piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział XXI

Znowu prowadzili go korytarzami, które stawały się coraz dłuższe i coraz bardziej do siebie podobne. Jedyna różnica polegała na tym, że nie skuli mu rąk, ani nóg – to było znacznie bardziej niepokojące.
Clint był oszołomiony. Nie mógł wyjść z podziwu, co stało się zaledwie kilka minut temu.
Natasha rzuciła się na niego, by uchronić go przed impetem drzwi, zakryć go sobą jak tarczą. Niesamowite.
(Co prawda mogła po prostu ratować własny tyłek)
Po tym, co przeszli to nie było coś, czego oczekiwał. Zaskoczenie było tym większe, że przecież nie miał już do czynienia ze swoją wierną partnerką, ale teraz już sam nie wiedział. Co ma o tym sądzić? Czy była szansa, że właśnie do niej dotarł? Że faktycznie gdzieś w środku tkwiła zamknięta jak w potrzasku tamta Nat i właśnie teraz rzuciła się, by go ocalić?
Jak beznadziejnie musiało to brzmieć; tego Clint mógł się tylko domyślać.
Ale co w takim razie się z nią stanie?
To pytanie zmroziło mu szpik w kościach na moment.
Mężczyźni popchnęli go mocno do przodu, że aż się zatoczył i wpadł na ścianę. Ręce miał wolne, ale uderzył czołem w twardy mur (to mogłaby być aluzja całej tej operacji właściwie...). Po chwili tamci ponownie go trzymali i prowadzili w niewiadomym kierunku.
Głowa pulsowała mu z bólu, który starał się znieść, zaciskając z całej siły zęby. Chyba nic nie mogłoby już bardziej boleć, niż rany, które zadała jego duszy ta cała wyprawa. Przejął go paniczny strach o jego przyjaciółkę. Przecież mogła przez niego umrzeć. Skazał ją na jeszcze większe kłopoty, niż gdyby po prostu sam próbował ją uprowadzić.
Jak mógł być tak głupi, by myśleć o samotnej operacji na terenie obcego kraju, w obcym miejscu, bez jakiegokolwiek wsparcia, bez stróża, który znałby chociaż jego pozycję.
Jego milcząca obstawa wreszcie zatrzymała się, jeden z mężczyzn uchylił najbliższe drzwi w taki sposób, że Barton nie mógł wiedzieć, co się za nimi znajduje, po czym został wepchnięty do środka wprost w ciemność, zamykając drzwi od zewnątrz na zamek.
Nie czekał ani chwili, zanim wzrok mu się przyzwyczaił. Uskoczył w bok, spodziewając się, że zaraz ktoś z mroku strzeli mu w głowę, co skończy jego plan i pośle cały wysiłek w diabły. Wymacał ścianę i nasłuchiwał jakiegoś odgłosu oznaczającego ruch, ignorując swój przyśpieszony oddech i słabnący ból w czaszce. Cisza i ciemność.
A więc cela.
W tym momencie jednak pomieszczenie rozświetlił filar blasku rzucany przez jakąś lampę wprost na środek. Clint zmrużył oczy, czując przenikliwy ból. To nie był zwyczajny pokój. Przede wszystkim był wyższy niż większość pomieszczeń - a więc dwupoziomowy (arena?), z balustradą na drugiej kondygnacji. Wszędzie unosił się również metaliczny, parny zapach. Centrum stanowił niczym niezajęty okrągły kawałek podłogi z kilkumetrową średnicą, oświetlony przez światło. Reszta przestrzeni była skąpana w mroku, włącznie z samym Bartonem.
- Panye Barton - poniósł się czyjś męski głos. Clint zareagował wzmożoną ostrożnością, wyczuwając oczywisty rosyjski akcent w angielskich słowach. Postąpił jeden krok bliżej tej osobliwej areny, ale trzymał dystans, aby nie stać się łatwym celem. - Ach, tu pana mamy. Cóż za niecodzienne spotkanie. Liczę, że chociaż odrobinę udziela się panu moja radość.
Clint nie miał do powiedzenia nic miłego, ale nie mógł nic poradzić, że naszła go wena na odzywki.
- Byłoby mi miło poznać twarz ciula, który mnie w to wszystko wpakował. - Skrzyżował ramiona na piersi.
Komentarz Bartona naprawdę szczerze rozbawił jego rozmówcę. Usłyszał kroki na górze, ponad sobą i ujrzał po drugiej stronie kolistej areny starszego człowieka, wspierającego się na balustradzie i machającego do niego delikatnie palcami, niemal zalotnie. W jasnym świetle niemal oślepiała jego biała bródka i zaczesane do tyłu siwe włosy.
- Proshee wybaczyć mi tę nieuprzejmość. Pan zapewne nawet nie wie, kim jestem. Należę do świata, o którego istnieniu większość ludzi niefortunnie zapomniała. Prostym rozwiązaniem wielu problemów, z którego na moje nieszczęście zdecydowano się zrezygnować. Generał Aleksander Lukin.
(Rosjanie, kurwa.)
Barton zacisnął pięści. Jeśli będzie musiał zlikwidować tego staruszka, aby uwolnić Natashę spod jego wpływów, to wydawało się to aż za proste. Starczy czerwony robal będzie miał dość już po pierwszym jego uderzeniu.
- Dla kogo pracujesz, Lukin? – spytał szybko.
Starzec skrzywił się.
- Ależ obraża mnie pan, panye Barton. Nade mną nie ma żadnej innej siły. Wiedzie mnie najważniejsza idea. Każdy przecież pragnie, by zapanował na nowo pokój na całym świecie i nasze działania niechybnie wprowadzą w życie te niespełnione życzenie milionów ludzi na całym świecie. Nie skażę tylu niewinnych na śmierć. Zapomina pan przecież, że nie ma już nikogo, kto chroni, opiekuje się i czuwa.
Clint zacisnął zęby, nie mogąc wprost uwierzyć, że facet ma aż taką czelność pluć mu w twarz.
- Avengers - sapnął.
- No nie, chyba nie mówi pan poważnie. Siejecie jeszcze większe spustoszenie. Jesteście zbyt niedoskonali, zbyt chaotyczni. Za to ja oferuję spokój i wszechobecny ład.
- Ceną czego? Zastraszenia, egzekucji, inwigilacji.
- Reakcja może zostać pokonana tylko w jeden sposób... - oświadczył twardo mężczyzna.
Barton pokręcił głową, rozumiejąc, jak niedorzeczna staje się ta rozmowa. Powrót do państwa policyjnego. Ambicje tego człowieka przekraczały wszelkie racjonalne granice. Co gorsze jednak -wszystko to mogło mu się udać. Mając kilka nadzwyczajnych jednostek i będąc dobrym strategiem, świat nie miał granic przed takim człowiekiem. W najlepszym przypadku mógł wprowadzić nie lada chaos. Co zresztą możliwe, Hydra szukała nowego żywiciela i plan Lukina mógł być doskonałą okazją dla wykończonego starciami pasożyta, aby zaszyć się i w spokoju odzyskać siłę. Bez SHIELD terroryści mogli wkrótce zaprowadzić zamęt i dokonać makabrycznych zniszczeń.
- Chcesz wskrzesić KGB?
Lukin uśmiechnął się z dumą, tak jakby już wszystko mu się udało.
- Teraz to coś więcej niż KGB. Znacznie więcej. Przeniesiemy się w dogodniejsze miejsce, gdzie ludzie, których sprowadziłem, reaktywują wszystkie porzucone projekty, a także rozpoczną te, które nie miały szans nigdy powstać. Żołnierze przejdą trening. Wszystko stanie na nogi już w niedługim czasie, a potem staniemy się potęgą. - Wzniósł ręce niczym kapłan do modlitwy, by nadać swoim słowom jeszcze więcej mocy.
Jakby jego szaleństwo nie wystarczało.
- Wkrótce będzie o nas głośno, lecz pan już o tym nie usłyszy, drogi panye Barton. - Uśmiechnął się osobliwie. - To ostatnie momenty pana niewiele wartego życia.
Rosjanin miałby zadatki na najbardziej odrażającego człowieka, którego w całym swoim życiu Clint miał nieprzyjemność spotkać. Szatan. Przez ułamek sekundy miał też chore wrażenie, że gdyby Nick Fury miał podobnie przedmiotowe podejście do własnych ludzi i był dość przerażający, to i tak nie miałby szans zaliczyć się do kategorii, jaką prezentował ten człowiek. Była to jednak bardzo głupiutka myśl, kierowana nagłym dreszczem strachu.
- W takim razie, co zrobiłeś Natashy.
Lukin nie wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem. Nabrał powietrza w płuca, uśmiechnąwszy się nieco drapieżnie.
- Przekonałem ją do współpracy.
Clint parsknął śmiechem.
- No przestań. Nie uwierzę, że to prawda. Nie jest zabawką, którą wystarczy nakręcić, żeby orbitowała wokół ciebie.
- Towarzyszka Romanowa musiała zostać odpowiednio zaprogramowana. Na początku nie chciała się poddawać, ale wreszcie i ją złamano.
Clint poczuł, jak zaciskając pięści, wbija sobie paznokcie w skórę dłoni. Wpatrywał się dzikim wzrokiem w Lukina, wyobrażając sobie, jak ładuje w niego strzały: jedną, drugą, cały kołczan.
Lukin poczuł się chyba dzięki temu jeszcze bardziej tryumfatorsko, przez co wyprostował się i wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Nie przewidzieliśmy tylko, że taka mała pchła zdoła się nam wplątać i namieszać. - Barton zacisnął usta i wykrzywił je w uśmiechu. Przynajmniej jego szalony plan został odebrany jako zaskoczenie, choć to marne pocieszenie, ale zdołało w niewielkim stopniu go rozbawić. Lukin zdjął dłonie z balustrady i schował je za plecami. - Na pewno masz mnóstwo pytań, ale nie mamy więcej czasu pana niańczyć. A pana przeciwnik już zaczyna się niecierpliwić.
(Kto...?)
Rosjanin kiwnął głową w jego stronę.
- Co więcej, chciałby wyrównanej walki.
Wyrównanej walki? Ten przeciwnik jest szalony, czy co? Clint uznał, że to jest ciekawe i mocno go zaskoczyło.
Lukin odwrócił się i wyszedł bez choćby krótkiego pożegnania. Tuż po jego wyjściu światło zgasło i coś przesunęło się szybko po podłodze, którą Clint ledwo widział, gdy patrzył w dół. Z początku bał się podejść do nieznanego mu przedmiotu, lecz zorientował się prędko, czym on był. Przewiesił kołczan przez ramię, pozbywając się pustego i ujął znajomą krzywiznę łuku w dłoń. Przesunął opuszkami palców po końcach strzał, licząc je bez problemu. Dziewięć.
- Ta mała, za którą przyjechałeś. To Natalia, prawda? – Głos dochodzący z oddali nie czekał na odpowiedź skonsternowanego i próbującego coś dostrzec w ciemnościach Bartona. To był ton zwyczajnej konwersacji. – Wiem, że tak. Lukin nie powinien, ale wspomina o niej przy każdej możliwej okazji. Jest stuknięty.
Barton rozpoznałby ten głos nawet wybudzony w środku nocy (często słyszał go w snach). Od zawsze wiedział, że przeszłość to żywe miejsce, niemożliwe do zamknięcia na klucz, a wręcz uciekające przed tym. Ilekroć wydawało mu się, że historia jest już zakończona, wtedy ona powracała, na nowo kreśląc jego losy. A więc i teraz go dopadła. Trickshot rozpoczął losy Bartona, był jego mentorem, jednak powstałą na tej relacji przyjaźń zniszczyła jedna decyzja. Oraz SHIELD.
- Ciągnie swój do swego, Trickshot – odwarknął Clint, nakładając strzałę na cięciwę. Przysłuchiwał się otoczeniu, nie mogąc wyłapać nic w ciemnościach. Postanowił nawiązać ponownie rozmowę, w nadziei, że to pomoże mu się zorientować, gdzie przebywa jego rywal. - Swoją drogą, chcesz mnie zabić, i dajesz mi łuk oraz osiem strzał więcej, niż potrzebuję, żeby cię ustrzelić. Czyżby jakiś sentyment?
Usłyszał głośny stuk ponad nim, gdzie pewnie znajdowała się metalowa platforma. Postanowił poczekać jeszcze chwilę. Przeniósł się jak najszybciej, krążąc wokół areny, pod metalowymi platformami, by jak najbardziej utrudnić przeciwnikowi celowanie.
- Powiedzmy, że słabość do dobrych przedstawień. - Znów usłyszał dźwięk kroków odbijanych od metalowej, zawieszonej ponad nim platformy.
Był blisko. Tylko na co czekał? Może aż Barton strzeli? Ale jakie to miało znaczenie?
- Wybacz, Barton. Mam nadzieję, że zrozumiesz. W gruncie rzeczy równy z ciebie facet. Widać, że ci zależy. Serce mi krwawi na myśl, że pozbędę się jedynej osoby, która mogła być lepsza ode mnie – w jego głosie pobrzmiewała jawna drwina. Westchnął męczeńsko. - Ale zapłacili. A czasy są ciężkie.
Barton milczał i nasłuchiwał. Mimo cichych stąpnięć jego przeciwnik nie mógł się ustrzec przed dźwiękiem, jaki wydawał z siebie metal, po którym się przemieszczał. Ten cichy pogłos był jedynym ostrym śladem, który dla Clinta mógł mieć jakieś większe znaczenie.
- Niewiele ci brakowało, nie? – ciągnął Trickshot gawędziarskim tonem, rezolutnie i z pasją.
Clintowi nie robiło różnicy, co od niego słyszy. Próbował umiejscowić krawędź metalowej kładki, ale było raczej mało prawdopodobne, by mężczyzna na niej postanowił zbliżyć się do samego jej krańca.
Chyba trzeba będzie to zrobić w inny sposób, pomyślał i zdecydował się na pierwszy strzał. Wycelował strzałę trochę ponad własną głowę i puścił cięciwę.
Nasłuchiwał, czy strzała odbiła się od balustrady, ale usłyszał nie jeden dźwięczny odgłos metalu, lecz kilka w krótkim odstępie czasu. Po czym powietrze przeszył cichy syk. Zapisał w pamięci kierunek, w którym znajdowało się to miejsce.
Sięgnął do kołczanu po kolejną strzałę, w momencie, gdy cudem uniknął strzały, która musnęła jego przedramię.
Zaklął cicho i dotknął podłużnej rany, jaka teraz dawała o sobie znać ostrym pieczeniem.
Ktoś w przestworzach gwizdnął przeciągle.
- Ja bym na twoim miejscu popracował nad refleksem. - Głos dobiegał z naprzeciwka, prawie z kierunku, w który strzelił Clint, ale bardziej na lewo. W tych ciemnościach Barton nie mógł zobaczyć, gdzie znajdował się jego przeciwnik.
Strzelił na ślepo w tamten kąt, wyciągając i zakładając kolejną strzałę.
Przemieścił się lekko na prawo. Słyszał wszystkie kroki kluczącego na górze Trickshota, starającego się go zmylić na wszelkie możliwe sposoby.
Clint uspokoił drżenie zranionej dłoni i nieustającą pogoń myśli, wsłuchując się w dźwięki ponad sobą i delikatnie stąpając.
Jego oddech zwolnił, szybko dostosował się do usilnie skupionego umysłu. Szybkość skurczów serca dopasowywała się jak akompaniament.
Grot strzały podążał w prostej, delikatnej i nieprzerwanej linii za jego dłonią. Szukał właściwego momentu, w którym mógłby pocisk wypuścić. Chodziło o to miejsce.
Czekał na cel - cień; mniej lub bardziej wyraźny kształt albo ruch.
I kątem oka go dostrzegł. W ułamku sekundy strzała pomknęła w prostej linii. W teorii była to tylko strzała i trafiła dokładnie w punkt, w którym pomknęła tamta wcześniejsza.
Clint nie czekając, wyjął kolejną i założył ją na cięciwę.
- Czy to był strzał, który miał mnie położyć? Bo nieco mnie to skonfundowało. - Zanim Trickshot zdołał dokończyć ostatnie zdanie, Clint wypuścił kolejną strzałę, tym razem idealnie trafiając ponownie w ten sam cel.
Syk gorącej pary wypuszczonej z rur instalacji cieplnej przeszył powietrze i jej uwolniony pod ciśnieniem kłąb trafił wprost na stojącego, kpiącego mężczyznę. Ból sprawił, że zatoczył się i  z gardła wyrwał mu się tragiczny krzyk.
Barton opuścił łuk i złożył go jednym ruchem. Przeszedł arenę, by wskoczyć na metalową platformę i efekciarskim ruchem przeskoczyć balustradę, po czym stanąć naprzeciw klęczącego łucznika. Twarz krył w drżących dłoniach i pojękiwał opętańczo.
- Następnym razem, Tricky. - Sięgnął po jego kołczan i nóż u jego pasa. Ocenił wszystko fachowym okiem (nóż może być; strzały wzmocnione tytanem, całkiem spory ekwipunek), po czym złapał mężczyznę za krawędź jego kostiumu tuż przy szyi, stawiając go na nogi. Część jego twarzy była rozpalona, wyglądała nieciekawie z perspektywy Clinta, skóra rozogniona rozległą krwawą raną ziała na obszarze od ucha do połowy policzka i pożerała całą długość twarzy. - Już nie będziesz taki piękny. A teraz powiesz mi, jak trafić do wyjścia.
Trickshota to polecenie raczej nie przekonało, ale kiedy Clint szarpnął nim w stronę tej samej rozgrzanej instalacji, to stał się znacznie rozmowniejszy.
- No dobra! Już! Tam są drzwi - wskazał dokładnie kierunek, w który prowadziła platforma.
Clint puścił go bez zbędnych ceregieli i ruszył w tamtą stronę, nie wiedząc, czego może się w ogóle spodziewać, ale mając nadzieję na coś dobrego.
- Barton! Wrócę po ciebie! Zapłacisz mi za to... za wszystko!
Drzwi rzeczywiście były i nawet niezamknięte.
(Czas ratować Nat.)