czwartek, 22 października 2015

Rozdział XII

Hejka po tak długiej przerwie! Jak mi źle bez Was było! :( Totalnie zgłupiałam przez tę szkołę. Cieszę się, że w końcu zarządziłam strajk generalny, bo nigdy bym nie opublikowała tego rozdziału. Wiem, że stale do mnie zaglądaliście, bo na szczęście licznik wyświetleń nadal mi działa i przez to orientuję się, kiedy najczęściej zdarzało Wam się wpaść ;)
Mam nadzieję, że tym rozdziałem odrobinę Was chociaż zachęcę, lub w najgorszym razie chociaż zaciekawię, jak widzę tu relacje między bohaterami i jak moim zdaniem wyglądałby crossover "Avengers" i "Agentów Tarczy". Napiszcie chociaż krótki komentarz, bo to mnie bardzo mobilizuje, nawet jeśli wydaje Wam się, że piszecie bez sensu, albo o błahostkach.
To zapraszam.

***

- Coś się stało? – spytał na pozór niewinnie Clint, przyglądając się wesoło brunetce. Właśnie skończył kolejną historię, jak jednym, celnym strzałem rozstrzygnął pojedynek.
Siedzieli tak z kilka godzin. Spędzili naprawdę miło całe popołudnie. Zjedli później chińszczyznę, której zrobienie zajęło im jakieś pięć minut i zjedli całą porcję w miłej, przyjacielskiej atmosferze. Clint miał wrażenie, że zaczęli tę rozmowę przed chwileczką. Rozkręcił się. Mówił o Nowym Jorku, o licznych misjach, na które wysyłano go samego, ale nie opowiadał o ostatnich paru miesiącach, które upłynęły na paleniu mostów za Hydrą i zażegnywaniu konfliktów tlących się w mroku.
Skye jak dotąd słuchała z napięciem każdej z opowieści. Do pewnego czasu była wyluzowana, ale w którymś momencie cały jej zapał nagle gdzieś się ulotnił i tylko uśmiechnęła się bez przekonania, i spuściła głowę, udając, że nadal szuka czegoś na ekranie swojego laptopa. No, wierząc podręcznikom szpiegostwa, to coś z pewnością się stało.
- Nie, nic. – Wolno wypuściła powietrze, żeby Clint nie zauważył, że je wstrzymała. Na chwilę podniosła na niego wzrok, kiedy akurat upił łyk piwa. Zawiesiła się. Nieświadomie błądziła spojrzeniem po podłodze. Barton pomyślał, że już ją ma. – Wiesz, nie zostawiłam za sobą zbyt wielu psychopatów czy terrorystów…
Rzuciła mu cholernie przekonujący uśmiech, jakby ją to faktycznie ubawiło. To… Było dobre. Prawie tak dobre, żeby go zmylić. Nie żart. Sam uśmiech.
Clint pokiwał głową, dbając o swoją przykrywkę niczego nieświadomego, beztroskiego gościa.
- Serio? Może na to wyglądam, ale nie każdy spotkany facet chce mnie dla rozrywki pokroić na kawałki. – Skye podniosła na niego szybko oczy, ale uśmiechnęła się, wahając się przez dosłownie sekundę. Barton zrobił zabawną minę. Czuł, jak powoli zaczyna odkrywać sekrety małej agentki SHIELD. Zdecydował, że otworzenie się przed dziewczyną będzie dobrym wyjściem. – Chociaż może tak było tylko za moich czasów. – Odchylił głowę, pozwalając jej swobodnie zwisać na oparciu kanapy. - Bycie agentem to coś więcej. Samotne akcje. Tylko ty i twoja broń. No i cel. Albo udawanie kogoś, kim się nie jest. Akcje z przykrywką i tego typu… - Przerwał, jakby próbował wymyślić inną ciekawą historię, choć tak naprawdę to kiedy się lekko odchylił, dostrzegł zamieszanie na jej twarzy. Natychmiast ponownie spuściła wzrok.
Przysunął się do niej i dotknął czysto platonicznie jej dłoni, leżącej na kolanie.
- To Hydra nam tak namieszała w szykach. Kiedyś większość operacji wyglądało w ten sposób. Tak spotkałem swoją partnerkę.
Skye powiedziała, że idzie się czegoś napić. Clint pokiwał głową z niewinnym, trochę współczującym półuśmiechem. Przyjął to bez mrugnięcia okiem.
Słowem kluczem był „partner”.
Jedno się nie zmieniło, pomimo tylu lat pracy. Im więcej się dowiadywał i im bardziej zdawało się to być pogmatwane, tym mocniej chciał poznać wszystkie elementy układanki.
Miał jednak świadomość, że gdyby ponownie chciał nawiązać rozmowę, to zniechęciłby dziewczynę do zwierzeń.
Był ciekawy, jakich wyborów Skye dokonała. Co się stało z jej „partnerem”? Kim on był? Czy stanowił część jej zespołu? Czy dotąd Clint by go nie zauważył? – W ten sposób na pewno podsycał pytaniami swoją spragnioną ciekawość, czego obiecał sobie nie robić.
Przydałoby się teraz rzucić słówko o Natashy. Najlepiej, żeby Skye sama o nią spytała. Ale ona nie jest aż tak głupia, by samodzielnie powracać do tematu, który sprawiał jej kłopot. Może krępowała się przy nim? Może to przez to, że był takim doświadczonym agentem i nie chciała dać plamy (i po co było się tak wychylać, Barton?).
W sumie to cholera wie. Clintowi nigdy nie przeszłoby to przez gardło, ale odkrywanie jednej kobiety zabrało mu pięć lat, więc to były psychiki ciężkie do rozpracowywania. A Skye była intrygująca.
Clint skubał skraj swojej koszulki, błądząc myślami po manowcach wspomnień. Żmudne odkrywanie przeszłości nowej drużyny Phila poruszyło w nim jakiś przetarty przewód i wcisnęło we właściwe gniazdko. Czuł, że coś było na rzeczy.
Cała ta zbieranina różnych agentów, których dzieliło więcej, niż łączyło, wskazywało na to, że gdzieś podziewała się druga połowa zespołu. Nie wiedział gdzie, nie wiedział, czemu ich brakowało, ani kim owi agenci byli.
Podsumowujmy: był Phil Coulson, z którym nie miał kontaktu, bo jako nowy szef SHIELD czuł się w obowiązku ciągle znikać w gabinecie. Była May, równocześnie prosta oraz nieoczywista. Czarnoskórego agenta Tripletta i agentkę Simmons łączył dosyć ambiwalentny stosunek Clinta do tej dwójki. Nie było też mowy o bliższym poznawaniu Macka, który, choć wydawał się prawym mężem – jakby to określił Thor, jednak zanadto lubił towarzystwo Huntera. No i oczywiście pozostawała jeszcze zagadkowa Skye.
Clint czuł, że nie musi na nowo poznawać swojego starego przyjaciela. Czy Phil sprawdzał się w roli szefa? Cóż, agentka May stroniła od komentarzy na ten temat, ale Clint mógł przypuszczać, że Pan Zasadniczy i Nieporuszony był do tego przygotowany lepiej, niż świadczyło o tym jego CV. Po akcji w biurowcu CIA Barton spytał go, jak udało mu się „wrócić”. W odpowiedzi dostał tylko słowo T.H.A.I.T.I., które brzmiało cokolwiek egzotycznie, jednak po krótkim namyśle Clint zdecydował, że jeśli to nie pseudonim półnagiej tancerki hula, to jakoś nie ma ochoty wchodzić w szczegóły. Bo mimo poczucia, że wreszcie odnalazł osobę, której jak nikomu dotąd zależy na jego bezpieczeństwu, to i tak zauważał w spojrzeniu Coulsona cień, jakiego wcześniej tam nie było.
Kiedy Skye, po przedłużonym do kilkunastu minut pobycie w kuchni wreszcie wróciła, oznajmiła, że bardzo by chciała wiedzieć, skąd on i Hunter się znają.
Clint skrzywił się – tym razem był to prawdziwy, a nie udawany grymas – ale stwierdził w duchu, że jeśli poprowadzi konwersację w dobrym kierunku to może i jemu uda się odkryć sekret, z którym agentka ma taki problem, by go ukryć.
- Hunter i ja poznaliśmy się przy okazji, kiedy wszystko zaczynało się zmieniać. Nowy team, nowe zadania. No i wtedy dowiedziałem się, że właściwie to zostałem singlem. Znowu. I nawet mi to pasowało, bo kończyły mi się argumenty, dlaczego nie chce mi się podnieść tyłka z kanapy. Ogólnie - udręka. Miałem ważną misję w Europie. Głównie wysyłali mnie do typowych spraw, ale to było coś dużego. Wyleciałem jednego dnia rano, a wieczorem dostałem wiadomość, że moja eks już jest z kimś innym. To była dopiero niespodzianka. Myślałem, że święta przyszły wcześniej. Wróciłem do Stanów. I gdzieś w moim towarzystwie pojawił się Hunter. Lance Hunter z brytyjskim akcentem, który wszystkich irytował. Gość był spoko. Trafił do nas na jednorazową operację; miał wykorzystać jakieś nasze dane albo coś w tym stylu. Dał się lubić. Wyczułem, że robimy to samo. Miał gadane, szybko się klimatyzował, a to już połowa sukcesu. Ale zacząłem coś kojarzyć, kiedy wspominał o swojej dziewczynie. Robił to rzadko, ale w sumie mógł wiedzieć, kim jestem. No i w końcu się dowiedziałem. Z początku to nawet było zabawne: kto by pomyślał, że tak polubię faceta mojej byłej. Trochę mu współczułem, co on wyczuwał, a czego nie rozumiał. Chciałem, żeby zaczęło im się psuć. Żeby przejrzał i zobaczył, jaka ona jest. Hunter obczaił, o co mi chodzi i zrobiło się nieprzyjemnie. Starliśmy się parę razy. Dostałem parę gróźb, lodowate spojrzenie, i, żeby było śmieszniej, upomnienie od Fury’ego. Hunter wyjechał, jak skończyła mu się misja. A potem to już potoczyło się swoim torem.
Skye słuchała tego z uwagą, nie poruszając się. Bez wątpienia uwierzyła. Pewnie nie poddałaby w wątpliwość nawet bardziej ubarwionej wersji. Clintowi jednakże nie chciało się zmyślać. Miał nadzieję, że jego szczerość podziała tak, jak sobie obmyślił.
Nie patrzył na nią, tylko na ścianę samolotu. Rozmowa sama w sobie go nie krępowała, ale patrzenie Skye prosto w oczy przy takich wyznaniach mimo wszystko byłoby dosyć nienaturalne.
Za oknami samolotu powoli robiło się coraz jaśniej. Przypuszczalnie pewnie przegadali całą noc.
- Hunter czasem wspomina o swojej byłej. I nie zdarza mu się mówić o jej zaletach – wtrąciła Skye.
Clint odwrócił się w jej stronę i spytał nieoczekiwanie:
- Nie jesteś śpiąca?
Odpowiedziała po chwili z maleńką dozą rozbawienia.
- Może trochę. Ale nie zaczynaj znowu historii zaczynającej się od „Za moich czasów…”
Parsknęli zgodnie śmiechem.
Z cienia korytarza wyszła Melinda. Clint uśmiechał się do niej, rozbawiony komentarzem Skye, kiedy agentka także pozwoliła sobie na pewny i solidarny uśmiech.
- Barton. Coulson czeka w laboratorium z Simmons.
Z twarzy odpłynęła mu cała krew i natychmiast wstał z miejsca, nie zastanawiając się ani sekundy dłużej.