środa, 29 lipca 2015

Rozdział IX

Witajcie z powrotem! Wakacje, wakacje, ale mam chyba jakąś depresję letnią, bo za każdym razem jak wyjdę w co cieplejszy dzień, to mam wrażenie, że kiedyś to były gorące lata, a teraz to nie wiadomo jak to w sumie nazwać...
Dobra, przestałam narzekać!
W tekście jest jeden błąd celowy, ale był potrzebny do komizmu słownego i sytuacyjnego zarazem. Aha, mam jedną prośbę - pamiętacie może, czym właściwie Coulson sobie w "Agentach" latał? Pamiętam tylko, że to nie był helicarrier, i raczej nie triskalier, a nie jestem pewna, czy nie lotniskopter, czy samolot, a może zupełnie inaczej się to nazywało? Byłabym wdzięczna za podpowiedź.
No to pozdrawiam i zapraszam do czytania!

***

- Próbuje mnie przekupić lepszym stanowiskiem i pieprzy coś o ideach – parsknęła z lekkim uśmiechem Sharon.
Clint nie był zdziwiony. Phil zawsze był idealistą, wkładał garnitur i wierzył w jasno określone zasady, w które odziewał swoje wyobrażenia o szczęściu. Nie był tylko pracoholikiem, czy jakimś niewyróżniającym się urzędasem. Miał duszę. Kiedy dowiedział się o Bartonie i Natashy (a wiedział tylko tyle, ile pozwoliliśmy mu wiedzieć – reszty się przecież domyślił) nie wspomniał o tym słowem. Nie naprzykrzał się. Czasem, podczas długiej i nudnej odprawy, Clint zauważał, że przyjaciel przygląda mu się z cieniem uśmiechu. Phil wierzył w przyjaciół, wierzył w miłość, w większą sprawę. A najbardziej na świecie wierzył w to, że ludzie z natury są dobrzy i staną po jego stronie, jeśli będzie trzeba.
- Mam nadzieję, że nie przedstawi mi tej samej oferty. – Zerknął nieco milej w stronę Coulsona.
Phil zabębnił palcami w stół.
- Nie żartuj, Barton. Znamy się nie od dzisiaj, a ja nie jestem aż tak zdesperowany. – Salę przeciął chichot Sharon. Clinta zaskoczyło to, jak szybko zmieniła nastrój.
- A jeszcze niedawno byłeś jednym z najlepszych – zadrwiła.
Brwi Phila podskoczyły.
- A kto powiedział, że już nie jest? Barton to po prostu uparty, nieodpowiedzialny i w niektórym towarzystwie po prostu niestrawny człowiek. A jeszcze gorszy pracownik. – Niefrasobliwy uśmiech rozświetlił jego twarz. – Sądzę, że powinieneś przemyśleć coś innego – kontynuował mężczyzna.
Mięśnie Clinta napięły się, ale nikt nie mógł tego zobaczyć, bo dłonie położył na podłokietnikach krzesła. Mimo to uśmiechnął się drapieżnie.
- Czyżby? Co takiego?
Tamten pochylił się do przodu, jakby omawiał warunki utrzymania pokoju na świecie (i niewykluczone, że właśnie tak było). Jego twarz już na powrót była zasadnicza. Barton miał jednak powody, żeby obawiać się Coulsona. Wiedział już, że usłyszy szczególne słowa.
- Nie pakuj się w to. Jesteś potrzebny tutaj. SHIELD jest w stanie ją znaleźć, ale to potrwa. Wiesz, że sam nie dasz rady. Uważam cię za mądrego człowieka, Clint i…
- Nie.
Barton potrząsnął głową jak uparty nastolatek.
- To chyba nie jest dobry pomysł, Coulson – wtrąciła Sharon. Znów skrzyżowała ręce na piersiach, a spojrzenie jej niebieskich, gorejących oczu starło się z niepokojącym blaskiem upartych, należących do Clinta. To było jak zderzenie dwóch monstrualnych fal. – Ja bym go wysłała na terapię.
Coulson nie zauważył zaciśniętej szczęki Clinta. Zwrócił się za to do Sharon, która była wesołym ognikiem, bez problemu podpalającym lonty jego nerwów.
- Wyjdź, proszę, Sharon.
Nie uśmiechnęła się. Nie spuściła wzroku ani na moment z Clinta. Miał się przez to poczuć jak psychopata. Jak podejrzany, do którego nie można mieć za grosz zaufania.
- Nie jesteś już moim szefem.
- To nie jest sprawa SHIELD, bynajmniej – uciął nadciągającą między dwójką agentów kłótnię, machnąwszy kategorycznie dłonią, po czym kontynuował, kiedy już przykuł ich uwagę: - Nigdy tak nie interesowały ich osobiste problemy pracowników. Nie oczekuję pomocy. Nie przyjąłbym jej od was, nawet gdybyście się nagle zadeklarowali jako Specjalna Harytatywna Instytucja Eliminująca… - Barton zaciął się nagle, nie mając konkretnego pomysłu na przekręcenie reszty skrótu agencji.
Phil wzniósł z litością oczy do nieba. Jednocześnie mruknął coś o tarzającym się ze śmiechu Furym.
- Boże, nie dość, że specjalny przypadek agenta, to jeszcze chory na dysortografię – Sharon zakpiła, udając do szczętu załamaną.
Barton przestał myśleć nad skrótowcami i po prostu trzasnął wnętrzem dłoni o stół, żeby zademonstrować swój upór i asertywność, a także rosnącą wściekłość w związku z przytykami agentki.
- Po prostu się nie zgadzam. I kropka – dodał do podkreślenia. – Nigdy tak nie działaliśmy.
- Ale teraz działamy – pośpieszył z wyjaśnieniem Coulson. – Dbanie o agentów stało się naszą dewizą.
- Dbanie o agentów stało się naszą dewizą – przedrzeźniła go Carter, używając gestów natchnionego, wyjątkowo egzaltowanego poety. – Sranie w banie – podsumowała zgrabnie, z czym Barton nie mógłby się nie zgodzić. Zerknął na poznaczoną zmarszczkami twarz agenta z pewną siebie i przekonaną miną, by dostrzec, jak on na to zareaguje. – Nie martwiliście się dewizami, jak zabrakło miejsc pracy dla opuszczonych agentów. I – skierowała w jego stronę palec – nie próbuj mi przerywać! To też już było po Hydrze!
Jej słowa musiały Coulsona bardzo zaboleć, ale Clint mógł tylko myśleć o własnej sprawie. Próbka nadal leżała potulnie w jego kieszeni i czekała na swoją misję. Czym było w końcu usłyszeć coś takiego z ust swojej niedawnej koleżanki, z którą dzielił całą radość pracy? I miała w tym wszystkim niezaprzeczalną słuszność.
Phil zachował kamienną twarz. Wycelował tylko palcem w stronę kobiety.
- Ty. Nie udawaj, że SHIELD było tylko przyjemnym stażem. – Zwrócił swoje gromiące, choć nieruchome oblicze na łucznika, nie zmieniając tonu. – A ty po prostu nie bądź głupi i wysłuchaj mojej oferty do końca. – Pstryknął palcami, na co Sharon się zjeżyła. – Z kolei oboje nie zapominajcie się i nie odrzucajcie moich dobrych chęci, bo nie wykluczone, że jeśli naprawdę będziecie kogoś potrzebować, to nie będę już w stanie nijak pomóc.
Sharon nie odpowiedziała na ten komentarz, za to postanowiła go rozważyć wraz z rachunkiem sumienia. Clint spojrzał na swoje buty pod krawędzią stołu konferencyjnego, unikając wzroku przyjaciela.
- Barton. Jesteś jednym z dwóch najwybitniejszych specjalistów SHIELD, z jakimi mam jeszcze kontakt. Gwarantuję ci, że ją znajdziemy. Dysponuję małym, ale oddanym zespołem, który rozwiąże zagadkę zniknięcia Romanoff szybciej, niż zajęłoby to specom CIA, (oczywiście, nie ubliżając agentom tej świetnej organizacji – powiedział i mrugnął okiem do kamery ustawionej naprzeciwko siebie) a na dodatek oszczędzę ci możliwych nieprzyjemności – zapewnił go. Po chwili przewrócił oczami. – Nie będę cię odsuwał od sprawy, jeśli tego nie chcesz, choć uważam, że postępujesz nazbyt pochopnie. W końcu Natasha nie pierwszy raz została zagrożona… No już, spokojnie To tylko moje zdanie! – dodał szybko, widząc ostrzegawczy, defensywny błysk w oczach Clinta, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Clint zacisnął palce na podłokietnikach tak, że aż zaskrzypiały mu pod paznokciami. Szukał spojrzenia Sharon, błagając ją o jakiś sygnał, że nie powinien tego robić. Ostatecznie, chyba istniał jakiś powód, dla którego nie dawała się zwerbować ponownie, a była naprawdę uparta. Czy on w takim wypadku mógł zawierzyć obcym ludziom, których intencji nie znał, wszystkie swoje przypuszczenia, dowody i obawy, wchodząc ponownie w szeregi zupełnie nieznanych sobie agentów? Coulson chyba mocno w nich wierzył, ale rzadko kogo naprawdę obdarzał antypatią, jeśli już o tym mowa.
Czy mógłby nie zaufać ponownie swojemu przyjacielowi? Jeszcze niedawno ten sam Phil Coulson rozumiał jego i Nat. Odpowiadał za nich, chronił ich. To on – tak, Phil - przekonał Natashę do przyjazdu z Rosji w samym środku misji, ryzykując jej przykrywkę oraz postęp w operacji, żeby ściągnąć ją do Ameryki, kiedy Loki… To musiało oznaczać, że mu na nich zależało. Traktował swoich agentów niemal jak dzieci, których jego smutny styl życia mu poskąpił.
Ale było też coś. Phil nie był już jego szefem. Nie mógł mu nakazać nic. To w szczególności musi zaznaczyć. Na pewno nie będzie ryzykował ponownym wplątaniem w struktury SHIELD. Sharon nie była w ciemię bita, a Clint wolał się nie przekonywać, jak to jest czuć na sobie wymierzony celownik broni kolegi.
A Sharon chciała chyba powiedzieć bez ogródek, że obaj nie mieli tu czego szukać. Ciężko jej się dziwić.
- Czyli obiecujesz, że ją znajdziemy i nie obudzę się zupełnie nagle w gabinecie terapeuty, gdy ty będziesz jej szukał? – spytał niepewnie, dobrze już znając odpowiedź.
Phil dostrzegł szansę porozumienia.
- Tak… Tak. Zrobimy, co w naszej mocy. – Pokiwał głową i posłał w stronę łucznika półuśmiech.
- I nie grozi mi przymusowe wstąpienie w szeregi twojego zespołu agentów?
Sharon opuściła na nich obu zaciekawiony wzrok.
Coulson dalej się uśmiechał, a ten wyraz twarzy nabierał coraz więcej spokoju i ciepła, jakby z tym pytaniem jego najgorsze obawy znikały na statkach z czarnymi żaglami za horyzontem.
- Nie, jeśli nie wyrazisz takiej prośby. – Pokręcił głową, żeby wzmocnić swoje zaprzeczenie. Jego głowa stanęła nagle. – No, chyba że nadal interesuje cię twoje ubezpieczenie emerytalne – dodał.
Clint zaśmiał się w duchu.
Obaj wstali, za nimi podniosła się Sharon, widocznie zamyślona.
Kiedy wychodzili z budynku tą samą drogą i windą, znów prowadzeni przez agentkę, byli już w znacznie lepszych nastrojach. A na pewno lepszy humor miał Clint, który mimo niespodzianki, jaka spotkała go już na samym początku, czuł większą niż dotychczas nadzieję i dostał nowy zastrzyk energii. Jakieś myśli o Hydrze jednak w zakamarkach umysłu się mu plątały i trochę to osłabiało jego zaufanie do „tego nowego” SHIELD. Postanowił zachować dystans do wszystkich agentów, jakich tam spotka. Wiedział przynajmniej, że jednemu człowiekowi mógł zaufać.
Oddał swoją przepustkę gościa i odwrócił się do Sharon.
- No, nie sądzę, żebyś miała z tym jakikolwiek związek, – zerknął kątem oka na Coulsona, który odsunął się taktownie, odbierając nadchodzące połączenie, - ale… Dzięki. – Zaszczycił ją smutnym uśmiechem.
Skrzyżowała ręce z ważniacką, promienną miną.
- Przypadek – odparła tajemniczym tonem, którego Clintowi nie chciało się analizować. Wyciągnęła do niego rękę, którą ujął i potrząsnął. – Powodzenia, Barton.
- Dzięki. Tobie też. A! – przypomniało mu się coś. – I żebyśmy się nie spotkali w SHIELD.
Zaśmiała się gardłowo i oznajmiła rzeczowo:
- Do tego nie dojdzie.
(Jasne, że nie. Ale na wszelki wypadek nie pozwolę się ponownie zwerbować) Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, myśląc najwyraźniej o tym samym.
Po chwili dołączył do Phila.

***

Do hotelu po jego rzeczy pojechali Lolą, a potem wyjechali poza miasto, gdzie znalazło się nieco przestrzeni do lądowania samolotem.
Kiedy otworzyła się jego klapa, Clint nie mógł powstrzymać westchnienia, które nagle znalazło usta, którym mogło wylecieć.
Phil poklepał go krzepiąco po plecach.
- Niczym się nie martw. Znajdziesz ją szybciej, niż ci się wydaje.
Tak bardzo chciał w to wierzyć, że miła, witająca go już na progu, a ponadto znajoma twarz Melindy May stała się symbolem wejścia między przyjaciół.

piątek, 3 lipca 2015

Rozdział VIII

Moi drodzy! Tym razem mam dla was ważną informację! Na następny rozdział będziecie musieli poczekać nieco dłużej. Wyjeżdżam nad morze na dwa tygodnie i nie będę miała za wiele czasu na pisanie :/ Mam nadzieję, że nie zrazicie się przez to i będziecie czekać z podwójną cierpliwością. Będę za Wami strasznie tęsknić, ale jeśli to tylko będzie możliwe, odpiszę na wszystkie Wasze komentarze.
Z góry ogromnie Wam dziękuję za zrozumienie ;)
No to zapraszam!

***

Clint nie mógł się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć sobie kawy z automatu. Przespał resztę nocy wyłącznie dlatego, że musiał, choć w ogóle nie ufał drzwiom w swoim tanim pokoju hotelowym. Czym dla Hydry było oszukanie takiego zamka? Budził się regularnie zlany potem, najpierw sprawdzając, czy broń nadal można swobodnie wyciągnąć spod poduszki, a w następnej kolejności, czy zwinięty dolar nadal leży bezpiecznie w kieszeni jego dżinsów. Przesoloną jajecznicę i jakieś nijakie w smaku kanapki popił kawą bez mleka.
Kofeina była mile widziana w każdych ilościach.
Mężczyzna w holu głównym biurowca CIA wyglądał, jakby właśnie wyszedł z siłowni dla kulturystów. Na szerokiej, niskiej szyi tkwiła jego ogromna głowa. Miał nierówny oddech i wyraźnie męczył się, siedząc za biurkiem. Clint zastanawiał się, dlaczego ktoś o jego masie nie jest wysyłany do jakichś poważnych zadań, w których mógłby się spełnić, zamiast robić za goryla w najbezpieczniejszym miejscu, jakie teraz istniało w Ameryce.
Popijał ostrożnie kawę, próbując nie poparzyć sobie języka.
Wreszcie nadeszła chwila, kiedy mógł odetchnąć głęboko.
Kiedy tylko poprosił o spotkanie z Sharon, facet za biurkiem spojrzał na jego zmęczoną sylwetkę, pogniecioną koszulkę i szorty, i pociemniała mu cała twarz. Pewnie pomyślał, że jestem jej chłopakiem, uświadomił sobie Clint, śmiejąc się w duszy, że w oczach agenta niemal zmaterializowało się pytanie, czego takiego mu brakuje, co ma jakiś przybłęda. To była głupia myśl, która wydała się Bartonowi bardzo słodka. Rzeczywiście, gdyby miał odznakę SHIELD, to by ją pokazał, ale teraz nie dawała ona już żadnych korzyści, więc lepiej było pozostać incognito, nawet jeśli pół biura CIA miało go znienawidzić za „randkowanie” z byłą agentką 13.
Sharon nie była w mundurze, miała na sobie coś lekkiego i dopasowane, granatowe spodnie z dzianiny – nigdy za bardzo nie afiszowała się z pokazywaniem odznaki, więc i teraz Clint nie zauważył u niej nowego orła. Włosy miała związane w kucyk. Clint był pewien, że wszyscy w biurze zastanawiają się, gdzie się podziewała cały ten czas. Carter była miła, odpowiedzialna, miała silny kręgosłup moralny i obnosiła się dawniej z opinią jednej z najbardziej normalnych i przystępnych agentek. Początki może i były trudne, ale na pewno do tego czasu zdobyła sobie już sporą sympatię.
Myślał, że Sharon się chociaż uśmiechnie. Cóż, postąpił trochę jak dupek. Mógł zadzwonić.
- Mogłeś zadzwonić. – Z jej postawy emanowały rozczarowanie i wściekłość.
Wstał i przełożył gorący kubek kawy do drugiej ręki, delikatnie trąc poparzone opuszki. Skłonił głowę.
- Przepraszam. To pilne. Bardzo.
Westchnęła.
- Jasne – powiedziała twardo. Ton jej głosu nie wskazywał na to, że zrozumiała i kiedyś mu wybaczy. – Zawsze w końcu dzwonicie. Ale nie spytacie, co u mnie, jak leci. Zupełnie jakbym was zdradziła, czy coś. – Pokręciła głową, po czym zagryzła wargi. – Kogo ja oszukuję, przecież nie oczekiwałam spotkania przy kawie.
Facet przy recepcji dał mu przepustkę gościa, a potem Sharon musiała coś podpisać. Dała mu znać, żeby ruszył za nią. Poprowadziła go przez pusty parter, po którym kręcili się głównie pędzący do pracy funkcjonariusze. Większość do niej kiwała i uśmiechała się na jej widok, ale ona świadomie to ignorowała. Przeszła spokojnie do windy, która była pusta.
- Nie wiem, jak mam ci dziękować... – wykrztusił z siebie, gdy wchodzili do środka, a Sharon pochyliła się, by wcisnąć guzik z właściwym piętrem. – Już sam nie wiem, co mam myśleć, o tym wszystkim. Gdyby nie Hydra…
Drzwi się cicho zatrzasnęły, a agentka wybuchła.
- Już nie zasłaniaj się Hydrą, okey?! Nawet nie było cię wtedy na miejscu. – Zmrużyła gniewnie oczy. Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się plecami o ścianę windy, patrząc w swoje odbicie w lustrzanej powierzchni. – Patrzyłam im w oczy i nagle mnie olśniło, bo hej! Jadłam z nim lunch w tamtą środę! A z nią chodziłam na pilates! Kiedyś wspominała mi o swoim chorym wujku – chyba miał coś z nerkami. I zastanawiałam się, czy takie rozmowy o wszystkim i o niczym były tylko przykrywką, choć wiedziałam, że nie były… Rozmawiali tak normalnie. A teraz celowali mi prosto w serce.
Clint zacisnął dłoń na zawiniętym dolarze, bo przecież Glocka zabrali mu przy recepcji i choć bardzo tego pragnął, to ten malutki kształt w ogóle mu nie pomagał. Nieświadomie pomyślał, że Natasha lepiej by się dogadała z Sharon… (co ja pierdolę? Natasha była w tym jeszcze gorsza.)
- No – prychnęła Sharon, kiedy drzwi ponownie się rozsunęły i z lekceważeniem spojrzała na niego. – Mam czasem wrażenie, że wybieram chujowe strony.
- Daj spokój – przemówił do niej cicho, ze współczuciem i zupełnym brakiem zrozumienia, czemu w sobie szukała winy za coś, co od niej nie zależało. – Wybrałaś akurat najlepszą z możliwych dróg.
- Ta. Byłam wierna SHIELD. – Uniosła brwi. – A po tej stronie zostali najgorsi.
To szczególnie ubodło Clinta, ale powstrzymał się przed komentarzem, myśląc gładko i chłodno o swojej misji. Poza tym, po części miała rację. Była ładna, młoda, zaradna, pewna siebie, nic nie mogło jej zatrzymać. Miała przed sobą dużo lepsze perspektywy niż starszy od niej o dziesięć lat Barton. Nie ukryła się ani nie poszła na dno z okrętem, tylko przetrwała.
Clint życzył jej jak najlepiej i miał nadzieję, że tylko on tak nikczemnie zapomniał o swojej koleżance.
Zerwała się, wchodząc do kolejnego obszernego biura, wypełnionego krążącymi wkoło, niczym satelity, ubranymi swobodnie agentami. Clint myślał, że Sharon prowadzi go do jednego z odgrodzonych niskimi ściankami stanowisk, ale nie zatrzymywała się, tylko szła ramię w ramię z nim, prosto do lekko uchylonych drzwi z zawieszoną na nich tabliczką „Sala konferencyjna”. Powietrze było tu chłodne i klimatyzacja chodziła cicho jak senne marzenie. Drogę przeszło im także kilku ubranych w garnitury mężczyzn.
Kiedy weszli do pokoju bez okien, Clint wyczuł zapach skóry i dymu papierosowego. Zrobiło mu się też chłodniej. Wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku rozświetlonego jedynie długimi lampami przy suficie. Wnętrze na pierwszy rzut oka miało symulować bezpieczne, swobodne miejsce – pomieszczenie, w którym łatwiej zebrać myśli. Zauważył mężczyznę siedzącego na fotelu tuż przy przeciwnym rogu długiego, prostokątnego stołu. Jego dłonie spoczywały luźno, bezpośrednio na blacie. Patrzył w dal ze spokojnym wyrazem twarzy i lekko zmarszczonymi wargami. Clint oniemiał na widok znanych mu rysów twarzy.
- Coulson? – zaświszczał, zupełnie tracąc kontakt z resztą swojego ciała.
Kawa, którą trzymał do tej pory w dłoni, wyślizgnęła mu się nagle spomiędzy zmartwiałych palców. Ochlapała mu buty i rozlała się po ciemnych panelach.
(Co do cholery? Zmartwychwstał?) Clint był w stanie jedynie patrzeć bezmyślnie przed siebie, a przez jego mózg przelał się tak obfity oraz spiętrzony strumień myśli, że nawet gdyby się postarał, to i tak pędziły za szybko, by zawiesić się i dokładniej namyślić nad którąkolwiek z nich. Automatycznie się wyprostował na widok swojego zwierzchnika.
Coulson w tym momencie przypominał tak bardzo samego siebie, że spokojnie mógłby być perfekcyjną halucynacją. Nie było na czym zawiesić oka, co idealnie charakteryzowało Phila. Wstał płynnie z krzesła, obchodząc powoli stół ze złożonymi za plecami rękoma.
Clint przeskoczył spojrzeniem do Sharon, żeby się upewnić, że sam nie odchodzi od zmysłów. Agentka wyglądała tylko na wkurzoną, co było jego zasługą, ale gdy przyglądała się zmierzającemu w ich kierunku mężczyźnie, nie przejawiała żadnych oznak zaskoczenia, strachu, czy czujności…
- Ty… to ty żyjesz? Ale jak…? Jak to…? – wykrztusił Barton. – Przecież włócznia przebiła ci serce! To… Loki, on…
Jeszcze raz rzucił płochliwe spojrzenie na Sharon, która okazywała niezbędne minimum emocji.
Coulson uniósł brwi.
- Uwierz mi, Clint, jestem tak samo zaskoczony, jak ty. – Jego czoło się zmarszczyło.
Myśli Clinta krążyły wokół tamtego dnia i czepiały się go, wykorzystując całą powierzchnię mózgu. Loki. Tak, jasne. Przecież Loki mógłby…
W jednej chwili wyszarpnął broń z kabury Sharon. Zdążył też umknąć przed jej dłonią i odruchowym ciosem w bok głowy. Coulson zamarł w połowie drogi z wyciągniętą przyjacielsko dłonią. Barton odsunął się pod samą ścianę, uznając to za idealną odległość – nie bezpieczną, ani komfortową, ale chociaż racjonalną. Odbezpieczył broń.
Coulson zrozumiał, że zbliżenie groziło mu powrotem do nicości, więc uniósł ręce w poddańczym geście. Nie sądził, że Clint tak zareaguje, ale z drugiej strony, pojawił się zupełnie nieoczekiwanie. Trzeba było wziąć poprawkę, że uczestniczył w jego pogrzebie, więc musiał być to dla niego spory szok. W przypadku, jaki reprezentował Barton, można się było spodziewać wszystkiego – człowiek po przeżyciach odcinał wszystkie bodźce poza tępą mgłą przeżytych doświadczeń. Doświadczeń bardzo krzywdzących.
Clint hamował przyśpieszony oddech i drżenie uniesionych do strzału rąk. Pistolet mocno leżał w jego dłoniach. W jego niebieskich oczach Phil dostrzegł epicentrum sztormu.
Sharon stała w tym samym miejscu, ostrożnie spoglądając na Clinta.
Coulson nie spuszczając oczu ze strzelca, spytał o coś półgłosem Sharon, na co odpowiedziała mu tonem pełnym pretensji:
- Jasne, że tak, to biuro CIA! – Potem tylko przeniosła powoli wzrok. – Barton – warknęła.
- Odłóż broń. Porozmawiajmy – przemówił kojąco Coulson.
Clint skakał po nich przelęknionym spojrzeniem, korygując szybko linię strzału. Nie umiał świadomie stłumić ściągniętego wyrazu twarzy. Znał moc berła. Wszędzie rozpoznałby to błękitne światło, które wypala ci pół mózgu, by zamienić cię w oddanego niewolnika. Wiedział też, że Loki był sprytny i dokładny. Nie dziwiło go, że teraz też próbował namieszać mu w głowie obrazem jego przyjaciela. Czy znowu odebrał mu wolność? Clint musiał za wszelką cenę go wyprzeć!
Ale czy… Sharon z nim współpracowała? Czy nie widziała, że Loki gra z nim w jakąś okrutną grę?
- Clint, wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę ja – kontynuował niestrudzenie Phil. – Loki zginął. Już jesteś bezpieczny.
(Zginął?) Jedno słowo, a potrafiło namieszać w głowie bardziej, niż tysiące. (Nie. Czyżby? Czy mógł zginąć? Czy faktycznie nie próbuje mnie znów zniewolić? Tak). Clint spojrzał głęboko w oczy Phila. Sharon czekała bez ruchu. Krwawa łaźnia w biurze CIA była ostatnim, co chciała.
Coulson. Na pewno on. Nikt inny.
Był trochę jak zagubiony chłopiec (…nastolatek…), którym pozostał gdzieś w środku. Którym dla Phila był zawsze. Od ich pierwszego spotkania.
Burza minęła, ale pozostały jej wszechobecne ślady zniszczenia.
Kiedy lufa powoli opadła, Sharon przyskoczyła, by odzyskać broń. Clint jednak odsunął pistolet poza jej zasięg, zabezpieczył go i odrzucił gniewnie na podłogę.
- No to… ten… Ekhem. Jak Chrystus? – Ironia ledwo przeszła przez ściśnięte, suche gardło Clinta.
Coulson zamrugał z ulgi.
- Odmawiałem wzięcia urlopu, więc zwolnił mnie na polecenie z góry. – Kiedy to powiedział, uśmiechnął się nerwowo. Chciał podejść i uścisnąć przyjaciela, ale gdy tylko poruszył się z miejsca, Clint błyskawicznie zareagował, choć wyglądał, jakby solidnie kręciło mu się w głowie. Phil przełknął ślinę, widząc wymierzony w siebie palec łucznika. Ostrzeżenie.
Sharon westchnęła i obeszła Clinta, zmierzając w kierunku leżącej kusząco na posadzce broni.
- Fury? – upewnił się Clint.
- Fury dba o swoich. – Przytaknął poważnie Coulson. Wygładziło mu się czoło.
- Fury się zmył – zironizował Clint, na co jego rozmówca przestąpił z nogi na nogę. Barton nadal czuł się niepewnie, ale rzucając okiem na czujną Sharon, włożył ręce do kieszeni. – A co tu robisz?
Sharon usiadła na blacie stołu, oparłszy stopy na dwóch krzesłach.
- Coulson próbuje mnie zwerbować.
- I czuję, że już jestem bardzo blisko – dodał z uśmiechem Phil. Po minie Sharon Clint stracił nadzieję, że szybko załatwi swoje sprawy.
Właściwie, jego szalona krucjata mogła się właśnie skończyć pod wejściem głównym biura.