środa, 7 czerwca 2017

Rozdział XXIII

Na początku Clint sam nie wiedział, co robić. Biec za nią - oto co miał zrobić, oto co podpowiadał mu instynkt. Nie mogła uciec daleko. Miała złamaną rękę i nie była zrobiona z gumy, by móc pozwolić sobie na niebezpieczny skok z jeta i jeszcze liczyć na to, że odbije się jak piłka od ziemi. Poza tym już został jej zaaplikowany specyfik, więc jej siły niedługo powinny osłabnąć.
Więc bez namysłu przejął stery maszyny, zatrzymał ją w powietrzu i zawrócił w jednej chwili.
Steve ruszył w jego kierunku, pchnięty strachem.
- Barton, stój! - Zaczął siłować się z nim, próbując wytrącić mu stery z dłoni, ale Clint kurczowo się ich trzymał, jak tonący brzytwy. - Puść!
Steve złapał stery z drugiej strony i ciągnął z całych sił. Upór Bartona zaczął słabnąć, ale mimo to zaciskał powieki i zęby, by przezwyciężyć siłę Kapitana.
- Puszczaj, to rozkaz!
- Nie jesteś prawdziwym kapitanem! Za długo jej szukałem, żeby teraz odpuścić! Aaaa! - Ster raptownie wyślizgnął mu się z rąk, jakby był od czegoś śliski i jet niebezpiecznie zakołysał się w powietrzu, niczym wiotka łódka, gdy z obu stron burty wpadną na siebie niespokojne fale. Clint rzucił się w kierunku sterów trzymanych przez Steve'a, na którego twarzy malowało się doprawione tym nowym doświadczeniem przerażenie.
Steve wyglądał, jakby o własnych siłach musiał przesunąć Wielki Kanion, bo za alternatywę miał poświęcenie życia przez tysiące ludzi i właśnie się do tego przymierzał.
Pierwszym, co zrobił Barton, było zajęcie się Kapitanem. Natychmiast sięgnął dłońmi do jego twarzy, by pozbawić go pola widzenia. Steve nie mógł się tak łatwo poddać, bo przecież byli jeszcze w powietrzu i choćby chwilowy brak koncentracji mógł zakończyć się rozbiciem o jakieś drzewo.
- Barton! Uspokój się!
Jet kołysał się coraz mocniej z boku na bok. Poruszona kołyska się chwiała na krzywych biegunach.
Na dodatek znikąd nadszedł deszcz i pogoda natychmiast się zepsuła.
- Do cholery!
- No puszczaj!
Rogers trzymał ster jedną dłonią, drugą starając się trzymać Clinta z dala od siebie, przyciskając go do fotela. W tej sytuacji Barton usiłował wspiąć się palcami po brodzie Steve'a w kierunku jego oczu.
- JARVIS, lądujemy! - wydał wtedy rozkaz Steve, sadzając Clinta na fotelu i zapinając go, przy czym stanął w idealnym miejscu, by odciąć partnera od sterów. Pochylił się idealnie nad nim, opierając dłońmi o skórzane podłokietniki.
JARVIS potwierdził przyjęcie komendy, po czym natychmiast przystąpił do lądowania.
Clint z miejsca się uspokoił.
Steve spojrzał wprost na niego.
- Jak możesz się domyślić, będzie mi teraz trudniej ci zaufać.
- Jesteśmy partnerami! - wykrzyknął Clint, z wysiłkiem przewróciwszy oczami. Nadal odczuwał dotkliwy ból oka.
- Tak, ale mógłbyś choć przez moment pomyśleć o drużynie. Nie ty jeden starasz się, jak możesz, by odnaleźć Natashę. - Westchnął i ruszył po swoją tarczę, leżącą teraz mniej więcej pośrodku jeta na podłodze. - Spróbuj się nie zabić, gdy tak za nią gonisz.
Clint rozpiął blokujące go pasy i potoczył wzrokiem za oddalającym się Stevem.
Barton za wszelką cenę nie chciał zostać sam.
Jak step długi i szeroki, tak jedna mała rudowłosa agentka gdzieś tam na niego czekała. Lub przed nim uciekała. Tak jak ucieka się przed kimś w śnie, w środku będąc już ofiarą potęgującego się lęku.
Nie był pewien, czy Tony pomyślał o tym, by zaopatrzyć jeta w łuk i kołczan, ale jednak znalazł wszystko, czego potrzebował. A nawet więcej.

***

Natasha odczuwała nasilające się zawroty głowy od leków. Ból ręki nie przeszkadzał na tyle, by nie móc uciekać co sił, ale już skręcona przy lądowaniu ze spadochronem kostka przeszywała jej całe ciało jak płonące strzały (tego pieprzonego łucznika - goni mnie chuj - - jak mnie znalazł; skąd ja znam skurwiela).
Jeśli tylko uda jej się dotrzeć do bazy, to będzie sukces. Niemożliwe, żeby dotarła do Władywostoku, dokąd wybrał się Lukin z resztą, ale udałoby jej się pewnie skontaktować z kimkolwiek. Nie miała co liczyć na to, że Lukin wyśle po takie ścierwo jak ona śmigłowiec i straci na tym paliwo, ale na pewno mogła liczyć na chwilę odpoczynku, a potem szybko dostałaby się z powrotem na orbitę i w zasięgu grawitacji swojego szefa.
Poślizgnęła się na śliskiej trawie i wylądowała w sukcesywnie tworzącym się bajorku błota.
Uniosła się lekko na łokciu swojej zdrowej ręki, żeby zobaczyć zbliżającą się do niej kobietę. Widziała ją pierwszy raz w życiu, ale poczuła ulgę, kiedy zaczęła zapadać się w błoto. Jej mięśnie niespodziewanie odmówiły posłuszeństwa, a Natasha leżąc już z na wpół otwartymi oczami, nie mogła myśleć o niczym innym, jak o szybkiej śmierci. Problem polegał jedynie na tym, że nie była w stanie podnieść głowy, nie wspominając nawet o sięgnięciu po cyjanek.

***

Długoszyje szarawe gęsi niezdarnie uciekały we wszystkie strony, gęgając z wyrzutem, kiedy czarny, terenowy Land Rover podjechał pod górkę na upstrzone kałużami obejście.
Ze stalowego trzepaka zwieszała się dwójka poubieranych w pikowane, sprane kurtki chłopców. Oprócz tego na drewnianej ławeczce przysiadły dwie opatulone kocami i wzorzystymi chustami starowinki, rozmawiające między sobą przyciszonymi głosami.
- Im dalej od ludzi, tym lepiej - przemówił wreszcie Coulson, gasząc silnik.
Clint zerknął na niego, nim odpiął pas bezpieczeństwa.
- Nikt jej tu nie znalazł? - upewnił się, dokładnie lustrując każdą osobę, od której oddzielała go przednia szyba samochodu. Wyglądało na to, że żaden z nich nie miał złych intencji, a dzieciaki zaczęły ciekawie przyglądać się samochodowi.
Najbliżej położony dom w większości był zbudowany z cegły, choć dach łatany był już różnymi surowcami. Okna miały staroświeckie, podwójne szyby i przesłaniały je jasne firany. Clintowi brakowało psa. Dwie starowinki zażywały nieco słońca, które na razie ani trochę nie dawało ciepła. Wokół i w tle majaczyły inne budynki gospodarskie o dużo gorszej aparycji.
(Matko, co za grajdoł).
- Nie zanosi się na to. Jest głęboko ukryta, tą wsią rządzi pop. Jest wiele takich kryjówek na całym świecie, ale pomyśleliśmy, że mimo, iż to Rosja i łatwiej byłoby jej się wymknąć i z kimś skontaktować, to byłby dla niej mniejszy szok, niż gdyby obudziła się w południowej Afryce - odpowiedział, a po chwili dodał: - Na wszelki wypadek czekamy na jakiś zwrot akcji.
Barton chciał zapytać, w jaki sposób ochrona się odbywa, ale ostatecznie po prostu zamilkł na moment i stwierdził, że to nie jest aż tak istotne.
- A gdzie ona jest?
- Powiadomiliśmy ją o twoim przyjeździe, wiec zapewne już czeka.
Barton spojrzał z niepewnością na Coulsona, niemo pytając, co miał na myśli, a właściwie (czy mnie pamięta?) jak Nat na tę wiadomość zareagowała. I jak odbyła się ta rozmowa, skoro niby dają jej jakąś swobodę ruchu, ale jednocześnie znajduje się pod stałą kontrolą?
Clint otworzył drzwi pasażera, podczas gdy mężczyzna w ciemnych okularach pozostał za kierownicą. Obaj nie wyglądali na zbyt wypoczętych, ale Clint miał znacznie jaśniejszą i odprężoną twarz od Coulsona kierującego pojazdem. Całkiem możliwe, że miało to coś wspólnego z wreszcie osiągniętym celem wycieczki do Rosji.
Wiosna przyszła dosyć szybko. Mimo doskonałych prognoz Clint uparł się, żeby ubrać cieplejszą kurtkę i miał rację. Dzięki temu nie musiał się kulić w aucie i zdawać na klimatyzację.
Minął kilka olbrzymich kałuż i ruszył prosto w stronę chałupy. Stracił nieco na pewności siebie, jednak starał się tego po sobie nie poznać.
Staruszki siedziały nadal na swoich miejscach, ale teraz już patrzyły wprost na intruza. Były naprawdę pomarszczone, a wyglądały dziarsko, jakby mogły spokojnie jeszcze przyłożyć jakiemuś sąsiadowi za podbieranie czyichś jabłek z sadu.
Przemknęło mu przez myśl, że może patrzeć na jakieś agentki SHIELD, albo jakieś znajome Steve'a z Armii Czerwonej. To najprawdopodobniej był ten sam rocznik.
Rzucił im grzeczne rosyjskie Dzień dobry. Nie odpowiedziały, tylko taksowały go nadal wzrokiem.
Stanął przed drzwiami i zapukał ostrożnie. Babcie nie spuszczały go z oka.
(Musiały obsługiwać snajperki)
Ich spojrzenia były już naprawdę absurdalne, więc Barton po prostu wszedł do środka, nim ktokolwiek mu otworzył.
Wnętrze nie było jakieś szczególne. Panowało w nim umiarkowane ciepło i swojski bałagan. Rozejrzał się i od razu zdał sobie sprawę, że znalazł się w jednej izbie z kuchenką, stołem, zlewem i starym, klocowatym telewizorem ustawionym na jednej z zawieszonych na ścianie szafek. W izbie znajdowało się też wysłużone żelazko na skraju drewnianego stołu. Przez dziergane firanki wpadało światło, rzucając na startą wykładzinę wzorzyste figury.
Clint rozpiął kurtkę i zaczął się poruszać po izbie, rzucając od czasu do czasu niepewne spojrzenia w różne strony. Zauważył, że sufit był lekko popękany i ciężko było się domyślić jaki kolor oryginalnie miały ściany.
Wtedy usłyszał cichą, toczącą się przed domem rozmowę, z której wywnioskował szybko, że toczy się na jego temat. Któraś ze starszych agentek narzekała przyciszonym głosem, że jest prostakiem, a ta druga dodała, że Jankes i splunęła. Na to odezwał się trzeci głos. Barton dosłyszał, jak ktoś otrzepuje buty przy wejściu i drzwi się otworzyły.
Gdyby nie gruby szal owinięty wokół głowy, Clint rozpoznałby ją natychmiast, ale dostrzegł ją dopiero, gdy go rozwiązywała i zrzucała na ramiona. W chwili, kiedy kilka niesfornych, przydługich loków zaczepiło się i chwilę potrwało, nim Natasha doszła z nimi do ładu.
Rzadko to robiła - chyba wcale właściwie. Rano zdobywała się na wszystko, aby w ciągu dnia jak najmniej dawały o sobie znać. Na misje wiązała je w kucyk, a gdy urosły, to szybko ścinała, by nie musieć się z nimi bawić.
Jak się przywitać? Natasha raczej nie należała do osób, które witały się dosyć wylewnie. Czasem kogoś objęła, ale całusy pozostawały rzadkością. Można jej było tylko... rękę podać?
- Tasha! - tyle zdołał wydusić Clint. Przykuł jej spojrzenie i na jej twarzy powoli wykwitły ślady wspomnień. Pewnie tych niedawnych, związanych z jej porażką, złamaną ręką, ucieczką. Zdarzyło się to jeszcze przed zimą, a już mieli wiosnę, ale w jej pamięci wciąż żyły. Barton poczuł odpowiedzialność, by jakoś wymazać te złe wydarzenia. - Urosły ci włosy!
Może to nie było supersubtelne, ale i tak najlepsze, co Clintowi przyszło do głowy.
Natasha stała przy drzwiach, ale nie odpowiedziała w żaden sposób na komplement. Clint po drodze wypytywał Coulsona o wszystko, co dotyczyło jego byłej partnerki, ale i tak wolałby o wszystkim dowiedzieć się wprost od niej. Co - jak widać - może nie było jeszcze za dobrym pomysłem.
Clint potarł dłonie, czując na nich zbierającą się warstewkę potu.
- Pamiętasz mnie jeszcze? (Hej, to z mojego powodu złapało cię SHIELD i pilnuje dzień i noc; fajnie, co?) - Clint bez wahania w końcu wysunął w jej kierunku rękę, podając dłoń.
Nat patrzyła na niego i przez moment dokonywała się jakaś reakcja w jej głębi, której nie potrafiła ukryć za dobrze we własnym spojrzeniu. Ożywiła się, ale nadal walczyła w niej niedawna terrorystka i zgubiona na długiej i krętej ścieżce Mścicielka. Uścisnęła mu dłoń starając się zrobić to łagodnie.
- Oczywiście, Clint Barton. Bogu dzięki, że przy naszym ostatnim spotkaniu brakło ci strzał, bo zapewne już bym tu nie stała.
Clint też uznał, że ta kwestia wcale nie była taka oczywista. Już kiedy zabierał z jeta kołczan i broń nie był pewien, co tym razem się wydarzy. I oczywiście dotknął go ten palec z przestworzy, który znamy z dziwnego przeczucia, że historia lubi się powtarzać.
Natasha spotkała na swojej drodze Skye, co prawda już dosyć sponiewieraną (nie mogę myśleć nawet co robiła na syberyjskich stepach tyle dni, gdy byłem więźniem i podżynałem gardła współpracownikom Romanoff), ale dzięki szczęściu żółtodzioba ruda była już praktycznie nieprzytomna.
- Nadal subtelna jak różowy czołg w stokrotki? - Barton przełamał ciszę swoim lekko zabarwionym fałszem śmiechem. Cieszył się jednak, że przynajmniej w tym nowym dla niego ciele odnajduje starą duszę.
Natasha przekrzywiła głowę jak mały, ciekawski rudzik.
- Jak co?
Barton zatknął sobie usta dłonią, jakby chciał przez to zatrzymać wybuch śmiechu który mu się wymsknął.
- Dobrze cię w końcu znowu widzieć. (Nie masz pojęcia, ile dla ciebie poświęciłem, jak traciłem rozum) - Natasha nie wydawała się zainteresowana jego wyznaniami, więc Clint wolał uderzyć nieco inaczej. - Tyle lat korpo-niewolnictwa dla SHIELD, a jak trzeba gdzieś dotrzeć, to wciskają ci bilet lotniczy klasą ekonomiczną i wypożyczają samochód na miejscu.
I to wydawało się poruszyć kilka cegieł w jej obronnym murze.
- Stark nie dał ci jeta?
Clint się zmieszał.
- Pewnie by dał. Ale nie wspomniałem, że mam zamiar cię odwiedzić. (Gdybyś tylko wiedziała...) Nikt poza nami o tym nie wie. Chociaż, gdybyś z nami wróciła teraz, to wszyscy całowaliby mnie w tyłek ze szczęścia. Mieliśmy chyba rozerwać trochę Steve'a. Nic tylko by się chował po kątach.
- Co z nimi?
Clint wzruszył ramionami.
- Wszystko w normie. Kiedy bywam w twierdzy, Stark rzadko się pokazuje. Dopiero gdy już muszę wyjeżdżać, to się pojawia i rzuca parę słów na do widzenia, a przy tym najczęściej prosi o strzemiennego.
Skubała zawzięcie jakieś żółtawe słomki wystające jej z kieszeni kurtki.
- Steve kieruje coraz mniej licznymi akcjami. Pomaga mu sporo Bruce, analizują to, co udaje nam się wygrzebać ze zdobytych dokumentów Hydry. Chyba tworzymy zgrany zespół, sporo się różnimy od tamtej zbieraniny w Nowym Jorku. A, no i uczymy Thora jak zasłużyć na miano godnego ziemianina. Czy tam człowieka. A tobie jak się wiedzie?
Uniosła na niego szybko oczy - zrobiła to po przyjacielsku, choć Clint widział, że nie czuła się w jego towarzystwie stuprocentowo swobodnie. Być może miało to coś wspólnego z tym, że Steve złamał jej rękę. Barton sam nie czułby się na siłach, by coś takiego zrobić. Byłaby to dla niego trudna do podjęcia decyzja, ale czy by tego dokonał? Na samą myśl trochę pociły mu się dłonie (tylko by nie musieć krzywdzić jej bardziej). Kości się zrastają, a sprowadzanie zmarłych z zaświatów samo w sobie staje się trudniejsze...
- Zwyczajnie. - Przez chwilę to było jedyne słowo, jakie wypowiedziała i Clint poczuł ukłucie rozczarowania. Nie ufała mu, bo pamięć wracała jej powoli. Może i teraz grała przed nim, udając, że pamięta, kim dla siebie byli. Czuła się skrępowana? Na pewno Barton wyciszył wewnętrzny, krytyczny głos i postanowił dać jej jakoś do zrozumienia, że chciałby usłyszeć więcej. Przysiadł na pooranym, podniszczonym stole i oparł obie dłonie na blacie, czując pod skórą wszystkie wyżłobienia w drewnie. Natasha czuła na sobie jego iskrzące spojrzenie. Jej włosy sięgały teraz niemal do połowy pleców i były niesamowicie poplątane, co dodawało samej agentce trochę dziwnego płomiennego piękna. Sprane, wypłowiałe kolory szalu w granatowe, czerwone i fioletowe kwiaty jak z bazaru, który opuściła na ramiona i kurtkę, podkreślał teraz jej delikatny odcień skóry. Nawet w czarnych, trochę brudnych gumowcach wyglądała całkiem kobieco, chociaż w żaden sposób nie podkreślało to zalet jej figury. Natasha za granicą własnej ojczyzny podobała się wielu mężczyznom w każdej swojej odsłonie - sekretarki, asystentki - niektórzy nawet lubili w niej tę nieprzyzwoitą przy jej niewielkości zadziorność i siłę, a nawet okrucieństwo. Tutaj wyglądała zwyczajnie, nikt się za nią nie uganiał (pewnie dlatego, że była obca), ale Bartonowi i tak się podobała. - Cały czas jest tu spokojnie.
- Coulson mówił, że to ci pomoże bardziej, niż terapie. - Pauza nie była zamierzona przez Clinta, więc poczuł się przez nią bardzo nieswojo i zaraz zadał kolejne pytanie. - Pamiętasz Coulsona?
- Coulson nie żyje? - spytała niepewnie.
Clint uśmiechnął się, jakby mu ulżyło.
- Miałem powiedzieć ci później, ale udało mu się przeżyć.
- Jak? - Natasha pozwoliła sobie na okazanie prawdziwego zdziwienia. - Nie zabił go Loki?
- Ciężko powiedzieć, jak to się stało, ale siedzi w aucie.
Nat odwzajemniła nieśmiało uśmiech i wyjrzała przez okno, odsuwając firankę. Chwilę patrzyła, a Clint mógłby przysiąc, że sączy wzrokiem twarz Phila, jak gąbka wodę, porównując ją z tym, co widziała w swojej pamięci. Nie można było niczego po niej poznać, dopóki sama świadomie nie zmieniła mimiki. To był jeszcze kolejny miecz wymierzony w jego ściśnięte  z nerwów gardło.
Odchrząknął delikatnie.
(Szlag, ona gra! Cały czas trzyma gardę i jest nieufna...) Clint zachodził w głowę, co powinien zrobić, by jakoś ją uspokoić, ale co mógł jeszcze zrobić?
- Wiesz, Nat. - Przykuł jej pełną uwagę; wiedział to, gdy podniosła na niego wzrok. Jej twarz była jak pusta karta, jak twarz dziecka, nie odcisnęły się na niej żadne emocje. Zawsze się zastanawiał, jak to możliwe, skoro on już miał kurze łapki i jasne, płytkie zmarszczki wokół ust. - Czuję, że niezupełnie wróciłaś cała.
Uniosła brew, ale nie zadała pytania.
- Chodzi mi o to, - spojrzał na swoje buty i zaraz wrócił spojrzeniem do partnerki, - wiesz, zapamiętałem cię inaczej. Może pamiętasz, choć wątpię, bo z tego, co widzę, a potrafię zazwyczaj z ciebie czytać, niewiele informacji do ciebie wróciło. Nie mam pojęcia, jaka jest tego przyczyna, ale nie chcę się na tym skupiać. W każdym razie jest to dla mnie... hm, wystarczająco czytelne, nieważne jak bardzo próbujesz to ukryć. Musimy wobec tego założyć, że tych wspomnień nie odzyskasz, choć to... (OPANUJ SIĘ, Barton)
Zamilkł raptownie i poczuł, jak jego twarz ściąga się na podbródku. Rzadko bywał poważny do tego stopnia.
Natasha chyba dała sobie spokój z grą, chociaż musiało to być dla niej trudne.
Od razu była znacznie bardziej nerwowa, zdawała się zachowywać, jakby utraciła jedyną tarczę. Zgarbiła się.
- Możesz się wyluzować. Możesz tu zostać tak długo, jak zapragniesz. Nie będziemy próbować cię namawiać. Spróbujemy cię ochronić, jeśli tego potrzebujesz. Niestety Fury nie wypisze ci referencji. Możesz też odejść, jeśli tak postanowisz.
Ostatnie zdanie wypowiedział nie bez trudu.
- Nie dziwiłbym ci się. Nie ma już do czego wracać. Sama zatopiłaś ten okręt, jednakże wszyscy razem moglibyśmy teraz się uniezależnić, sami poprowadzić coś nowego, na własną rękę. Mamy znacznie więcej możliwości. Tony da nam azyl.
Zmuszał się by mówić obiektywnie, bo właśnie na tym mu zależało - jeśli jest coś, co mógł dla niej zrobić, to na pewno starałby się dać jej wybór. Na to zasługuje. Powinna sama zdecydować. To próbowano jej zabrać, a Clint chciał symbolicznie oddać jej życie, wolność, wolę. Jeśli to faktycznie ostatnie ich spotkanie, to chciał zadbać o nią, oswobodzić ją z wszelkich wpływów, manipulacji.
No i ostatecznie okazać szacunek i zaakceptować jej wolę.
Choć nie mógłby o niej zapomnieć, to starałby się nie stać za nią w każdej kolejce, nie przyglądać się jej tonącej w tłumie przechodniów.
Musiałby wtedy zniknąć. Tak naprawdę i na zawsze.
Bez słania kwiatów, listów. Bez ukradkowych spojrzeń.
Etap zamknięty.
- Nie byliśmy tylko znajomymi, prawda?
Clint zdał sobie nagle sprawę, że musiał się zdradzić ze swoimi emocjami. A myślał, że jest chociaż ciut lepszy. Najwyraźniej powinien już rozważyć zakończenie tego przydługiego urlopu. Wziąć się za jakiś szpiegowski shit.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, wiesz?
Zapadła cisza.
Natasha wyglądała na jeszcze mocniej zagubioną. Patrzyła tak, jakby próbowała wszystko to ogarnąć umysłem w sensowny sposób. Patrzyła na niego, ale wzrok miała nieobecny.
Kurde, pewnie nie o to pytała. Clint jednak był ciekaw, czy przyjaciółka zrezygnuje i postanowi przemilczeć ten temat, czy dopyta - i jak to zrobi - bez emocji, bez śladu skrępowania?
Natasha wyglądała na niepewną.
- Czy istnieje jeszcze jakiś powód, żebym wróciła? - Clint podniósł na nią oczy, jakby mówiła dziwacznie i do tego zaczęła dziwnie się zachowywać. Ona się lekko poprawiła: - Mam na myśli rodzinę, przyjaciół, plany, marzenia? Przyszłość. Natasha Romanoff, którą znasz i po którą przyjechałeś fizycznie przestała istnieć. Nie znam jej, jest dla mnie zagadką, a pamięć wraca mi powoli, czasem fragmentarycznie. Muszę wycenić straty i podjąć racjonalną decyzję.
Barton zaczął słyszeć jak szumi mu w głowie od wysokiego ciśnienia. Przecież w ogóle nie był gotowy na takie pożegnanie. Przyjechał tu z nadzieją, a nie spodziewał się, że Natasha będzie chciała odchodzić już teraz. Może na zawsze.
- Wszyscy tam na ciebie czekają. Nasi przyjaciele, ludzie którzy zawdzięczają ci tak wiele, ci których nie opuściłaś, którzy mogli na tobie polegać. Masz dom i kota. A marzenia? Nie byłaś specjalnie wylewna, ale pewien jestem, że jak my wszyscy pragnęłabyś po prostu przeżyć, mieć kogoś, do kogo możesz się zwrócić w każdej sytuacji. Zresztą, i tak zawsze robisz, co ci się podoba. Pewnie jeśli mnie zostawisz, to założę lodziarnię, albo coś, cokolwiek.
Natasha musiała teraz w głowie zastanowić się rozsądnie i zdecydować. Nie należała raczej do tych, którzy z czymś zwlekali i wyglądało, że ta cecha nigdy jej nie opuściła. Zupełne przeciwieństwo Bartona... który teraz stał i sam pluł sobie w brodę, że nie ułożył płomiennej przemowy przekonującej do kolaboracji z ekipą dowodzoną przez Kapitana Ameryka, dopiero tworzącą się w zalążku. Analizując wszystkie zalety sytuacji Nat powinna nie mieć zbyt wiele nieprzewidzianych planów, ale wreszcie kto wiedział, co nią aktualnie kierowało.
Faktem działającym na niekorzyść była przepaść dzieląca dwie nieznane sobie Natashe i dwa odrębne życia, a w ogóle nie wspominając już o tym, że do pewnego momentu sprana i oszukana agentka mówiąc o "Romanoff", która odeszła z Bartonem po tym, jak SHIELD ją przechwyciło, nie zdawała sobie kompletnie sprawy, że mówi o samej sobie. Czy wspomnienia naprawdę potrafią wrócić tak wielokrotnie zamazywane i przeobrażane? Czy Nat ma do nich wszystkich dostęp jak do sejfu, do którego po prostu musi się włamać?
Ale czy ostatecznie - gdy się już włamie i pozna zawartość tak pilnej skrytki - czy będzie tylko złodziejem, czy tylko przejrzy wspomnienia, jak scenariusz, rozpozna je, czy postanowi nimi żyć? Czy zdecyduje zamknąć je tam z powrotem i do nich nie wracać? Tak byłoby mądrze, ale czy dobrze?
Barton sam nie mógł wytrzymać.
- A co teraz zamierzasz? Wracasz do Lukina? Wiesz, gdzie się zaszył?
Natasha podniosła znów na niego wzrok, zamknięta w swojej głowie, w trakcie ważnej debaty. Jej odpowiedź była niemal natychmiastowa.
- To ostatnie, o czym myślę.
Clint odetchnął z ulgą.
- Ale też nie zostanę na długo - powiedziała potem.
Tym razem poczuł się jednocześnie jak największy szczęściarz i najpodlejszy głupiec z uczepioną łatką pecha. Nie wybrała starego życia, ale jednak może zdradzić mu jedynemu, co planowała! Skoro już odważyła się tyle powiedzieć...
- Nie ma pośpiechu. Nie wyobrażam sobie, co mogłoby być aż tak pilne, żeby na łeb na szyję za tym gonić kosztem zdrowia - wyraził się mądrze, tak jakby zdanie to w żadnym wypadku go nie dotyczyło.
Natasha ponownie zmierzyła go wzrokiem, bardzo uważnie i ostrożnie, jakby obchodziła się z jajkiem. To jeden z nielicznych momentów w naturze szpiega, gdy jego zachowanie nie ma nic wspólnego z jego oczywistą, nabytą i rozwiniętą do granic możliwości ostrożnością, a naprawdę odkrywało pewne dyskretne, lecz ludzkie uczucia. Pewną ogładę.
To był pewnie ten moment, gdy jego działania wynagrodziły mu czas, poświęcenia, uszczerbek na zdrowiu.
- Pewne tropy nie dają mi spokoju. Myślę, że jeśli nie zajmę się nimi teraz, to już nigdy.
- Te tropy, - Barton poczuł, że zaschło mu w ustach. - Prowadzą do kogoś.
Płomień w oku Natashy rozbłysnął nagle lirycznie.
- Do mojego męża.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
********************************************************************

Dziękuję za wytrwałość!
Cóż, zdaje się, że byłby to chyba koniec.
Bloga tworzyłam ponad dwa lata i doczekał się dwudziestu trzech rozdziałów, z czego każdy z nich tkwi głęboko w moim serduszku. Żeby uprzedzić komentarze, które będą z całą stanowczością krzyczeć: ale chwileczkę, zakończyłaś w złym momencie. Być może i tak, ale jest to wyłącznie kwestia perspektywy, albowiem opowieść strudzonego mściciela próbującego odnaleźć uprowadzonego szpiega już się skończyła. Oboje się spotkali, wyjaśnili sobie wszystko, więc ich wątek zakończył się raczej bardzo owocnie. Fakt, że być może nie ujęłam do końca wszystkich wątków które mogłam rozpocząć, jednak takie jest przecież życie! Ono nie pozwala kończyć. Rzucę banałem, ale tam, gdzie się coś kończy, zaczyna się coś innego.
Powiem wam w sekrecie (choć będzie to tajemnica poliszynela) że jestem zainteresowana ciągnięciem fanfika, być może również opartego o MCU, ale na razie jeszcze nie zupełnie to widzę i wolałabym nieco odpocząć.

Dziękuję, że byliście ze mną. Nie wszyscy dotrwali do końca, ale wszyscy, którzy mogli, byli moją podporą i skandowali pod moim oknem (to naturalnie metafora), i bardzo dobrze, bo przecież to ja zaniedbywałam swoje obowiązki i muszę to przyznać z ogromnym poczuciem winy (mea culpa, mea culpa...).

Oczekuję waszego odbioru rozdziału, jak zwykle i chętnie z pokorą poczytam o waszych odczuciach nie tylko dotyczących tego epilogu, ale także wszystkich dwudziestu dwóch wcześniejszych rozdziałów - może wyłonimy najlepszy? ;)

Żegnam i do następnego!!!

poniedziałek, 13 lutego 2017

Rozdział XXII

Clint odsunął słuchawkę telefonu, która zawisła na staroświeckim, kręconym kablu, a tymczasem odparł nożem atak rosłego Rosjanina, ze sporą trudnością przeciwstawiając się jego masie.
- Bartoooooon - odezwał się w kręcącej się wokół własnej osi słuchawce głos nieco zirytowanego Starka. Clint już któryś raz z kolei rozłączył się, kiedy miał wreszcie dokończyć swój istotny wywód.
Clint zdołał odepchnąć mężczyznę na pewną odległość, ale z trudem utrzymał równowagę, w związku z czym postanowił z głośnym okrzykiem popędzić w jego kierunku, działając jak taran i wytrącając przeciwnika z gry. Dobył szybko noża i opuścił go równie prędko, co jednak zostało zablokowane przez leżącego. Clint pomógł sobie uderzeniem faceta w krtań, po czym dobił go ostrzem. Rzucił się do słuchawki, aby Starka poinformować, że "Jeszcze minutka".
Ustrzelił dwóch zdążających do niego strażników i znokautował trzeciego uderzeniem z łokcia w nos, po czym dokończył, fundując tamtemu kontuzję żuchwy, gruchocząc ją z całej siły kopnięciem.
- Stark, nie mam czasu czekać. Lukin bawi się w terroryzm. Ma przy sobie Vostokoff i Natashę, w sam nie wiem jakim stanie. Może nawet znowu wyprał jej mózg. Lecicie teraz, albo szukam pomocy gdzie indziej - rzucił kategorycznie Clint. W sumie stracił w bazie więcej cennego czasu, niż sądził, ale czuł, że przydałaby mu się jakakolwiek pomoc. Był niewyspany i obolały, a stał przed niepewnym zadaniem, któremu sam nie dałby rady (to znaczy dałbym, ale pora w to wszystko włączyć Mścicieli, bo odechciało mi się samemu spłukiwać to gówno).
Stark nie wydawał się zachwycony takim obrotem spraw.
- JARVIS, poproszę o jego namiary.
Clint już kątem oka widział szykujących się do ostrzelania go kolejnych strażników. Ukrył się za wystającą krawędzią ściany, obserwując niespokojnie sytuację wokół. Kilku facetów wyciągnęło ciężką artylerię.
- Stark, ja do końca nawet nie wiem, co Lukin planuje. Nie wiem, dokąd się wybrał, ani dlaczego czuje się taki pewny siebie - wyznał Clint w pośpiechu, zaczynając nerwowo stukać obuwiem o ścianę, na której się opierał. Jakiś ostrzyżony na zapałkę Rosjanin w kuloodpornej kamizelce koloru khaki na wpół wykrzyczał, na wpół wymruczał pod nosem jakieś komendy.
- Rozczarowałeś mnie, synu - rzucił prześmiewczo.
- Ratuj sytuację, Stark - rzucił wściekle.
- No pewnie, jak zwykle! Inni superbohaterowie na telefon nie odbierają? - zripostował Stark grobowym głosem.
Po drugiej stronie pomieszczenia odezwał się Rosjanin i działko wypaliło tysiącem ostrych odłamków skierowanych w stronę łucznika. Clint uchylił się i skulił jak najbliżej ściany. Kiedy pierwsza salwa się skończyła, róg, od którego Clint trzymał się z daleka, wyglądał jak nadpalone krawędzie kawałka kartki papieru.
Telefon zwisał już teraz ze ściany wyłącznie na cienkiej żyłce, więc Barton ściągnął go zupełnie, pociągnąwszy lekko.
- Zaraz, kurwa, zrobią ze mnie szwajcarski ser artylerią z drugiej wojny światowej!
- Już zakładam swoje seksowne trzewiki i lecę! - oświadczył zmotywowany Tony, po czym się rozłączył.
Clint trzasnął słuchawką i odrzucił telefon, nie mając już co z nim zrobić.
Wtedy zza poszarpanej ściany wychyliła się lufa karabinu, za który Clint złapał i odepchnął do góry w samą porę, gdyż właśnie wypaliłaby mu prosto w twarz. Wyciągnął mężczyźnie z kabury nóż i ugodził go nim między krawędzią kamizelki kuloodpornej a hełmem, który miał założony na głowie. Wyszarpnął broń, za którą powietrze tuż przy jego twarzy przeciął strumień krwi puszczony pod ciśnieniem. Clint przytrzymał martwego, bulgoczącego mężczyznę przy sobie, bo właśnie wtedy ktoś puścił w jego kierunku salwę strzałów. Barton wycofał się i ukrył tuż za rogiem. Ściągnął kamizelkę z nieżyjącego, lekko podrygującego wojownika i wciągnął ją - jeszcze ciepłą - na siebie.
Pochwycił łuk i ponownie zamocował kołczan.
Stwierdził wtedy, że jeśli tylko się ruszy, to nie wydostanie się w żaden sposób. Jeśli nie postrzelony, to przy takiej ilości przeciwników nie uda mu się i tak uciec. Nie w tę stronę...
(...to w inną.)
Czas popędzał Clinta. Zaczął szukać innego wyjścia. Pomieszczenie, w którym się znajdowali, nie dawało zbyt wielu opcji. Nie miało okien. Ale musiało istnieć coś, co Clintowi by pomogło. Wokół niego stało wiele skrzyń pokrytych czarnymi płachtami. Znając życie, to pewnie Clint trafił do magazynu.
Dawało to nadzieję.
Clint odsunął jedną z płacht i próbował znaleźć opis zawartości skrzyń. Ostatecznie jednak zdobytym w walce trofeum podważył wieko i zajrzał do środka. Jego oczom ukazała się piaskownica pełna rocznego zapasu saletry dla raczkujących terrorystów.
No i super. Skrzynia sama w sobie nie była jakaś strasznie ciężka, ale i tak trudno byłoby przenieść ją tak, aby ruskich trochę postraszyć ich własnym sposobem. Po chwili zastanowienia ściągnął zupełnie czarną płachtę na ziemię i przewrócił  na nią skrzynię, wysypując jej zawartość.
Wziął garść prochu i rzucił nią we wrogie jednostki i faceta obsługującego działko, po czym błyskawicznie wrócił w bezpieczne miejsce i zawołał po rosyjsku:
- Привет, пенисы. Это был небольшой образец от меня к вам. (Siema, fujary. To była mała próbka ode mnie dla was.) - Po chwili, jako że zasób jego słownictwa był nieco ograniczony, zaczął mówić po angielsku: - Ładnie pachnie saletra? Mam nadzieję, bo mam zamiar wam ją zaraz solidnie oszczać. Saletra! - wrzasnął na koniec dobitnie. - Ka boom, kurwa!
Clint się wychylił, ryzykując kulkę w łeb, po czym krzyknął do nich jeszcze raz:
- Ka boom!
Uznał, że to dobry moment, aby zrobić sobie przejście między tymi rosłymi agresorami.
Wyciągnął nóż i rzucił nim w najbliższego mężczyznę, bez pomyłki trafiając go w nagie, szerokie (no nie umniejszajmy moich zdolności, wcale nie było takie szerokie, a facet wcale nie stał najbliżej!) czoło. Następny nawet nie zdążył odeprzeć pchnięcia. Clint obezwładnił go i ogłuszył.
Następnie, unosząc się z kolan, zablokował wymierzony od góry cios i złamał przeciwnikowi dłoń w nadgarstku szybkim, mocnym skrętem.
Żadna kula nawet go nie drasnęła.
Przeciwnicy zwalili się w jego stronę w dzikim szyku, gotowi walczyć, a w ich odrobinę wyłupiastych oczach lśnił szaleńczy płomień każący im przynieść jego martwe ciało Lukinowi, jak trofeum.
Clint ładował strzała za strzałą, trafiając w ich głowy, starał się liczyć je w pamięci.
W końcu przedarł się na tyle, aby uciec obstawionym żołnierzami korytarzem. Ściskał w dłoni swój łuk i po chwili dokonywania szybkiej decyzji zsunął delikatnie kciuk tuż na koniec majdanu. Z miejsca, gdzie kończył się łuk, wysunęło się mocne, stalowe ostrze o ostro wyprofilowanym czubku, które można było śmiało wykorzystać w starciu.
I z którego już po chwili Barton skorzystał. Pierwszego żołnierza wyeliminował, szybkim ruchem przesunąwszy ostrzem po niezabezpieczonej twarzy, po czym dobił go ciosem w splot słoneczny. Kolejnego pędzącego w jego stronę najpierw możliwie szybko zakuł końcem ostrza w stopę, a gdy ten na ułamek sekundy cofnął zranioną kończynę, Clint nabił go jak na szaszłyk, przecinając pod kątem prostym miękkie miejsce między gardłem a brodą.
Tuż po tym schował ostrze, zaczął szukać wyjścia i sprężystym krokiem skierował się w stronę kierunku, do którego należało się udać.
Odkąd Clint pamiętał, zawsze chciał przypominać członka Bronxu. W jego duszy grało country, ale również uwielbiał słuchać hip-hopu. Mało wyszukany był z niego człowiek. Nie przepadał za mroczną, rockową muzyką Tony' ego i nie rozumiał za bardzo fenomenu popu.
Natasha opowiadała mu nie tak dawno temu po akcji w NY, jak Tony zrobił sobie wejście w Stuttgarcie. Barton właściwie miał mały żal, że przecież był w Stuttgarcie w tym samym czasie, ale wiedział też, że przecież nie mógł tego pamiętać, bo robił coś innego. Jak popłynęła muzyka ni z tego, ni z owego. Clint nie miałby nic przeciwko czemuś takiemu. Kiedy Natasha o tym wspominała, to kręciła głową i chociaż się uśmiechała, to zdarzyło jej się przewrócić oczami, ale Clint tylko się zaśmiał.
Sam chętnie by to zrobił.
I puściłby sobie coś takiego... Kiedyś odpowiedział sobie na pytanie, co by to było.
Clint Eastwood. Gorillaz.
(Pamiętaj, to wszystko siedzi w twojej głowie.)
Ale nikt mu przecież nie zabroni gwizdać, prawda?
Z początku kroczył przed siebie, ufając swojej intuicji, lecz niezupełnie wiedząc, w którym kierunku iść. Gdy zobaczył schody wiodące w górę, pogratulował sobie w duchu i ruszył szczęśliwy, że odnalazł drogę.
Być może za szybko.
Trafił do zamkniętego pomieszczenia, z którego nie było innego wyjścia, lub Clint je przeoczył.
Co trochę podkopało jego morale.
Z chęcią do rytmu piosenki wysadziłby tę tajną bazę i wyszedłby jakimś cudem z płomieni. Ale zamiast tego Clint w końcu znalazł ewakuacyjne wyjście, które stanowiła śluza otwierana od wewnątrz i drabinka, po której należało się do niej wspiąć.
Wskoczył na drabinkę. Kiedy Clint odsunął właz, do środka natychmiast wdarł się chłodny, porywisty podmuch wiatru. Widoczne przez okrągły wyłam niebo zasnuwały ołowiane obłoki, które nie zachęcały do wyjścia. Zapewne należało spodziewać się gradu rosyjskiej jakości.
Wychylił głowę, rozglądając się.
Grupa zbrojnych ruszała w kierunku dwóch startujących helikopterów oraz czekającego konwoju aut. Barton wyskoczył z włazu, klęknął, założył strzałę na cięciwę, po czym starannie dobrał cel. Żeby zniszczyć helikopter, Clint musiałby mieć detonator, którego nie posiadał w obecnej chwili.
Chyba po prostu najlepiej wyciąć kilku żołnierzy.
Wiatr dął mu w plecy - notując to szybko w głowie, zajął pozycję do strzału. W grupie skłębionych postaci dostrzegł tę, która najbardziej go interesowała. W przydługim płaszczu, z laską, zmierzająca w stronę maszyny. Naciągnął cięciwę i założył strzałę delikatnie. Obserwował. Oddychał.
Wdech. Lukin wzywa kogoś do siebie. Jakiś facet zbliża się, pochylając głowę.
Wydech; teraz.
Pocisk pomknął, krzyk rozdarł powietrze i wszystkie pary oczu zwróciły się w jego kierunku.
Chwila ciszy rozsadzała przestrzeń. Kilku najbliższych żołnierzy uniosło broń palną w gotowości. Inni patrzyli, wyczekując jakiegoś znaku od Lukina.
- Natalia - zagrzmiał Lukin.
Agentka zasalutowała i puściła otwierane przez siebie drzwi helikoptera. Zdecydowanym krokiem minęła Lukina, opierającego się na lśniącej czarnej lasce, zaciskając pięści po obu bokach swojego ciała. Ścisnęła w garści podanego jej przez jakiegoś mężczyznę kałacha. Na jej dłoniach lśniły czarne skórzane, skrzące się w mdłym świetle nowością rękawiczki, jak skóra węża, a na sobie miała pasującą skórzaną kurtkę podszytą futrem.
Precyzyjnie i bez chwili zawahania sprawdziła i załadowała magazynek.
Jej włosy powiewały na wietrze, jak jedyna krwistoczerwona chmura na tle burzy nadciągającej z oddali. Wiatr dmuchał w taki sposób, że loki fruwały wokół jej głowy, ale także wpadały jej na twarz i delikatnie ocierały się o powieki, haczyły o jej długie rzęsy. Natasha jednak ich nie odtrącała. Zaciskała kurczowo palce na trzymanej, długiej broni, w taki sposób, że na razie jeszcze była wymierzona w ziemię pod jej stopami.
Wygląda na to, że już zdążyli ją zaprogramować.
Clint wątpił, by Natasha teraz go posłuchała. Wtedy, w trakcie przesłuchiwania miał większe szanse, a udało mu się to wyłącznie ze względu na jego szczęście. Teraz miał tego czasu znacznie mniej, skończyły mu się pomysły i... Nat mogła go zabić, jeśli tylko pozwoliłby jej podejść na znaczną odległość. Nie miał co do tego wątpliwości.
Gdyby to on miał w dłoniach kałasznikowa zamiast niej, to z pewnością by trafił; z tego jednak, co zdążył zauważyć, jego przeciwnicy stawiali na ilość oddanych pocisków, a nie ich celność. Jednak to była optymistyczna perspektywa.
Tymczasem przez powietrze między nimi zaczęła przesiąkać nabrzmiała, brzemienna chmura delikatną siąpawicą.
Skrzydła śmigłowców zaczęły się nakręcać.
Zawsze warto od czegoś zacząć.
(Ostatnie, czego bym chciał, to jakoś cię skrzywdzić) Słowa nie układały mu się na ustach. Prowokacje wychodziły mu lepiej niż mowy motywacyjne.
- Tasha, ostatnie, czego bym chciał, to jakoś cię skrzywdzić - prawie wykrzyczał w jej stronę te słowa, jednak miał wrażenie, że nie poruszyły jej w ogóle - a to przez wzmagający się hałas startujących maszyn.
Żałosne, powiedziałaby Nat, gdyby koło niego stała. To trochę za mało, żeby przekonać kogokolwiek.
Obietnice to za mało - pomyślał Clint ze smutkiem i przerażeniem obezwładniającym jego dłonie i tworzącym mu w gardle spęczniałą gulę rozpaczy.
Jego upór doprowadził go aż tutaj. Spalił za sobą mosty i zatarł ścieżki. Kładł trupem każdego, kto próbował stanąć mu na drodze. Barton był pewien swojej krucjaty tylko wówczas, gdy wierzył mocno, że ma jakiś cel. W myśl makiawelicznej zasady o słuszności nawet najbrudniejszych zagrań w imię jego przyjaźni popełnił tak wiele głupstw...
Czy daremnie?
Czy po to właśnie, by zginąć, lub dowiedzieć się, że prawdziwa przyjaźń między dwójką tak samo skrzywdzonych przez życie i świat osób, o strasznych sercach i o krwawej historii; prosta więź zaufania i zrozumienia między dwoma poskręcanymi, poranionymi, garściami puzzli pozlepianymi i poklejonymi przy niewłaściwych krawędziach - po prostu nie ma prawa przetrwać.
I właściwie dlaczego? Ponieważ są tylko pionkami w czyichś rękach, które upominają się o własne interesy niszcząc wszystko po drodze, ot co. Przez Fury'ego; przez Lukina. Hydrę. SHIELD. KGB.
(No i oczywiście, jak trzeba komuś nakopać, to w okolicy zostaję tylko ja...)
Dmuchało i siąpiło - warunki atmosferyczne na minus. (Zupełnie jakby aniołki dostały sraczki...)
W końcu Barton dobył strzałę specjalnie spreparowaną, z rodzaju tych swoich dokokszonych z lekka materiałem wybuchowym. Uważnie wycelował, nie mogąc się nadal zdecydować, gdzie powinien strzelić.
Kiedy uniosła karabin, wypuścił strzałę w ten sposób, że zaczepiła o zwisający z niego pas materiału służący do mocowania go na ramieniu. Strzała pociągnęła broń do tyłu i wbiła się nieopodal w ziemię. Natasha słysząc przyśpieszone pikanie, odskoczyła kilka kroków i ukryła głowę w kłębku ramion, chroniąc oczy i twarz.
Clint w tym czasie nie robił nic poza obserwowaniem. Krótki wybuch specjalnie spreparowanego pocisku dokonał małej eksplozji, na tyle dużej, by zniszczyć broń przeciwnika, ale na tyle bezpiecznej, że nie stała się dużym zagrożeniem.
Agentka spojrzała najpierw w jego kierunku, a potem szybko oceniła straty. Musiała szybko zdać sobie sprawę, że utraciła przewagę na rzecz pieprzonego atencjusza z łukiem. Z tego powodu natychmiast podeszła do frontalnego ataku.
Nie dał rady nic zaplanować z wyprzedzeniem, więc z początku stał, ściskając w dłoni łuk i walcząc z samym sobą, czy powinien sięgnąć do kołczanu. Przegrał.
Zjawiła się w mgnieniu oka.
Zablokował cios kobiety od góry łukiem. Kiedy próbowała zwinnie go minąć, aby zmienić swoją pozycję, podciął jej nogi. Upadła, ale niemal natychmiast zrobiła przewrót w tył, dając chwilę Bartonowi do odsunięcia się na dobrą odległość.
Po chwili znowu spotkali się w starciu, tym razem to Clint pierwszy wyprowadził cios pięścią, który jednak został bez trudu zablokowany przez Natashę. Barton, przyciągnięty do ziemi za trzymaną przez nią pięść odczuł, jak bezlitośnie naciągnęła mu mięsień ramienia, po czym przeturlała się po jego plecach na drugą stronę. Przed kopnięciem kolana zdążył desperacko uciec w tył, mając na oku wkurzoną Rosjankę.
Trawa była śliska i piszczała pod powierzchnią butów, Barton odsunął się na pewną odległość od Natashy i o mały włos nie zrobił szpagatu. Ruda prawdopodobnie sama wiedziała, dlaczego się tak stało. Nie miała wcale lepszych butów, ale udawało jej się jak dotąd wykorzystywać trudne warunki na plus. Prześlizgiwała mu się zwinnie między palcami, szukała sposobów, poznawała przeciwnika.
Clint sięgnął do kołczanu, lecz nie było w nim już nic, co mógłby wyciągnąć. Natychmiast chciał chwycić za nóż, jednak Natasha zdążyła wyprowadzić szybki cios w jego żuchwę. To był cios! Clintowi zatrzeszczały zęby, wprawiając je w drobne dzwonienie.
Chciała zaskoczyć go kolejnym uderzeniem, ale Clint doskonale wiedział, czego mógł się spodziewać. Odparł jej sierpowy, smagnąwszy ją krótko po palcach dłoni łukiem. Odskoczyła dłonią i spojrzała na niego z furią. Zacisnęła zęby i krzyknęła poprzez nie.
Na to Barton trochę liczył - gdyby się pomyliła lub straciła nad sobą kontrolę, łatwiej byłoby mu wykorzystać to przeciw niej. Wściekły wzrok niemal palił jego twarz, ale czy Nat zwaliłaby aż tak podstawowe założenie swojego profesjonalizmu?
Podsunęła się z dziwnym zamiarem obezwładnienia go, ale Clint odepchnął ją na długość kilku kroków. Odrzucił łuk. Nie dobrze byłoby, gdyby się złamał w tym starciu.
Doskoczyła do niego, natomiast Clint, wykorzystując siłę odśrodkową oraz jej własną masę, przygiął jej kręgosłup do ziemi i założył jej nelsona. Przygniótł jej ciało do ziemi.
- Pewnie mnie nie rozpoznajesz, a nawet jeśli, to wolałabyś o tym nie myśleć. Ale musisz zaakceptować, że teraz już się ode mnie nie uwolnisz. Nigdy.
Natasha parsknęła cicho nosem. Głośno sapała. Poruszała się bardzo energicznie w miejscach, które jeszcze miała jako tako wolne, a więc od pasa w dół, jej łydki i stopy pracowały stanowczo. Czubek jej buta co rusz lądował w tym samym miejscu na jego nodze, co powodowało coraz większy ból.
Ach, jak skończy się ta misja; pewnie wyśle jej przydługi rachunek. Byli przyjaciółmi. Z podkreśleniem na "byli".
Szarpała się w jego uchwycie, jak śliska rybka, złapany w sidła piskorz, który nie przestaje walczyć, choć jego los został już przypieczętowany i natura wliczyła w krąg życia jego stratę.
Wtedy właśnie nadeszła pomoc, wprost z nieba. Wylądował jet.
(Wreszcie - można by rzec)
Stark nie nadlatywał, a z otwierającej się maszyny do przemierzania przestworzy lekkim truchtem nadbiegł Kapitan Ameryka.
- Co was tak mało? - zdziwił się Clint na wstępie.
- Wybuchły zamieszki w kilku miejscach naraz. Thora też gdzieś wywiało, choć miał tu stawić się ze mną. - Steve popatrzył na Bartona leżącego na ziemi, trzymającego w nelsonie krzywiącą się z bólu agentkę.
Clint chciałby wyrzucić w górę ręce, ale mógł sobie pozwolić wyłącznie na znaczące, bardzo rozczarowane i bardzo bolesne spojrzenie w rodzaju tych, które miało dawać ostatnie ostrzeżenie.
- Akurat teraz? - Wskazał bliżej nieokreślony kierunek końcówką nosa, gdzie ostatni raz widział Lukina i jego bandę. - Lukin właśnie spieprzył nie wiadomo gdzie.
Steve poklepał go po ramieniu, swoją wielką, mocarną dłonią.
- Przecież poradziłeś sobie wzorowo. - Zmrużył oczy i dostrzegł wijącą się na ziemi Natashę. Już chciał się do niej zbliżyć, ale Clint w porę go powstrzymał.
- Musimy ją wnieść do jeta i jakoś... sam nie wiem, zatrzymać, albo odurzyć? Nie utrzymam już jej zbyt długo. Tylko szybko, zanim połknie cyjanek.
Steve pokręcił głową i oparł się z całej siły na barkach Natashy, przyciskając ją do ziemi. W tym momencie Barton wyciągnął spod niej swoje ręce i odsunął się, klękając nieopodal jej nóg.
Steve spojrzał badawczo na Clinta, próbując się zorientować, co z jego przyjacielem.
Clint nie bardzo chciał patrzeć w twarz Kapitanowi. Chyba czuł się nieswojo po ich ostatniej rozmowie w Nowym Jorku. Nie był pewien, jak Steve odnosi się do tej rozmowy. Raczej nie wydawał się chować urazy - co oznaczało, że chyba podarował mu kredyt zaufania.
Clint nagle zobaczył gumową podeszwę buta i poczuł oszałamiający ból powieki. Ból odrzucił go do tyłu tak, że złożył się i opadł na plecy, odruchowo zakrywając dłońmi uderzone miejsce.
Leżał skulony w ten sposób parę sekund, po czym ospale podniósł się na łokciach i osłaniał twarz, próbując utrzymać Natashę na odległość swojego wyciągniętego ramienia. Dostrzegł w oddali zwinny kształt oddalający się w stronę lasu z powiewającym sztandarem loków i ogromną sylwetkę Kapitana goniącego ją. Clint nie miał wątpliwości, że ją złapie.
Ten błąd bolał jak jasna cholera. Coś tak absurdalnie głupiego mogło się przydarzyć wyłącznie jemu.
Oko paliło go, gdy tylko usiłował je otworzyć, miał wrażenie, że dostał mu się do niego piasek i miał też pewność, że dostanie limo wokół.
Steve wkrótce nadszedł, z Nat przewieszoną mu przez ramię, jak szmaciana lalka. Obie jej nogi trzymał oburącz. Kobieta albo dostała nieźle w głowę, albo coś sprawiło, że przestała za wszelką cenę się uwolnić, bo prawie zupełnie posłusznie zwisała z ramienia Steve' a i prawie się poddała.
Clint ruszył do jeta, próbując znaleźć apteczkę, a w nim lek przeciwbólowy, który by go uwolnił na chwilę od cierpień.
W międzyczasie, gdy Clint wreszcie znalazł jakiś środek kojący do zaaplikowania dożylnie, Kapitan wszedł również i posadził Natashę na jednym z pustych foteli dla pasażera. Zapiął ją pasami i wygiął w jakiś szczególny sposób jej lewą rękę.
Clint się znieczulił, po czym leżał chwilę z apteczką między nogami na pokładzie, naprzeciwko Romanoff. Czekał na ulgę.
- Co z jej ręką? - po chwili zdecydował się spytać. Wyraźnie widział jej dziwny łuk.
Rogers tylko oparł pięści na biodrach.
- Złamana. Przynajmniej to ją powinno na pewien czas uspokoić.
Natasha nie krzyczała, nie łkała i nie zachowywała się podejrzanie w żadnym calu. Co prawda, kolejne sposoby zabijania wypisywały jej się na twarzy, ale wreszcie i ona ochłonęła.
Clint chciał powstrzymywać Nat od realizowania jakiegokolwiek planu ucieczki, jaki mógł przyjść jej do głowy, więc bez ostrzeżenia zaaplikował jej dożylnie specyfik mający na celu odebrać jej na jakiś czas świadomość. Zapewne końska dawka jak dla Hulka.
Kobieta próbowała odepchnąć nadal sprawnymi stopami Kapitana, gdy ten próbował do niej podejść. Patrzyła na niego spomiędzy mokrych loków przylepionych jej do ubrudzonej tutejszą ziemią twarzy. Spod delikatnie oprószonych wodą rzęs. W jej oczach kryły się dwa zielone oceany nienawiści i szału. Usta zaciskała w wąską kreskę.
Steve bał się na nią patrzeć, choć co jakiś czas Clint łapał go na zerkaniu z troską na swoją przyjaciółkę.
Barton stwierdził, że to właściwy moment, gdy Nat walczy z Kapitanem.
Gdy się zbliżył, przerzuciła na Clinta spojrzenie, ale nie zdążyła się uchylić. Zaaplikował jej połowę dawki.
Sapnęła pod nosem i kontynuowała nienawistnie wpatrywać się w ich dwójkę.
Clint lekko się zataczając z powodu wciąż oszałamiającego bólu, wszedł do kokpitu i usiadł za sterami. Cały lot został wcześniej zaprogramowany, Barton mógł teraz albo wybrać kierunek z powrotem do domu, albo sam sterować.
Steve nadszedł tą samą drogą.
Ich spojrzenia spotkały się.
Clint ukrył twarz w dłoni, parsknął pod nosem cichym, histerycznym śmiechem. Przejechał lekko opuszkiem palca po opuchniętej powiece. Westchnął, nie mogąc uwierzyć, że nareszcie się to skończyło.
Zwłaszcza ostatnie dni były najtrudniejsze. Więc wreszcie koniec.
Nareszcie koniec!
- Dobra, do domu - powiedział Clint i wybrał funkcję autopilota.
Steve zmarszczył brwi.
- A co z tą bazą? Nie należałoby jej, może przeszukać? Nie zaniedbujmy naszych obowiązków.
Clint spojrzał na niego jak zły, zmęczony pitbull.
- Jeśli masz ochotę, to zapraszam. Ja mam szczerze dość. Do Ameryki! - wydał żałosny okrzyk i położył się beztrosko w poprzek fotela pilota.
Wznieśli się w powietrze i zaczęli lecieć.
Najpierw zapłonęło kilka diod.
- Zaraz! Co... - zdążył tylko wydusić Steve.
Clint odwrócił się, dzieląc uwagę między minę Kapitana oraz swoje obowiązki. Nie mógł zrozumieć, póki jego włosami nie targnął podmuch i nie spojrzał za siebie, gdzie pozostało jedynie otwarte wyjście z pokładu.
Pasy przy fotelu pasażera były najwyraźniej przecięte czymś zaostrzonym. Dowodził tego brak jakichkolwiek nierównych krawędzi przy przecięciu. Nikt nie zauważył nawet, kiedy się to stało; musiała być cicha i raptowna, i konkretna.
Uciekła.
Kurwa. Jego. Mać.

środa, 18 stycznia 2017

Announcement!

Mili moi!
Wiem, że prawdopodobnie oczekujecie na nowy rozdział. Ale musicie być cierpliwi, bardzo was o to proszę :)
Zaczął mi się okres zaliczeń na studiach, który skończy się w lutym, a tym samym zaczną mi się niby-ferie, toteż mimo moich starań i choć rozdział jest na najlepszej drodze do opublikowania, to jednak ukaże się on dopiero średnio licząc za miesiąc.
Wiem, jak to bywa z obietnicami, ale nie mogę powiedzieć więcej, niż jestem w stanie zrobić.
Prośba o cierpliwość jest jak najbardziej na miejscu. Trzymajcie za mnie kciuki!
Pozdrawiam!