niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział I

Hej! Zanim zacznę, chciałam Was przywitać - jeśli ktokolwiek tu zagląda - i poprosić Was o wyrozumiałość, ponieważ choć ostatnio Marvela uwielbiam pasjami, to mogę mieć nieco skrzywiony obraz Avengers - a to tylko dlatego, że ja sama wszystko sobie interpretuję i dostrzegam rzeczy, które chcę dostrzec ;)
Tekst zawiera jedno rosyjskie słowo, które jest oczywiście cudownym przywitaniem naszych wschodnich sąsiadów. Miłego czytania!

***

Clint był całkowicie pewien, że po Budapeszcie – po tym krwawym bałaganie, tej nieprawdopodobnej wręcz miazdze, którą tam po sobie zostawił – już nic go nie zdziwi. Budapeszt to był świetny materiał na koszmar. Ale ostatecznie się mylił.
Okropności Nowego Jorku były nieważne. Loki… Loki, choć odcisnął płonące piętno w jego umyśle, był jak irytująca osa, która dawno temu go użądliła. Budapeszt to było nic. Gdyby wszystkie uczciwie zdobyte blizny Bartona jednocześnie zapłonęły teraz ogniem, to możliwe, że by tego nie zauważył z uwagi na szok. Clint był w stanie zapomnieć języka w gębie na widok Natashy w swoich drzwiach.
Na ciemnej klatce schodowej odznaczały się tylko jej gęste włosy, krótko przycięte do ramion, pokręcone i lekko ciemniejsze, od kiedy Clint widział Nat ostatnio. Miał wrażenie, że istniał jakiś bardzo ważny powód, który ją do niego sprowadził niemal w środku nocy. Poza tym była jakaś strasznie ponura, brakowało jej nie tylko służbowego stroju, ale to chyba to najbardziej w niego uderzyło. Zdał sobie sprawę, jak rzadko widywał Natashę w innych okolicznościach niż z odznaką SHIELD, bo przypuszczał, że i tak gdzieś w tych obłędnie ciasnych rurkach skitrała jakąś spluwę. Rzadko pracowali pod przykrywką, a przynajmniej razem zdarzało im się to okazjonalnie. Spojrzała na niego przenikliwie zielonymi, ostrymi oczami.
- Здрвствуй, Barton. – Clint mógłby się założyć, że się uśmiechnęła, nawet gdyby nie miał sokolego wzroku, a przecież go miał. Wcisnęła ręce w przednie kieszenie swoich szarych dżinsów, do których założyła skórzaną, brązową kurtkę, zapiętą pod szyję.
Clint otworzył szerzej drzwi, żeby ją wpuścić. Zanim wsunęła się do środka, włożył za pasek spodni naładowany pistolet trzymany za plecami, za który wcześniej natychmiast chwycił, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Od wyskoku Hydry Clint wolał wziąć przykład z Fury’ ego i wycofać się z życia publicznego, a także ograniczyć ilość gości – tym bardziej tych niezapowiedzianych. Co do Natashy był pewien, że nie ma się czego obawiać z jej strony. Steve jej ufał; Clint i ona przez lata budowali więź zaufania i jak dotąd zawsze mógł liczyć na swoją partnerkę.
Nat rozejrzała się prowizorycznie po przedpokoju, który od razu prowadził do salonu. Jak wszystko w życiu agenta SHIELD tak również to mieszkanie wydawało się chwilowe, było więc urządzone niedbale, bez specjalnego smaku i gustu, zaopatrzone tylko w to, co niezbędne, bo przecież i tak Clint bywał w nim jedynie między misjami. Jego zdaniem ludzie, którzy za długo przebywają w jednym miejscu, zaczynają stopniowo pogrążać się w zrodzonej z nudy pasji do otaczania się martwymi przedmiotami. Barton kolekcjonował tylko jedno. Martwe nazwiska na swojej liście.
Clint zamknął drzwi na klucz i włączył światło. Tak, jak przypuszczał, Natasha nie wyglądała najlepiej. Nie od razu odwróciła się do niego twarzą i podziwiała szarą ścianę, jakby zgadywała, jak wiele par oczu miało (nie)przyjemność oglądać piaskowo-szarą tapetę. Zobaczył, że rzeczywiście trochę przyciemniła włosy i były centymetr krótsze, niż ostatnio. Jedna nogawka dżinsów miała przetarty szew i materiał niemal krzyczał wyblakłymi, słabo wypranymi plamkami krwi. To nie było zupełnie kojące. Agent Hydry, jednakże, nie zadbałby raczej o taką charakteryzację.
- Pamiętałbym, że ma mnie odwiedzić koleżanka z drużyny.
- Zadzwoniłabym, ale nie wiedziałam czy nie odbierze twoja niemiecka, automatyczna sekretarka – odpyskowała mu, odwracając się do niego. Ręce nadal miała w kieszeniach. Więc mu ufała.
Spytała go na migi ich tajnym szyfrem porozumiewania się, czy ktokolwiek może ich usłyszeć. Barton pokręcił spokojnie głową w odpowiedzi.
Nie uśmiechnął się. Patrzył jej w oczy, tak długo aż cisza stała się dziwna.
- Wejdziesz? – zapytał, idąc w kierunku kuchni, tak, aby Natasha zobaczyła broń za plecami. Sam się sobie dziwił, jak rozdygotany jest w środku. Żałował, że nie miał czasu, aby posprzątać, bo tak musiał się pogodzić z bałaganem w salonie. Nie było jak swobodnie się po nim poruszać, nie wspominając o miejscu, gdzie można by usiąść, wypić kawę i pogadać o starych, dobrych czasach. – Żałuję, ale ciastka skończyły mi się jakieś trzy tygodnie temu – dodał, podnosząc z podłogi brudne ubranie w kolorach à la ziemia z błotem. Zwinął je w kulkę i cisnął nimi na oślep w obszerną donicę z uschniętym figowcem. Bezbłędnie trafił.
Natasha nie czuła się ani trochę skrępowana widokiem totalnego chaosu w pokoju gościnnym. Clint zgadywał, że sama też nie bardzo miała głowę do domowych obowiązków, a malowanie paznokci stało się zapomnianą sztuką.
- Widzę, że sprzątaczki też długo tu nie było.
Clint zaśmiał się i kopnął samotną skarpetkę w kąt pokoju.
- Zrobiłem się podejrzliwy, przez to jej ciągłe świergotanie Hail Hydra – rzucił niedbale.
Nie żartował sobie tak całkiem. Louis – młoda dziewczyna i jego gosposia, polecona mu nota bene przez innego agenta – zaczęła mu składać coraz częstsze wizyty i do tego nie liczyła na podwyżkę z powodu nadgodzin. Clint ani przez moment nie wierzył w jej troskę. Środek jesieni to trochę dziwna pora na wiosenne porządki. Kilka dni po tym, jak wrócił z tajnej misji w Maroko, zwęszył, co jest grane i znalazł parę podsłuchów w dziwnych miejscach. Musiał pozbyć się agentki, a jedyną możliwą opcją było załatwienie jej po cichu. Od kiedy ci z Hydry przestali używać arszeniku a zaczęli się chwalić, Clint naprawdę przestał lubić przesłuchania, bo co to za przyjemność nie móc dołożyć wrogiemu agentowi, kiedy papla jak najęty? Przykre.
- To gdzie się podziewałaś? – Clint miał wrażenie, że rozmowa staje się jego desperackim monologiem, a strasznie nie lubił gadać sam do siebie. Czemu, do diabła, nie odwiedził go ktoś wygadany? Rozmowa z Tonym miałaby chociaż jakiś sens.
Natasha milczała chwilę, w rodzaju tego milczenia, zdradzającego niepewność czy powinna zaufać Clintowi. Jakby to w ogóle był temat do dyskusji… W jednej chwili stała w progu, a w drugiej już siedziała na kanapie w możliwie najczystszym miejscu, przeglądając starą, co najmniej tygodniową gazetę leżącą grzbietem do góry na stoliku do kawy. Makulatury też się uzbierało, pomyślał Clint i odłożył w czasie, żeby zaproponować sąsiadce mającej koty jakieś stare artykuły do kuwety.
- Tu i tam. Odwiedzałam starych znajomych – wreszcie przemówiła.
Aha, pomyślał Clint, przeszukując szafki dla choćby jednego czystego kubka. Zawsze trzymał takie na podobne okoliczności. Chyba że te też już zdążył ubrudzić.
Nagle zrozumiał rosyjskie przywitanie Natashy, bo tylko ona mogła być tak przewidywalna, a jednocześnie tak sprytna. Zapewne wiedziała, że Hydra będzie jej szukać, po wywrocie w Waszyngtonie i mogła się ukryć w każdym miejscu na świecie, ale najbliżej miała do własnej ojczyzny. Kraju, który liczył sobie kilkanaście milionów kilometrów kwadratowych, co dawało niezliczoną ilość kryjówek.
- Chcesz kawy?
- Tak. – Z uwagą czytała gazetę, zupełnie ignorując Clinta stojącego w kuchni. Nie miała zwyczaju odwracać się plecami do kogoś, komu nie ufała. Albo w ogóle do kogokolwiek, chociażby z czystej sympatii, ale to była Romanoff. Poradziłaby sobie z Clintem, gdyby okazał się agentem Hydry.
Wstawił wodę w czajniku elektrycznym i nasypał do obu czystych kubków rozpuszczalnej kawy i równą ilość cukru. Wrócił do salonu. Natasha obdarzyła go zmartwionym spojrzeniem.
- Mamy problem.
- Domyśliłem się tego, skarbie. Wyglądasz, jakbyś nie spała miesiącami. – Żartobliwy podtekst uciekł mu gdzieś w połowie zdania. Opadł ciężko na fotel naprzeciw niej i oparł łokcie o stolik. Przetarł twarz dłońmi. – Czekałem cierpliwie, aż ktoś posprząta ten burdel, ale nagle wszyscy się zmyli.
Natasha kiwnęła na to głową i ostrożnie odłożyła gazetę na jej stare miejsce.
- Fury kazał się nie wychylać. Od czasu, kiedy Steve, ja i Wilson rozwaliliśmy SHIELD nikt ani razu się nie odezwał. Aż do teraz. Coś się szykuje. Hydra zdążyła się już przegrupować. Hill kazała mi wrócić do Ameryki w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. – Natasha pozwoliła sobie na zmrużenie powiek i Clint zobaczył, że nie mylił się co do jej stanu. Przydałaby jej się stuletnia drzemka, żeby nadrobić straconą energię. – Z centrum Jakucji.
Clint parsknął, spoglądając na partnerkę spod oka.
Natasha westchnęła, odpowiadając półuśmiechem jak przez mgłę.
- Mam nadzieję, że wiesz, co się dzieje, bo ja byłam całkiem odcięta od informacji.
- To do ciebie w ogóle niepodobne – stwierdził, marszcząc brwi.
Wzruszyła ramionami i odchyliła się na oparcie. Była z siebie zadowolona, a Barton się jej nie dziwił. Kiedy wrócił z Maroko, jej nazwisko długo nie schodziło z ust komukolwiek, z kim się spotkał, lub gdziekolwiek, gdzie się nie ruszył. Romanoff to, Romanoff tamto… Romanoff zniknęła bez śladu, akurat, kiedy mieli jej zaproponować Nobla.
- Miałam się ukryć, to wszystko. Uwierz, po całej tej historii też miałbyś dość kontrwywiadu.
Barton pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Słyszałem – w jego głosie zabrzmiał szacunek. – Rumlow, Lemurian Star, New Jersey. Chciałbym to zobaczyć, Nat.
Wyszczerzył się.
Natasha odwróciła wzrok w stronę okna, z widokiem na zatłoczoną ulicę pogrążoną w ciemności. Clint podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał pikanie czajnika. Poszedł do kuchni po kawę i po chwili siedział już koło Natashy na kanapie. Wzięła od niego kubek i przez chwilę trzymała go w dłoniach.
- Zakładam, że Hill mówiła, co jest grane. – Clint starał się naprowadzić dyskusję na właściwy temat.
Natasha od razu stała się ponownie tak konkretna, jak zawsze. Spojrzała na niego bez cienia tamtych chwilowych emocji, które pojawiły się, gdy patrzyła przez okno.
- Pamiętasz jeszcze misję w Stambule? – Barton zamrugał parę razy powiekami. – Technologia wysokiego szczebla. Testy na ludziach, eksperymenty z kosmicznymi obiektami, bazy wojskowe. – Barton kiwnął szybko głową. Odsuwał wspomnienia, kiedy na siłę próbowały wrócić i namieszać mu w głowie. - Hydra wygrzebała informacje o postępach.
- Postępach w czym? Przecież SHIELD nie zdołałoby nic odratować. A eksperymenty… - Eksperymenty i dane zostały zniszczone. Clint z początku chciał je zatopić, ale Natasha obawiała się, że to nie wystarczy i wzięła wszystkie materiały wybuchowe, jakie mieli. Wtedy po raz pierwszy musiał jej całkowicie zaufać i puścić ją w sam środek pożogi, jaką rozpętała. Eksperymenty - znaczy się ludzie, ale Clintowi robiło się niedobrze, kiedy myślał o tych kreaturach, które z człowiekiem miały wspólną tylko małpę, będących kiedyś zwykłymi zjadaczami chleba – nie przeżyły. Sam zadbał o to, żeby nie umknął mu żaden humanoid z jakimikolwiek oznakami życia.
Natasha uciekła się wtedy do czynów, do jakich ciężko się komukolwiek przyznać. Clint nigdy o tym nie wspominał – bo w sumie jak? I kiedy? I po co? Fakt, nie traktował wszystkiego na poważnie, lecz nie był potworem.
Jej oczy zaszły mgłą i zacisnęła usta w wąską linię.
- Nie wiem, jak to się stało. Kiedy o tym usłyszałam, pomyślałam, że ktoś musiał nas wtedy zdradzić, ale do tej misji przydzielono tylko mnie i ciebie. A ja… Ja… - załamał jej się głos. Palce drżały jej lekko, gdy zaciskała je na kubku. Clint chciał ich dotknąć, pogłaskać.
- W porządku. To logiczne, że miałaś wątpliwości. Też bym każdego podejrzewał. – Przełknął ślinę.
Rany. Byli partnerami pięć lat i myśl, że po tym całym gównie, przez które przebrnęli, Natasha mogłaby go zabić za choćby cień podejrzenia była… Przerażająca. Plotki bywają niebezpieczne. Mimo że Barton powiedział, że zrobiłby to samo, to chyba bardziej skłamał. Nie przypuszczał, by był do tego zdolny. Albo, w ogóle zacznijmy od tego, że nigdy nie pomyślałby, żeby Natasha – tak, tak, Romanoff, Czarna Wdowa – mogłaby wydostać się z bagna KGB i natychmiast po wstąpieniu do SHIELD zdradzić swoich wyzwolicieli dla Hydry. Kto, jak kto, ale Natasha znała aż za dobrze znaczenie słowa wdzięczność. Do dziś myśli, że zaciągnęła jakieś kolosalne długi, co było dla Bartona szczytem absurdu. Nigdy mu nie podziękowała za uratowanie życia, ale okazała swoją wdzięczność wiele razy na różne sposoby – również wtedy, gdy był o krok od wąchania kwiatków od spodu.
Jego słowa nie bardzo ją uspokoiły.
- Przypomniał mi się Coulson. Ja… Clint, za dużo o tym myślałam. Nie chciałam popaść w paranoję, ale wszystko do mnie wracało, rozumiesz? – Włosy podskoczyły jej na głowie, kiedy popatrzyła na niego. Nigdy nie widział, żeby Natasha była w takim stanie. Jej psychika od zawsze była kamienna. Ona polegała na ludziach, a oni mogli polegać na niej. Bała się myśli, że ktoś jeszcze mógłby ją zdradzić.
Współczuł jej.
- Tak – zapewnił ją. Wziął od niej kubek z obawy, by jego kanapa nie dostała kolejnych plam i odstawił go na stolik. – Tak, rozumiem. – Ujął jej dłoń i spojrzał na jej poobgryzane paznokcie, przesuszone z zimna skórki, kilka białych blizn. Popatrzyli na siebie. To dało jej więcej siły niż słowa Clinta. Bawił się przez chwilę jej nieruchomymi palcami, przesuwając nimi po wnętrzu swojej dłoni. – To jeszcze nie koniec. Wiesz o tym, prawda Tash? Hej, musisz być twarda. Mamy umowę. Ty się nie rozlecisz na kawałki, a ja dalej będę tak samo zajebisty. – Clint nie mógł nic poradzić na to, że jego sposobem na stres było genialne poczucie humoru. W końcu swego czasu świetny był z niego cyrkowiec.
Kiedy załamał się po odzyskaniu wolnej woli, to Natasha nie pozwoliła mu się rozsypać. Po Budapeszcie nie odstąpiła od niego ani na krok, dopóki nie upewniła się, że całkiem wyzdrowiał. Kiedy wreszcie podzielił się z nią swoimi koszmarami, twarz Natashy nie wyrażała niczego, prócz bezkresnej ulgi. Zwierzał się jej z tak okrutnych i paskudnych rzeczy a ona ani razu nie dała mu znać, że ją coś obrzydziło. Bartona pocieszał fakt – być może egoistyczny – że dobrze było znać agentkę, która przeżyła więcej od niego i nie ruszało jej to, co jemu spędzało sen z powiek. Rozumiała męską dumę i lęk przed rozpracowaniem. To taki psycholog, tylko nie zadaje głupich pytań i można zapłacić jej piwem. Teraz on musiał jej pomóc. Sam jakoś by wybrnął z takiej misji, ale jej właśnie zawalił się sposób na życie. Mógł sobie tylko wyobrażać, co się dzieje w jej głowie, ale założyłby się, że nic dobrego.
- Okay, powiedz, co wiesz. – Miał nadzieję, że mu się nie rozpłacze na ramieniu.
Może nie wyglądała na pocieszoną, ale w końcu świetnie umiała ukrywać emocje. Miał chociaż pewność, że teraz już w niego nie zwątpi.
- W jakiś sposób Hydrze udało się przejąć te badania. Mają gdzieś bazę danych, nie wiemy gdzie. Nie znamy ilości osób zatrudnionych do tego projektu. Nie możemy też jasno powiedzieć, kto go nadzoruje.
Barton na końcu języka formułował jasną ripostę, co sobie może z takimi danymi zrobić i miał wrażenie, że podobnie myśli Natasha, ale po prostu się zamknął i westchnął. Hill, pomyślał, tak bardzo chciałbym ci się odwdzięczyć…
Teraz wcale się nie dziwił, dlaczego Natasha sama do niego przyszła, a nie podesłała mu teczki z danymi, jak zawsze. Zwyczajnie szkoda było papieru.
- Dobra. – Przeczesał dłonią włosy. – No to mamy jasną sytuację. A jest jakaś dobra wiadomość?
Natasha kontynuowała, nie zważając na komentarz partnera.
- Udało nam się dowiedzieć tylko tyle, że są w fazie zaawansowanych testów. To ma jakiś związek z materiałami wybuchowymi.
- Pirotechnika? Wysadzają ich w powietrze? – zdziwił się Barton.
- Z tego, co wiemy – Clint powstrzymał się, by nie parsknąć, - muszą je zdobyć. Może to ma jakiś związek z Zimowym Żołnierzem? Może chcą ten projekt jakoś udoskonalić? A jeżeli chcą nas zaskoczyć, mogą próbować zdobyć najlepsze materiały.
- Stark – szepnął mimowolnie Barton, rozumiejąc, do czego to zmierza. Wstał. – Zadzwonię do niego.
Natasha podniosła się zaraz za nim.
-  Już wie. Czeka na nas w wieży. Po prostu chciałam, żebyś znał sytuację. Nikt… inny by tego nie zrozumiał.
Barton musiał ochłonąć, zanim się odwrócił i spojrzał Natashy prosto w oczy. No tak, mimo wszystko partnerzy mają pierwszeństwo.
Pokiwał głową.
- Mam się spakować?
- I to właśnie problem, o którym nie chciałam mówić – powiedziała, kręcąc się po salonie, lecz trzymając się z daleka od okna. – Jak tylko wyjdziemy, czeka na nas kilku agentów Hydry. Byli tu już, kiedy przyjechałam, więc albo tyle czasu cię pilnowali, albo jakoś dowiedzieli się, że tu przyjadę.
Barton przeczuwał, że ten moment nadejdzie. To tego mu tak brakowało. Jakiejś rozrywki. Od misji w Maroko siedział tylko przed telewizorem i zamawiał pizzę.
Uśmiechnął się, a ona skopiowała ten uśmiech.
- Dobra, no to ich przywitajmy.