poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział XV

Halo! Wróciłam z nowym pokładem wiedzy, chęci i energii, by skończyć, co zaczęłam. Od teraz tempo dodawania może być dosyć różne, ale na pewno nie będzie dłuższych przerw. Pędzimy do końca, moi państwo! Wy też się cieszycie? :D
No cóż, kto jest ze mną? Zlatujemy wraz ze Skye i Bartonem na jakuckie pustkowie - to tak słowem wstępu, żeby wam przypomnieć, gdzie skończyliśmy. Bardzo proszę o komentarz, gdy tylko przeczytacie. Napiszcie czy wam się podoba i czy mój styl się pogorszył przez ten okres suszy pisarskiej.

***

Clint potarł obie dłonie, próbując wytworzyć nieco zbawiennego ciepła, a następnie przez chwilę trzymał je złożone przy ustach, by ogrzać je oddechem. Nie było mrozu – w Jakucji mogło kończyć się już lato, ale na pewno minęłoby trochę czasu, zanim zaczęłaby się śmiercionośna zima. Inaczej by tu nie siedział w swojej termoaktywnej kurtce, tylko grzał siedzenie w wieży Starka, martwiąc się jak cholera, ale nie mogąc, tak czy owak nic zrobić. Wszystko było do pokonania, ale nie syberyjska zima. Rosjanie tę jedną rzecz mieli porządną.
Nie miał nawet do kogo gęby otworzyć, ale z drugiej strony nie było tak źle – znał już kierunek, wiedział, jak daleko od niego znajdowała się Natasha. Nie miał jedynie planu. Stracił swój telefon komórkowy, podobnie zresztą jak większość amunicji, która wysypała się przez rozdarcie w plecaku… Na szczęście urządzenie podarowane mu przez SHIELD nadal wskazywało mu drogę, choć ekran był lekko pęknięty.
Sytuacja nie była najgorsza. Barton potrzebował więcej niż zwykle swojego szczęścia.
Skye nic po sobie nie zostawiła. Ona miała gorzej. Miał nadzieję, że sobie dała radę, cwaniura.
I tak znowu był sam, jak najbardziej lubił.
Ale wracając do początku… Tuż po desancie w samym środku nocy Clint i Skye musieli szybko przemieścić się do najbliższego miejsca znanego z występowania starych lub pozamykanych, tajnych placówek KGB ujawnionych kolejno zaraz po likwidacji ZSRR oraz rozwiązaniu SHIELD. Obładowani niezbędną ilością prowiantu oraz broni przemieszczali się z początku lasem w pobliżu jedynej w okolicy asfaltowej drogi.
Trwało lato, ale Skye mimo wszystko trochę się zdziwiła, nie widząc nigdzie śniegu. Wypowiedziała nawet swoje obserwacje na głos, a wtedy Clint wesoło powiedział jej, że nie straciła nic przyjemnego. Szybko okazało się, że drogą nic nie jeździło, ale nie oznaczało to, rzecz jasna, że nic się nie może pojawić. Oboje nie mieli ochoty natknąć się na jakiś wrogo nastawiony patrol, więc trzymali się krawędzi lasu, kryjąc się między drzewami i pokonując odległość, którą wyznaczało im urządzenie niesione przez Skye.
W okolicy nie było śladu po świetle, świadczącym jakkolwiek o obecności ludzi. Właściwie w zasięgu wzroku niewiele można było zobaczyć: las ciągnął się aż po horyzont, a spore, rozległe i zupełnie łyse wzniesienie, które stało im na drodze, będą jeszcze musieli pokonać prawdopodobnie za jakieś dobre pół dnia drogi. Podróż była długa i dosyć monotonna i przez większość czasu pokonywali ją w ciszy. Byli jednak wypoczęci, a Clint nabuzowany, jak bączek, z trudem hamował swoje podniecenie wyprawą.
Gdy zaczęło świtać, jednogłośnie postanowili zrobić sobie przerwę. Zaszyli się głębiej w las, aby znaleźć dogodne miejsce na odpoczynek, które oferowałoby im jednocześnie odrobinę bezpieczeństwa. Skye jako pierwsza znalazła kawałek niezalesionego terenu, otoczonego ze wszystkich stron przez iglaste drzewa.
Clint rozpiął kurtkę i ściągnął plecak, po którego prawej stronie przymocowany był również jego kołczan. Dziewczyna zrobiła to samo i z rozmachem położyła się na ziemi pokrytej porostami, w przeciwieństwie do Bartona, który tylko usiadł.
- O rany – westchnęła zziajana.
- Taa, jeśli nam się nie poszczęści, to będziemy musieli jeszcze długo tak iść. Dasz radę? – spytał Clint z niepewną miną. Nie mogli rzucać się w oczy, dlatego desant w takiej odległości od bazy był konieczny. Dlatego miał nadzieję, że szybko trafią na jakiś trop.
Skye pokiwała krótko głową. (Dzielna…)
Barton poczuł specyficzną chęć podniesienia na duchu młodej agentki.
- Świetnie ci idzie. Tylko przypomnij Coulsonowi, żeby cię odznaczył.
Jego żart szybko wywołał u niej cichy śmiech zadowolenia. Spojrzała na niego swoimi wielkimi, rozbawionymi, brązowymi oczami, by zaraz je odwrócić i z powrotem wpatrywać się w niebo.
Po odpoczynku i zjedzeniu jednej czwartej swojej dziennej racji atmosfera między nimi znacznie się poprawiła i gdy mieli już ponownie zaczynać podróż, Clint z oddali usłyszał odgłos pracującego silnika. Prędko się zmobilizowali i postanowili podejść tak blisko drogi, jak tylko pozwalał na to zdrowy rozsądek. Po chwili drogą faktycznie przejechała mała, zwarta jednostka. Clint naliczył dwa wozy terenowe i jedną sporą ciężarówkę z rosyjskimi tablicami rejestracyjnymi. Kiedy był już pewien, że wszystkie wozy przejechały, wyszedł trochę bliżej drogi, aby dyskretnie przyjrzeć się, w którym kierunku jadą wozy. Powstrzymał się w ostatniej chwili, zanim motocyklista na jadącym najwyraźniej celowo z tyłu pojeździe mógł go zauważyć. Miał na sobie ciemne skórzane wdzianko, a jego twarz zakrywał ciemny kask. Bartonowi przyszła do głowy myśl, że mógłby tego motocyklistę bez trudu zdjąć, po czym załatwić sobie transport, ale pozostawała kwestia całego korpusu, z którym ten człowiek był na pewno powiązany.
Pozostawało mu już tylko podążać w stronę wzniesienia.
Skye dołączyła do Clinta, stając na samym środku drogi. Spojrzała w kierunku oddalających się obcych.
- To mogliby być oni. – Zwróciła twarz w jego stronę, ale on nadal stał nieruchomo. – Nie uważasz?
Chwilę szarpał się z myślami, aż doszedł do wniosku, że dokonał słusznej decyzji.
- Powiem ci więcej, Skye, dałbym sobie rękę uciąć, że to ludzie, których szukamy. Ta droga to trakt handlowy, niewiele jest tras, które prowadzą przez syberyjską pustkę, ale ci, którym zależy na czasie i pieniądzach nie wybiorą ani drogi wygodniejszej, a zatem prowadzącej na około, ani nie wyślą transportu samolotem. A to zdecydowanie nie wygląda mi na zwykłą przesyłkę. – Złapał za szelki plecaka i zarządził spokojnie: - Powinniśmy się pośpieszyć.
Nie trzeba tego było powtarzać Skye dwa razy. Nie przestała rozważać na głos swoich przemyśleń i konsultować ich z nim ani na moment. Pewnie starała się nieco dowiedzieć, zanim wpadną ponownie na konwój.
- Domyślasz się, ilu ich jest?
- W tych dwóch terenówkach może zmieścić się dziesięć osób, a w tym ostatnim wozie maksymalnie trzy. Z motocyklistą będzie razem czternaście, ale doliczyłbym jeszcze dwie-trzy osoby. Lepiej zawyżać, żeby się potem nie zdziwić – mówił Clint, rozumując spokojnie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że korpus mógłby wieźć Natashę – związaną, albo nieprzytomną, niczym upolowaną zwierzynę.
Co do planu, jaki musieli między sobą ustalić, to sami do końca nie byli pewni, jak powinni się zachować. Clint nie miał pojęcia, jak Skye się spisze, albo – chociaż starał się być optymistyczny ponad wszystko – jakie zagrożenie stanowiło jej niedoświadczenie. Teraz widział wyraźnie, jak nierozsądne było zabieranie ze sobą nieznanej agentki. Na szybkie, efektywne działania musiał przyjść czas. Nigdy nie myślał, że tak bardzo może potrzebować kogoś, komu mógłby powierzyć swoje życie. Kogoś dobrze poznanego przez doświadczenie i blizny. I przez kłopoty. Nawet Morse by już była lepsza! (Nie, jednak chyba by nie była… Przesadzasz Barton, bo to pierwszy raz masz przegwizdane?)
Drzewa stawały się w miarę wędrówki coraz bardziej karłowate, gdy zbliżali się do wzniesienia, natomiast droga skręcała w prawo i omijała go w najniższym możliwym miejscu. Podążanie dłużej szlakiem byłoby niemądre, więc oboje ze Skye musieli pokonać wzniesienie pieszo i powrócić na drogę już po drugiej stronie samotnego szczytu.
Uzgodnili między sobą, że jeśli dojdzie do jakiejś walki, Clint postara się skupić na sobie najwięcej uwagi, a Skye ma trzymać się blisko niego i eliminować przeciwników z broni palnej, tak samo, jak on. W przypadku bezpośredniego zagrożenia ona ucieknie, a Barton będzie ją osłaniał i później dołączy. Spotkają się u podnóża wzniesienia. Agentka była zadowolona z tego łatwego planu, ale Barton miał spore wątpliwości. Ostatecznie mógłby dać się pojmać, ale jaką miał gwarancję, że nie strzelą mu po prostu w tył głowy i nie zostanie pozostawiony na pastwę losu? Żadna z opcji nie wydawała się w stu procentach pewna czy bezpieczna, ale potrzebował zaplanowanego z góry działania, by zwiększyć swoje szanse.
Zanim pokonali drogę w górę wzniesienia, postanowili poczekać przynajmniej do wieczora i odzyskać siły. To była dobra decyzja, gdyż na szczycie można byłoby z łatwością ich dostrzec, a trzeba pozostawać niewykrytym, jak długo się da.
Podczas powolnego pokonywania drogi na szczyt to Skye prowadziła, a Barton wlókł się za nią, pogrążony w myślach.
- W którą stronę każe iść twoje genialne urządzenie? – zapytał zadziornie mężczyzna.
Skye zachichotała cicho, ale mimo to pięła się bez wytchnienia w górę.
- Chyba tym szlakiem można dojść do jakiegoś rozdroża, a jeśli nie, to pewnie baza musi być ukryta gdzieś, gdzie niekoniecznie komukolwiek chce się zaglądać.
Barton pokiwał głową z aprobatą.
- To ma dużo sensu. A to ustrojstwo pokazuje w okolicy jakieś osady albo miejsca, w których można by się ukryć? Na pewno coś takiego się przyda po wyjściu, bo nie uwierzę, że uda nam się wszystkich wyeliminować w dwójkę. Poza tym trzeba SHIELD dać jakieś namiary czy coś.
- No, racja – podniosła głos, natychmiast zacząwszy czegoś szukać. Ponoć technologia to przyjaciel szpiega… - Tak, jest jakiś ślad cywilizacji w przeciwnym kierunku. Mogłabym nawet odebrać fale radiowe. – Uśmiechnęła się do niego przez ramię.
Z radością oddał uśmiech.
Po chwili stali w najwyższym miejscu w okolicy, spoglądając na nią, pogrążoną w zmierzchu. Skye kucnęła przy drugiej krawędzi wzniesienia i pokręciła głową, wzdychając z rozczarowaniem.
- Wygląda na to, że trzeba będzie znaleźć inną drogę na dół. – Spoglądała w dół, w ogromna czeluść wydrążona w ziemi, która zdawała się znacznie niższa niż reszta otaczającej go powierzchni ziemi. Barton rozejrzał się na boki, próbując odnaleźć jakąś inną drogę na drugą stronę wzniesienia, ale pozostawała jeszcze jedna, która prowadziła zbyt daleko od traktu, którym musiał podążać. Zamyślił się, rozważając spokojnie, co zrobić.
Tymczasem Skye z powrotem się podniosła i nie odwracając się od przepaści, próbowała znaleźć inne zejście, korzystając ze swoich technologicznych nowinek.
- Musimy zejść tamtędy, Skye.
- Nie.
Clint osłupiał na moment.
Była nieugięta i to go naprawdę zaskoczyło. Ale on również potrafił taki być. I to bez najmniejszego wysiłku.
- Zejdziemy tędy albo cię zrzucę, młoda. Wybierz mądrze.