sobota, 12 listopada 2016

Rozdział XX

- Masz się nie ruszać. Rusz się, a zginiesz. – Drugie zdanie, które dorzuciła szeptem, było już niepotrzebne, ale Natasha okazała się słabsza, niż się spodziewał i uległa napięciu wyczuwalnemu po wypowiedzeniu swojego rozkazu.
(Żyję, czy trafiłem do pieprzonego raju?) Dzięki chwili wahania Clint nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku.
- Zanim powiesz coś jeszcze, psi chuju – ciebie zabiją, bo jesteś bezużyteczny, a mnie, za moment zawahania.
(Nie, prędzej jestem w piekle…)
Wyczuwał jej szybki oddech tuż nad sobą.
Z tak bliska mógłby ją powalić albo uściskać najmocniej, jak potrafił. Obie opcje jednak były w tym momencie absurdalne. Wyglądało bowiem na to, że Natasha postanowiła przestać dłużej tańczyć, jak jej zagrano na górze. Clint miał powód, by odetchnąć z ulgą. Jednak cała sprawa się jeszcze nie skończyła. Pozostawało pytanie: jaka część dawnej Nat powróciła, a ile z jej mózgu nadal toczył insekt KGB? Czy jej działanie było chwilowe? Czy powinien obawiać się, że wbije mu nóż w plecy?
Właściwie nie chciał myśleć w kategoriach racjonalnych – przepełniała go radość, ponieważ, nawet jeśli zaraz wszystko znów miało się odwrócić o 180 stopni, to ponownie mógł się odprężyć. W towarzystwie partnerki, jaką była Natasha, wszystkie zagrożenia traciły na realności o jakieś pięćdziesiąt procent, a prawdopodobieństwo sukcesu proporcjonalnie rosło.
Clint chciał zauważyć, że leży na zakutym w kajdanki nadgarstku, więc metal wpija mu się boleśnie w ciało, ale nie miał możliwości nic powiedzieć, bo Natasha po chwili znów była przy nim i rozkuwała mu stopy, uniesione w powietrzu wraz z nogami krzesła.
Szybko się uwinęła i nie minęła chwila, gdy rozkuła mu również dłonie.
Poczuł na skroni lufę pistoletu.
- Do ściany.
Clint powoli zaczął sunąć na kolanach do tyłu, tak długo, aż nie przyparł potylicy do muru.
Powoli jego wzrok zaczął się przyzwyczajać do podziemnych ciemności i dzięki temu mógł zobaczyć zarys postaci agentki, a nawet dostrzec, gdzie kończył się jej nos. Słyszał również jej oddech, gdzieś ponad nim, choć zapewne para jej drapieżnych oczu wpatrzona była najuważniej w niego, szukając słabych punktów i sygnałów buntu. Gdzieniegdzie piasek skrzypiał pod obcasami jej butów.
Usłyszał dwa zdecydowane szurnięcia podeszwy. Odsunęła się. Widział kształt trzymanej przez nią broni.
Ktoś zapukał dwukrotnie do drzwi.
Natasha nie traciła zimnej krwi. Przez moment stała nieruchomo, a potem wykonała jakiś dziwny ruch stopą i Clint poczuł lekkie, choć na pewno nie wrogie uderzenie. Kobieta ukryła pistolet za plecami, idąc w stronę walącej w drzwi osoby.
Barton obserwował ją, póki nie odeszła na znaczną odległość, po czym nieznacznie wyciągnął dłoń, by rozmasować obolały goleń. Wtedy zrozumiał. Przysunęła w jego stronę krzesło. Dostał od niej coś, czym mógł się bronić. Czym mógł atakować.
- Да? – krzyknęła Natasha pytająco, lecz nadal trzymając się na pewną odległość od drzwi.
Ktoś zaburczał z drugiej strony.
- Все под контролем. Американец мертв. (Wszystko pod kontrolą. Amerykanin nie żyje)
- Откройте дверь, Романова. (Otwórz drzwi, Romanowa.) – Poniósł się stanowczy, kategoryczny głos strażnika.
Barton próbował przez moment uspokoić drżące dłonie, zaciskane na nogach krzesła. To była naprawdę emocjonująca doba i nie mógł marzyć o niczym innym, jak o ciepłym łóżku. Albo zimnym. Byleby odespać ostatnie dni.
- Я могу с этим справиться. (Ja sobie poradzę) – odparła Natasha swoim słowiańskim, melodyjnym dialektem.
- Эта команда. (To rozkaz) – Kimkolwiek był człowiek po drugiej stronie, bez wątpienia nie ustąpiłby, póki drzwi by nie puściły.
Natasha westchnęła cicho i spojrzała ponownie w kierunku Bartona. To znak.
Przekręciła klucz w zamku, a wtedy Clint podniósł się, uniósł krzesło i gdy otworzyły się drzwi, rzucił nim wprost we wchodzącego mężczyznę, pacyfikując go.
Dwóch pozostałych Natasha zastrzeliła bez słowa wyjaśnienia. Wyszła z pomieszczenia, nawet nie spoglądając na Clinta i pobiegła naprzód, czemu towarzyszył dźwięk kolejnego bezwładnego ciała upadającego na podłogę.
Clint podbiegł do pierwszego spacyfikowanego strażnika i przeszukał go, zabierając nóż oraz naładowaną do pełna berettę. Musiało to wystarczyć na początek, bo w okolicy brakowało łuków i strzał, które miał wcześniej na wyposażeniu.
Dobierając się do kolejnych rzeczy innych strażników drugim okiem uważnie obserwował Natashę, nadal starając się postępować logicznie. Ona robiła dokładnie tak samo.
- Musimy znaleźć moje rzeczy – oświadczył. Rozmasował nadgarstek, wyczuwając jak dłoń dla odmiany mu drętwieje. Być może to przez nagły napływ krwi do naczyń krwionośnych. – Dopiero potem porozmawiamy. – Rozejrzał się po ścianach znacząco. – Za dużo tu słuchaczy.
Natasha kiwnęła mu głową i namyśliła się.
- W takim razie szybko, za mną.
Gdy szli przejściem, Clint pilnował tyłów, natomiast ona starała się unikać strażników na ich drodze. Jak na razie trwała cisza pełna napięcia i każdy krok postawiony w pośpiechu mógł ich zdradzić.
Gdy nagle rozdarł się alarm, Nat już nie myślała dłużej poruszać się z kocią czujnością, ale po prostu rzuciła się biegiem przez pusty korytarz. Barton trzymał się tuż za nią. Winda już mknęła w dół na ich piętro, co nie zwiastowało dobrze. Przez chwilę wszystko wyglądało jak misternie zastawiona pułapka. Barton nacisnął klamkę pierwszych drzwi w korytarzu – zamkniętych przynajmniej na zamek. Naparł z całej siły na drzwi i otworzył je. Wkroczył i zapalił światło, trzymając pistolet gotowy do strzału.
- Rusz się – poleciła agentka i prawie że wepchnęła go do środka, zamykając za sobą drzwi i barykadując je własnym ciałem.
Pomieszczenie wyglądało na magazyn pełniący rolę wielkiej chłodni na niektóre zapasy żywności, jak puszki (z karmą chyba) i produkty o niższej dacie przydatności do spożycia.
- A może tak kolacja? Brakuje tylko świec. – Barton dał się przez chwilę ponieść swojemu rozhisteryzowanemu humorowi, ale po chwili przez cichy śmiech się zreflektował: - Przepraszam, to ze stresu. Ile czasu zajmie im znalezienie nas?
Natasha wydawała się nasłuchiwać kroków, ale też znalazła słowa, którymi świetnie i konkretnie odpowiedziała:
 - Nie wiem, pewnie zaczną zaglądać wszędzie, kiedy okaże się, że uciekłeś. Może kilkanaście minut. Bardziej martwię się, jak przedostaniemy się na powierzchnię.
Barton kiwnął głową.
- No tak.
Kończył się im czas.
- Nie mamy czasu wymyślać jakiegoś sprytnego planu. Jeszcze chwila i będziemy w potrzasku. Nie wyłgasz się, od tego, co zrobiłaś.
- Nie możemy też wyjść, bo już zamykają wszystkie drogi ucieczki.
Barton czuł, że musi nieco Natashą potrząsnąć. Zalewała go fala niepewności.
- Co to dla nas, kiedyś nie miałabyś z tym problemu.
Natasha wyraźnie się skrzywiła na te słowa.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Pewnie mylisz mnie z jakąś dezerterką. Mam ci przypomnieć, kim jestem? – Przeładowała magazynek, rzucając mu prowokacyjne spojrzenie.
Jednego Clint był pewien – gdyby wtedy, te kilka lat temu natknął się na tak samo skorą do starć Natashę, nie wspominałby jej tak miło. Zakładając, że w ogóle by jeszcze istniał na tym łez padole…
Clint ocenił jednak skierowaną w jego serce lufę i postanowił jednym celnym rzutem cegły prawdy rozbić szklaną kulę, w jakiej Natasha obecnie się znajdowała.
- Och, powiadasz, że pomóc więźniowi zagrażającemu KGB to nie dezercja? Więc ostatnimi czasy dowództwo wspiera wolontariat, rozumiem?
Nie zdążył zobaczyć ostatecznego wyrazu jej twarzy, ale odwrócił się do niej plecami, mając nadzieję, że nie pośle mu w tył głowy kulki. Połowicznie jednak wiedział, że Nat – nawet tak przykuta do szklanej kuli, miała swój własny rozsądek i wiedziała, że zabijając go, tylko pogorszy sytuację. W końcu zabiła paru rodaków we własnym sztabie, na swojej ziemi. To kwalifikowało się jako zdrada kiedyś, więc tym bardziej teraz, kiedy każda para rąk odradzającego się KGB była na wagę złota.
- Отойдите (Odsuńcie się) – zawołał nagle kobiecy głos z zewnątrz.
Barton zamarł, gapiąc się przez ramię na drzwi.
Vostokoff.
Oj, źle.
Za drzwiami zabrzmiały kroki głośniejsze niż czyjekolwiek.
Oczy Natashy nagle się zaokrągliły.
Rzuciła się na niego, próbując odtoczyć się jak najdalej od drzwi. Kiedy te poszybowały przez pomieszczenie, w zniszczonym progu ukazała się pokryta żelaznymi pierścieniami postać. Mógłby to być Stark, ale jego kostium wyglądał inaczej. Ta żelazna zbroja miała jeszcze dodatkowo rękawy w kształcie pieszczoch oraz metalowy, wtopiony w napierśnik naszyjnik. Kiedy hełm się zsunął, właścicielką machiny okazała się właśnie Vostokoff.
Natasha nie poruszała się i okrywała go własnym ciałem.
- Melina… - zaczął słabo.
- Lepiej się przymknij, Jankesie. Ktoś znajomy bardzo chciałby cię zobaczyć. – Uśmiechnęła się drwiąco.
Clint oniemiał.
Nie miał pojęcia, jak szybko jego podróż zbliżała się do końca. I kto już czekał, by go spotkać.