla Clinta tyle, co zielone światło.
- Powoli, Barton. Żeby była domówka, muszą być goście.
Clintowi omal szczęka nie opadła. No nie, pomyślał, jak Kapitan wyprawia imprezę na złość Starkowi, to musi być wydarzenie stulecia.

sobota, 2 maja 2015

Rozdział II

Hejka! ;)
Jak tam oczekiwanie na ósmego maja? Bo ja się aż palę! Jeszcze raz bardzo proszę o komentarze i dziękuję za te, które mnie mile zaskoczyły ostatnio :*

***

Natasha kiwnęła mu głową i poszła przodem. Zamknął dom i musiał w ekspresowym tempie znaleźć się na dole. Łuk odpadał – okazałby się zbyt kłopotliwy w użyciu, gdy zależało mu na czasie. Nie warto było ryzykować życia na zbędną ekstrawagancję, chociaż strzały robiły wrażenie i Barton to uwielbiał, jednakże potrafił strzelać ze wszystkiego, co miało amunicję oraz celownik.
Poczekał aż Romanoff dotrze do końca klatki schodowej i zrzucił przez barierkę swoją zapakowaną torbę. Schodził szybko i bezszelestnie, a w międzyczasie założył tłumik na lufę.
Natasha już na niego czekała. Wcześniej wyjaśniła mu, gdzie zaparkowała, więc pozostawało tylko wymienić spojrzenia, wziąć się w garść - i do dzieła.
Barton bardzo chciałby nie mieć żadnych wątpliwości, że Nat znajdzie się na czas dokładnie tam, gdzie będzie jej potrzebował: przed nim, za nim, szybsza od jego strzały i skuteczniejsza od miniładunków wybuchowych. Tak dotychczas było. Jak bardzo się to zmieniło?
Dostrzegł szybko rzucone spojrzenie zielonego oka i poczuł, jak zaciska mu się żołądek.
Natasha wyszła pierwsza, drzwi prawie się za nią zamknęły.
Clint kątem oka zauważył biegnący oddział piechurów i zdążył oddać jeden celny strzał przez szczelinę zamykających się drzwi. Nie czekał. Popchnął je i wybrał sobie dogodne miejsce, przetaczając się po chodniku do najbliższego samochodu. Natasha uchyliła się przed ciosem jednego z agentów. Kilku z nich próbowało podejść ją od tyłu, co natychmiast zauważył. Uważnie wycelował i bez namysłu pociągnął za spust.
Wyszedł z kryjówki, po czym skierował się bardziej w stronę Natashy, by odwrócić od niej uwagę napastników. Choć mieli broń, to najwyraźniej dostali polecenie, by jej nie używać – a przynajmniej dopóki cele można okiełznać bez jej użycia. Agenci Hydry mogli szybko stracić cierpliwość.
Jego partnerka przerzuciła sobie przez ramię atakującego agenta i uziemiła go solidnym kopnięciem w splot słoneczny. Następnego napastnika ustrzelił Clint, a kolejnemu Natasha złamała rękę w łokciu i pozostawiła go Bartonowi, który z impetem przetrącił pokonanemu kark. Wymienili między sobą spojrzenia.
- Idź po samochód – powiedział jej, a sam wrócił się po torbę do budynku. Niedługo mogli nadejść kolejni agenci i aby tego uniknąć (ale czy dało się przed tym uciec?) musieli się zwinąć.
Podjechała do samego krawężnika. Barton wskoczył na miejsce pasażera, zatrzasnął za sobą drzwi i odrzucił torbę na tylne siedzenie czerwonego, najnowszego Chevroleta Corvette Natashy, którą odjechała z piskiem opon. Ułożenie jej ramion świadczyło o tym, że jak na razie się nie uspokoiła, choć usiłowała na taką wyglądać.
- Kto jeszcze wie o Stambule? – odważył się zadać pytanie, które od chwili, gdy Natasha wspomniała o dawnej misji, trochę go niepokoiło.
Natasha przełknęła ślinę i nie odrywając wzroku od drogi, odpowiedziała:
- Hill powiedziała tylko tym, do których miała kontakt. Steve, Bruce, Stark. Może Wilson. Na Thora nie możemy liczyć, a przynajmniej póki nie wróci z Asgardu. Fury się nie odzywał.
Clint nie o to pytał. A ona wiedziała, że to nie była odpowiedź na jego pytanie. Nie naprawdę.
Były momenty w życiu Clinta, kiedy myślał, że Nat wstydzi się tej części swojego życia, którą spędziła na rzeczach trudnych do wyjaśnienia i jeszcze trudniejszych do przyznania się, ale i tak nie powierzyłaby mu wiedzy na temat jej wewnętrznych bitew. To niedobry moment na zwierzenia – Barton nie próbowałby jej do nich namówić, gdyby sam nie był na nie gotowy. Sprawa miała coś wspólnego z dumą, która działała jak PBS- 1. Najtwardszych by poskromiła. A oni byli twardzi. Ona może bardziej niż on, chociaż Clint nigdy się do tego nie przyzna. Po kilku minutach adrenalina opadła a on z trudem powstrzymywał się, by nie zasnąć.
Włączył radio. Rosyjskie radio.
Natasha nie pokwapiła się, żeby zmienić stację, a Barton wykorzystał to, by podciągnąć swój rosyjski a przy okazji upewnić się, czy dziwny wybór częstotliwości nie sugeruje, że z jego byłą partnerką nie dzieje się coś niepokojącego. Zacząłby się martwić, gdyby sam odwiedził swój stary domek na wsi i powspominał, jak przyjemnie było dostać lanie od tatusia.
Żadna z wiadomości, które przekazywał rosyjski spiker, nie wzbudziła jego niepokoju. Było trochę o polityce, pogodzie, sporcie – niestety Bartona nie interesowała Uniwersjada, jednakże facet rzucił nawet kawał. Sam właściwie nie wiedział, czego miałby się spodziewać? Szyfru? Pieśni ku chwale Stalina? Tajnych poleceń od KGB? Nie wierzył, by Natasha nagle poczuła, że w jakikolwiek sposób jest coś winna swojemu narodowi. Przecież już nie była fanatyczką, która oddałaby życie za Sprawę.
Dojechali do centrum, które w tych godzinach powoli zwalniało bieg życia nowojorczyków, co zdecydowanie ułatwiało przemieszczanie się. Nat wystukiwała palcem na kierownicy rytm lecącej piosenki, podczas gdy Barton odebrał połączenie od Marii. Stali na światłach.
- Barton.
- Dobrze cię słyszeć. Mam nadzieję, że Hydra nie zrobiła wam za dużo problemów - powiedziała z czystym optymizmem, a jej głos zdradzał sympatię. Clint przez te kilka tygodni urlopu ani razu nie zastanowił się, jak cały ten przewrót odbił się na podwładnej Fury' ego. Może to wynikało z tego, że Hill nigdy nie odpowiadała za dawanie rozkazów agentom, przez co mogła być wyłącznie koleżanką z pracy - starszą stopniem, ale koleżanką.
Czy utratę tak świetnej posady przeżywała podobnie, jak Natasha? Czy brakowało jej czegokolwiek, za czym można by tęsknić w posadzie agenta, a czego on nie dostrzegał? Clint wiedział, że niedługo po wszystkim znalazła pracę u Starka, jednak nie wydawało mu się, by to mogło zastąpić emocje towarzyszące jej w SHIELD. Z drugiej strony była bezpieczniejsza niż Nick, który wybrał podziemia, czy Clinta, który nie miał żadnej innej opcji, jak tylko czekać na jakiś sygnał z góry.
- Wolałem, kiedy się ukrywali. - Zerknął z błyskiem w oku na partnerkę.
Natasha wyprostowała się w fotelu i westchnęła długo, widząc, że przedostanie się na Manhattan jeszcze trochę jej zajmie.
- W porządku. Muszę prosić was o przysługę - powiedziała poważnym tonem, do którego Clint w jej ustach nie przywykł.
Trochę go to zaniepokoiło, ale nie zdradził nic po sobie.
- O co? - spytał ostrożnie. Miał na uwadze, że teraz dwóch agentów stanowiło dla SHIELD nie tylko przykry dowód jej niedawnej wielkości, ale też faktyczną armię. Serio, cała ta odpowiedzialność operacyjna drastycznie wzrosła.
- Och, nic z tych rzeczy. U Starka jest Steve. On... nie trzyma się za dobrze... No... Musi się rozerwać.
Wyszczerzył się, mimo woli.
- Rozerwać? A próbowałaś umówić go z Brucem na imprezę? - zażartował.
- Barton. - Ton jej głosu powiedział mu wszystko, co musiał wiedzieć: że chce dobrze i że musiała naprawdę martwić się o Kapitana. Zresztą na pewno słusznie... Po tym, jak zachowywała się Natasha, Clint spodziewał się u Steve' a depresji, albo gorzej.
Odruchowo popatrzył na kobietę, a ona zerknęła na niego jednym okiem, niepewna, co chodziło mu po głowie.
- Dobra, załatwione.
- Dziękuję. Pozdrów Natashę - swoim zwykłym, rzeczowym tonem nie zdołała w pełni wyrazić, jak wdzięczna była. Rozłączyła się, zanim zdążył rzucić jeszcze jakiś kawał.
Nastąpiła chwila ciszy i Nat ruszyła na zielonym prosto przed siebie.
- Maria dzwoniła. Prosiła, żebyśmy "zajęli się" Kapitanem. - Napotkał jej zaciekawione spojrzenie. - Mamy zaaranżować jakieś spotkanie towarzyskie.
Uśmiechnęła się wesoło do siebie, jak gdyby powiązała jego słowa z czymś niezwykle zabawnym, czego Barton nie rozumiał.
- Pamiętasz jeszcze, jak imprezować?
- Nooo - przyznał niegrzecznie. - Ja tak, ale ty ostatnim razem musiałaś zalać się w trupa, kiedy Rosjanie wygrali drugą... A nie, moment.
Wbiła mu łokieć w żebra, kiedy zanosił się śmiechem.
Jej profesjonalizm miał swój urok, zwłaszcza kiedy Natasha zachowywała się przesadnie kompetentnie w stosunku do nowo poznanych ludzi i oni brali jej grę za prawdę. Tak naprawdę to była z niej dusza towarzystwa, jak z każdego Rosjanina. I fakt - trochę inaczej się bawiła, ale to nadal była zabawa.
Natasha zatrzymała się i poprosiła o wjazd dyżurującego na dworze stróża. Poszło szybko i już po chwili wjechali do obszernego garażu pełnego drogich, ekskluzywnych samochodów, każdy z firmową rejestracją Stark Industries. Wnętrze rozjaśnił blask lamp, które włączyły się, gdy tylko wjechali do środka. Zgasiła silnik, ale nie wysiadła. Clint przeciągnął się na fotelu.
- Nie śpiesz się. Mamy mnóstwo czasu. JARVIS nam załatwi kawę, czy coś.
Pokręciła głową, oglądając w ciszy ścianę garażu przez przednią ścianę samochodu.
- Bucky. Pamiętasz go, co nie? - rzuciła zdawkowo. Ponieważ nie dzwoniła przez cały czas, kiedy postanowiła się ukryć, to nie mieli okazji jeszcze o tym otwarcie porozmawiać. Westchnęła głośno.
- No tak. I co z tego? - Uniósł brew, nie całkiem pewny, dokąd ta rozmowa mogła zmierzać. - Wszystko gra?
Po krótkiej chwili słabości i dziwnym nawiązaniu do dawnego przyjaciela Kapitana, podarowała mu zgrabny uśmiech, który mógł znaczyć nic, a jednocześnie wszystko i wyskoczyła z samochodu. Clint wytoczył się za nią. Ufał, że Nat wiedziała, co robić.
Wyjął swoją torbę ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami, zanim zamknął drzwi od samochodu.
Poszli do windy i Clint wcisnął jeden, odpowiedni guzik z naprawdę wielu innych, lśniących na panelu.
- To może sparring, jak już tu jesteśmy? – zaproponował Barton.
- Może innym razem. Najpierw obowiązki. – Natasha założyła ramiona na piersi. – JARVIS, gdzie Stark?
- Pan Stark znajduje się na dwóch poziomach.
Clint nie mógł się nie zaśmiać.
- Myślałby kto, że jego ego może osiągnąć tak monstrualne rozmiary.
Natasha ukryła uśmiech.
- Nie mam ochoty na sarkazm.
- Przykro mi, panno Romanoff, ale nie zaprogramowano mi takiej funkcji – odpowiedział znów głos lokaja Tony’ ego. Clint mógł tylko wzruszyć ramionami, kiedy Natasha posłała mu porozumiewawcze spojrzenie. Winda zatrzymała się i niemal równocześnie z tym otworzyły się jej stalowe drzwi. Natasha weszła do korytarza i do jednego ze ściennych paneli, na którym JARVIS wyświetlił model wieży z czerwonymi plamkami oznaczającymi ludzi. Z tej nowoczesnej mapy Natasha wyczytała, że w apartamencie przebywała obecnie piątka ludzi. Jeden w laboratorium, jeden w salonie, dwójka w korytarzu głównym i jeden… Cóż…
Barton nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zdaje się, że Stark zawisł między swoją pracownią, a niezamieszkałym pokojem w głębi wieży. To była dla Clinta czysta poezja. Pogratulował sobie, że otworzył Natashy drzwi dzisiejszego wieczoru, bo inaczej w dalszym ciągu zalegałby na kanapie w salonie.
Clint podszedł do niej i położył swoją torbę pod ścianą, nie bardzo wiedząc, co może z nią teraz zrobić.
- Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
Natasha spojrzała na Clinta i skierowała się z powrotem w stronę windy, nie tracąc z partnerem kontaktu wzrokowego.
- Pójdę po Bruce’ a, a ty zajmij się Starkiem. – Stanęła w windzie i oparła dłonie na biodrach, zanim zamknęły się za nią drzwi. Tak zniknęła, a z nią cały chaos, jaki znów wprowadziła w jego życie.
Clint był w wieży raz, a jeśli miał liczyć bitwę o Nowy Jork to dwa razy i przez moment żałował, że nie poprosił JARVISA o jakieś wskazówki. Na szczęście jakoś udało mu się znaleźć właściwą drogę, chociaż przy takiej ilości drzwi i korytarzy wskazane byłyby chyba jakieś tabliczki. Nie był przyzwyczajony do tak wielkich przestrzeni. Serio, w bazach SHIELD są miejsca otwarte tylko dla osób z właściwymi poziomami. Hierarchia zwykle sprawiała, że nie można się zgubić. Oczywiście, Starkowi do takiego zorganizowania brakuje lat pracy i praktyki, a i wtedy Clint nie liczyłby na wiele.
Miał nadzieję, że spotka Marię, ale musiała być jeszcze w pracy, jak zresztą, sama Pepper.
Stark zdążył sobie już dać radę. Patrzył teraz w dziurę nad pracownią, a wokół niego leżał porozrzucany sprzęt i betonowe odłamki parteru, który uszkodził. Clintowi ciężko było powiedzieć, czy to był normalny stan rzeczy, ale bałagan nie przeszkadzał Tony’ emu. Wielkie umysły myślą podobnie, co?
- Panie Stark, ma pan gościa – oznajmił JARVIS, dokładnie w momencie, kiedy Clint przekroczył próg.
Tony wyglądał na ucieszonego, choć z normalną radością nie miało to nic wspólnego. Wyglądał… Dobrze. Zarost jak zawsze utrzymany w ryzach, włosy ułożone, na sobie miał ciemną koszulkę, szlafrok i ciemne spodnie a do tego japonki. Clint oczekiwał, że znów ujrzy prześwitujący przez materiał blask elektromagnesu w jego piersi, ale zobaczył tylko nazwę zespołu Black Sabbath.
- Och, więc to prawda – wypalił natychmiast. Chciał się poprawić, sprostować, ale nie było potrzeby. Stark wiedział, naturalnie, że teraz tabloidy piszą tylko o tym.
- Tak, prawda. Ale zaczynam żałować, że to zrobiłem. – Clint przypatrzył mu się uważnie i dostrzegł świeżo zagojone rany. – Wiesz, miało to swoje plusy. W ciemnościach się nie gubiłem, zawsze to jakieś zabezpieczenie, jak się wraca samemu z imprezy po nocach…
Clint podszedł powoli.
- Taa, założę się, że tak. - Kiedy Tony wrócił do swojego komputera, omijając przy tym głaz wielkości szafy, Clint kontynuował: - Musimy pogadać. To ważne. - Ostatnie zdanie mógł sobie darować. Nikt lepiej niż Tony nie wiedział, że jeśli broń, którą do niedawna sam produkował, posiada Hydra, to sprawa jest więcej niż godna uwagi.