poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział XIV

Hej, kochani!
Na samym wstępie chciałam się was o coś spytać, ponieważ poważnie zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam przynajmniej na pewien okres przestać publikować. Wiem, że to z waszej perspektywy tragiczny pomysł i no, staram się to rozumieć, ale z czasem jest mi coraz ciężej, bo znacie moje stałe wymówki (szkoła, matura)... Dodawałabym rozdziały tak jak teraz, może raz, dwa razy w miesiącu a innym razem ukazywałby się jeden rozdział na trzy miechy, dlatego pytam, czy was też to nie męczy. Bardzo proszę, wypowiedzcie się w komentarzu na ten temat. Jeśli zgodzicie się ze mną na wolne, to przerwałabym tak do ostatniego egzaminu maturalnego, może tak na ostatni tydzień maja i wróciłabym z nowymi pomysłami oraz siłami. Podajcie mi na wszelki wypadek swoje maile, żebym mogła was informować na bieżąco. Wiem, przecież, jak to jest. Nie każdy obserwuje bloga 24/7 ;)
Druga sprawa, to oczywiście Boże Narodzenie, w związku z którym chciałam wam życzyć spełnienia marzeń, szczęścia, sukcesów, optymizmu, pozytywnego szaleństwa i znalezienia kogoś, lub czegoś, dzięki komu/czemu wasze życie zmieni się na lepsze i dostaniecie fiksacji :D I ogólnie, najpiękniejszych, choć nie białych Świąt, o jakich tylko marzycie. [Życzmy sobie też filmu o Czarnej Wdowie, w której bezkompromisowo ma się znaleźć również Clint, Steve, Winter Soldier i najlepiej wszyscy - oprócz Hulka - choć pewnie. jeśli przyłączy się do ekipy Robert Downey Jr. to Marvel zbankrutuje. Aha, i żeby nie reżyserował go Whedon. Pls]
Alternatywna wersja Wigilii dla Avengers. Sorry, musiałam xD

***

Przy okazji nowej misji Barton zaczął mieć wyrzuty sumienia, że zostawił resztę drużyny i bez konsultacji z nimi (prócz pamiętnej kłótni z Rogersem - ale to oczywiście nie była kłótnia. Nie no, skąd...) postanowił zniknąć wiedziony swoimi własnymi pobudkami, które wprawdzie nie były ważniejsze niż operacja Mścicieli, ale mimo wszystko dla niego znaczyło o wiele więcej. W końcu Tony' emu, Thorowi ani Steve' owi Clint niczego nie obiecywał, a Natashy – i owszem.
Spakował najpotrzebniejsze rzeczy do swojego plecaka – razem z Coulsonem ustalili bowiem, że nie ma sensu na siłę zapewniać sobie przykrywki. Obszar poszukiwań to nie miejska dżungla, a dzika tundra, więc fałszywa tożsamość, dokumenty, wciąganie w tę sprawę innych tajnych agentów, zwłaszcza teraz, na dłuższą metę byłoby bezsensowne, a nawet bezmyślne. Najlepiej, żeby o tej operacji wiedziała jak najmniejsza ilość osób. To znacząco usprawni akcję oraz zagwarantuje jej właściwy „poziom” tajności.
Skye zerkała na Clinta w pewien spokojny, pewny sposób, który sugerował, że dziewczyna doskonale wie, co ją czeka i jaka w tym wszystkim będzie jej rola. Coś w jej spojrzeniu, błysk inteligencji czy wola przetrwania (Clint tak naprawdę widział coś takiego u setek agentów starej daty, którzy byli mistrzami w tym, co robili, ale nigdy nie dowiedział się, czym owy błysk jest), naprawdę dawał mu nadzieję, że Skye wespnie się na wyżyny swoich umiejętności i dotrzyma mu kroku. Ta cecha świadczyć mogła bezwzględnie o jej talencie.
Clint w ciągu czterech ostatnich godzin przed oficjalnym rozpoczęciem swojej akcji zdecydował się jednak zatelefonować do wieży Starka. Było około południa. Dwie godziny planował przeznaczyć na sen, natomiast w ciągu ostatniej godziny miał tylko jeszcze raz sprawdzić zapasy, sprzęt, maksymalną ilość naboi i zatroszczyć się o to, czy i u Skye wszystko w porządku.
Stał w swoim małym pokoju przy telefonie wbudowanym w ścianę samolotu i czekał aż długi, przerywany, piskliwy sygnał oczekiwania zamieni się jak zawsze w uprzejmy głos JARVISA. Gdy tak czekał, towarzyszyła mu mieszanina zdenerwowania i nadziei.
Po drugim sygnale wreszcie odezwał się lokaj Starka.
- Z tej strony JARVIS, z kim mam przyjemność rozmawiać?
- JARVIS, tutaj Barton. Połącz mnie ze Starkiem albo Kapitanem, muszę z nimi porozmawiać.
Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Ale JARVIS szybko wykonał polecenie i już po chwili odezwał się ponownie:
- Przykro mi, agencie Barton, ale w tej chwili Kapitan Rogers i pan Stark są zbyt zajęci, aby z panem rozmawiać. W chwili obecnej dostępny jest jeszcze Sam Wilson. Czy mam pana z nim połączyć?
Sam Wilson? Clint wolałby już dyskutować z Thorem i spróbować go wypytać, jak im idzie sprawa z Hammerem, jednak mogłoby to stanowić spory problem. Ostatecznie, Wilson był dobrym przyjacielem Steve’ a. Z pewnością można było mu zaufać. Natasha tak by zrobiła. Miała do niego sporo sympatii, co wywnioskował z jej „opowieści o Waszyngtonie”.
- W porządku, JARVIS, dawaj Wilsona.
Po kilku sekundach, w których trakcie Clint zdążył zerknąć na zegarek i pomyśleć, jak zmęczony jest przez nocne pogaduchy ze Skye, w słuchawce odezwał się miły w brzmieniu, niski, pełen energii głos.
- Wilson.
Clint oparł się wygodniej o ścianę samolotu.
- Barton, miło mi. Dzwonię w pewnej ważnej sprawie. Niestety nie mogłem dodzwonić się do Steve’ a ani Tony’ ego, a musiałem przekazać Mścicielom ważne informacje w sprawie poszukiwań Romanoff. Słuchaj, Wilson, musisz przekazać moje słowa reszcie, a ponadto musisz powtórzyć je właśnie Rogersowi i Starkowi.
- Ok, słucham – zapewnił bez zbędnych wstępów Sam i Clint poczuł do niego krztynę sympatii. Naprawdę dobrze wybrał.
- Pierwsza najważniejsza sprawa: jeszcze nie wiem, gdzie Natasha jest, ale myślę, że złapałem jej trop. Na szczęście SHIELD postarało się mi pomóc i jestem na dobrej drodze, żeby wyciągnąć ją z matni, w jaką się wpakowała. Myślę, że wiesz, dlaczego nie mówię nic wprost i też proszę o dyskrecję. Druga sprawa jest taka, że wszelkie próby połączenia będą moją inicjatywą, nikt z zewnątrz nie będzie się mógł ze mną skontaktować w żaden sposób, dlatego prosiłbym o to, żeby Stark nie wyłączał JARVISA, bo jeśli zajdzie taka potrzeba, to bez waszej pomocy jestem ugotowany. Nadążasz?
- Oczywiście. Jedyne, co mnie dziwi, to, że nie poprosiłeś Mścicieli, żeby pomogli ci już teraz. – Clint przez krótki moment odebrał słowa Wilsona jak groźbę i sparaliżowała go chwilowa panika, że odkrył swoje plany przed osobą z Hydry i że jednak nie trzeba było telefonować i ufać pierwszemu lepszemu gościowi, który akurat mógł złapać za słuchawkę. Ale po chwili, gdy cisza robiła się coraz dziwniejsza, Sam odezwał się ponownie już w innym, bardziej życzliwym tonie: - Thor, Bruce i Rhodey na przykład mają już dość siedzenia na tyłkach i z wielką przyjemnością by ci pomogli. Akurat czasu mają na pęczki.
Barton aż westchnął z ulgą, uśmiechając się do siebie.
- Niestety, cała akcja musi przebiegać trochę ciszej, niż są do tego przyzwyczajeni Thor i Hulk, dlatego na pewno jeszcze skorzystam z ich pomocy, ale kiedy mniej mi będzie zależeć na niespodziance, a bardziej na skuteczności. – Clint nie spodziewał się po Samie, że zaproponuje mu swoją pomoc, dlatego w głębi duszy bardzo się ucieszył, że Steve i Nat, na których wciąż najbardziej mu zależało, mieli w Samie tak wiernego i wspaniałego sojusznika podczas misji, która napawała go zgrozą i odrazą od pierwszej wzmianki o niej. – Ale dzięki.
- Proszę bardzo. Wszyscy tutaj czekają na jakieś wieści i na pewno się ucieszą, kiedy im powtórzę twoje słowa. Stark zaczął nawet grzebać w przeszłości Natashy, ale z tego, co znalazł, niewiele można się dowiedzieć, a dużo pospekulować. Głównie przez to teraz śpi. Próbuje cię nadgonić, zastanawia się, gdzie cię wywiało, ale jak na razie tylko błądzi. Steve za to albo siedzi ze smętną miną, jakby już coś wiedział, albo się kręci bez sensu. Pewnie teraz też. – Clint, nie wiedząc, co odpowiedzieć, nie powiedział nic. Najbardziej zdziwiło go, że mimo własnych problemów Mściciele też w jakiś sposób chcą się przyłączyć do poszukiwań jego i Natashy. Najwidoczniej miał o swoich kolegach z drużyny błędne zdanie, które teraz siłą rzeczy musiał zmienić na lepsze. Nim zdał sobie sprawę, że milczy już spory odstęp czasu, znowu odezwał się Sam: - Życzę powodzenia, agencie Barton. Proszę sprowadzić ją całą i zdrową z powrotem.
Clint kiwnął głową, zapomniawszy, że jego rozmówca nie może tego zobaczyć, po czym odłożył słuchawkę i niemal mechanicznie zaczął ostatnie przygotowania do wyruszenia na operację, z której na pewno musiał wrócić z Romanoff.
Po prostu nie widział przed sobą innej możliwości.

***

- Radzę trzymać magazynek nieco niżej – zagadnął Clint, wnosząc do małego pomieszczenia swój plecak i najpotrzebniejszą broń w obu rękach.
Skye akurat się przygotowywała i idąc za jego radą, spuściła pasek, na którym trzymała się jej ładownica udowa. Wprawdzie czyniąc to, nie miała zbyt przekonanej miny, ale też się z nim nie kłóciła, co było dobrym sygnałem.
Clint sam zaczął zakładać kabury i ładownice, ale też bez przesady. Nie chciał przecież wyglądać jak Terminator i niepotrzebnie nosić na sobie połowy uzbrojenia przemierzając zimną, nieprzyjazną tundrę, póki nie będzie to konieczne.
W ciszy się przygotowywali.
Clinta uderzyło nagłe deja vu, jakby już wcześniej zdarzyła mu się taka sytuacja, co nie było zupełnie pozbawione sensu. Jakieś sto lat temu (a tak naprawdę na początku owocnej współpracy Clinta z Natashą), kiedy ona była jeszcze szpiegiem o nie do końca zdefiniowanych intencjach i dziwnym, zupełnie nie amerykańskim humorze (czyli, analogicznie mówiąc, o prawie zerowym poczuciu humoru i zasobie absurdalnych, słowiańskich żartów), a on musiał dopiero znaleźć z nią wspólny język też stali tak obok siebie i w milczeniu przywdziewali warstwy uzbrojenia. I wtedy chciała mu coś powiedzieć swoją nienaganną angielszczyzną, która przyprawiała Bartona o ciarki. Zerknęła na niego i posłała mu jeden z tych swoich nieokreślonych grymasów, trudnych do zdefiniowania jako uśmiech, ale najbardziej do niego zbliżonych. I to, nie wiedzieć czemu, napełniło go iskrą radości.
Skye tego nie zrobiła (jeszcze) i nie zanosiło się na takie uprzejmości, ale skoro mieli razem zapuścić się w głąb Rosji, wypadałoby okazać sobie trochę sympatii.
- Zdenerwowana? – zapytał uprzejmie Clint, sprawiając wrażenie dobrego, troskliwego kolegi i mając wrażenie, że właśnie tak go odebrano.
Dziewczyna uniosła na niego nieco niespokojne spojrzenie i to wystarczyłoby Clintowi za odpowiedź. Przysiadła lekko na dwóch położonych jedna na drugiej żelaznych skrzynkach, patrząc na swoje uda i splecione na nich dłonie.
- Mam ubezpieczać jednego z najlepszych agentów i trzęsą mi się kolana jak sześciolatce.
Jej uśmiech był szczery i odrobinę wstydliwy, ale w dobry sposób – zupełnie jakby chciała mu powiedzieć: hej, marny ze mnie agent specjalny, co?
Clint parsknął śmiechem, bo naprawdę rozbawiło go to porównanie.
- Masz jeszcze czas, żeby odmówić. Nic się nie stanie. Serio. Nie każdy urodził się z kompletem umiejętności operacyjnych jak ja.
Tym razem ona się zaśmiała, dodatkowo kręcąc głową i atmosfera jeszcze bardziej się rozluźniła.
- Odmówić i zawieść May? Nie – odparła pewnie.
- Wiesz – powiedział Barton z mądrą miną. – Myślę, że spotka ją większy zawód, jeśli będzie cię musiała składać do kupy.
To od razu podziałało na jej wyobraźnię.
- Taaa, byłoby słabo. Ale wiesz co? To nasze zadanie. Bardzo chcę ci pomóc, agencie Barton. Myślę, że większość tych, którzy teraz tworzą SHIELD zabiłoby, żeby być na moim miejscu. Znam mnóstwo agentów, świetnych, znacznie lepszych ode mnie, którzy na pewno by sobie poradzili na tej misji. Z tych agentów, o których mówię, została nas garstka. Niekoniecznie elita elit. Nie uważam się za tak dobrą, jak ty, a o Mścicielach już nawet nie wspominam, ale ile razy zdaję sobie sprawę, że jestem agentką, uświadamiam sobie, że dostałam wielką szansę. Nie zamierzam jej zaprzepaścić. Odnieść porażkę? Myślę, że dostaliśmy solidnego kopa w tyłek i że to pasmo porażek powinno się wreszcie skończyć.
Jej wyznanie przerwał głos Melindy w głośnikach oznajmiający o pozostałym kwadransie do desantu.
Clint pokiwał głową, analizując każde słowo młodej agentki. Kiedy był młodszy, też miał w sobie tyle pasji. On również dostał szansę, która też nadawała jego niemrawemu życiu jakiś sens. Z czasem łuk stał się jak teczka, a SHIELD jak ciepła posada w urzędzie, do którego trzeba chodzić, żeby pomagać ludziom. Clint nosił grzecznie swoją teczkę i zarabiał na życie, wysyłany do pomocy ludziom to tu, to tam; czasami wymazywał czyjeś nazwisko z właścicielem z powierzchni ziemi, a czasem pomagał wypisywać imiona nowo narodzonych, ocalonych od nieszczęścia.

środa, 4 listopada 2015

Rozdział XIII

Clint wchodząc do prywatnej sali badań Simmons, omal się nie przewrócił, widząc piętrzące się wokół głowy czerwone loki.
             - Nat…?
      Coulson i Jemma, dotąd pogrążeni w rozmowie po drugiej stronie pokoju, przy parze elektronicznych mikroskopów zwrócili uwagę na wchodzącego agenta. Szczególnie zaabsorbował ich jego przejęty ton. Oboje mieli bardzo spokojne, pełne nadziei twarze. Niewypoczęte, bo Simmons wyglądała, jakby poświęciła o jedną godzinę snu za dużo, ale Clint miał w tej chwili wrażenie, że była w lepszym stanie, niż on.
        Bez emocji zgarnęła ze sterylnie białego blatu spięte dokumenty, włożyła je do foliowej koszulki, podeszła do hologramu i jednym kliknięciem schowała obracający się wokół własnej osi trójwymiarowy obraz przedstawiający Natashę.
Coulson podpierając brodę zaciśniętą pięścią, przeszedł w miejsce, gdzie nie mógł swoim zachowaniem ani obecnością niepokoić Clinta.
Do Bartona z kolei dotarł gorzki fakt, że to, co zobaczył, było zaledwie marną namiastką rzeczywistości. To był hologram (hologram – nie Natasha – nie Natasha –). Ruszył do środka, czując się, jakby zaraz miał się przewrócić. May zamknęła za sobą drzwi.
Powitał Jemmę lekkim skinięciem głową.
- Proszę bez zbędnych wstępów.
- Cóż… - Simmons odwróciła od niego swoją uwagę, poświęcając ją temu, co zdążyła sobie zanotować. Ech, perfekcjoniści… - Agencie Barton, po wstępnej analizie próbki, jaką od pana otrzymałam, zdołałam ustalić pewne kluczowe fakty. Po pierwsze – Simmons podniosła palec, odrywając wzrok od zapisanych karteczek i ponownie wykonała gest nad panelem holograficznym, wznosząc animację rudowłosej. – Odnalazłam włos, który należał do agentki Romanoff. Przy badaniach DNA uzyskałam 96 koma 7 procent zgodności.
Clint patrzył na obracającą się twarz należącą do swojej przyjaciółki, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak wyglądała. Przez to jego następne słowa wydawały się odrobinę zniecierpliwione:
- Okey, przecież mogłem pomylić dachy – warknął sam do siebie. Jemma z wahaniem spojrzała w kierunku Phila, który chyba ją uspokoił swoim zwyczajnym wejrzeniem. Clint rozejrzał się po osobach w pokoju i zmitygował się, pochyliwszy się odrobinę nad panelem holograficznym. – Przepraszam, Simmons. Możesz mówić dalej?
Jemma westchnęła.
- Tak. Wykryłam kwarc, drobne opiłki metali ciężkich, w tym ołowiu, oraz sporej ilości żelaza. A także śladowe ilości prochu. – Tym razem wykonała gest, by ukazać różnokolorowy diagram słupkowy. Clint gapił się na obracający hologram, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej włosy się poruszały, zupełnie, jakby była żywa. – Co ciekawe, proch był nieco gorszej jakości, niż nasz, z jakim go porównałam.
- Co to może znaczyć? – przerwała jej wywód agentka May, która stała, pilnując drzwi.
- Że odpowiedzialna za uprowadzenie agentki grupa prawdopodobnie niewiele ma wspólnego z Hydrą. Zwykłych terrorystów nie bardzo stać na proch z górnej półki, stąd substytut.
Clint z trudem się skupił, przecierając zmęczone oczy.
- A to znaczy, że biorą go z gorszych źródeł. I trop znów prowadzi do Hammera.
- Cóż… - wtrąciła się Simmons, zaczynając już tracić wątek w dyskusji. – To… Też nie do końca jedyna możliwość. Na polecenie agenta Coulsona zestawiłam próbkę prochu również ze zdobytą amunicją od różnych amerykańskich producentów broni i w żadnym przypadku nie udało mi się znaleźć podobnego składu.
Clint wykonał zamaszysty ruch ręką.
- Chwila, Simmons, czy możesz schować ten cholerny hologram, zanim komuś tu stanie się krzywda?! – poprosił twardo, co Simmons wykonała bez słowa. Wtedy przeczesał włosy palcami. – Co, dokładnie, chcesz przez to powiedzieć? Do porwania na sto procent Hydra nie przyłożyła ręki?
Jemma złożyła i na powrót rozdzieliła dłonie, przestępując z nogi na nogę, jakby stanęła na mrowisku.
- Hm, określanie prawdopodobieństwa nie jest moją dobrą stroną, ja trzymam się faktów…
- To prawda, Clint. Na dwoje babka wróżyła – dokończył za nią Coulson. – Mógłbym powiedzieć, że Hydra nawet o tym nie wiedziała, ale w końcu ktoś was zdradził podczas tej akcji. Prawda?
Elise.
- Elise? – spytał Barton z niedowierzaniem. Już wcześniej chodziło mu to po głowie, ale nie miał prawa rzucać oskarżeń, póki nie było pewności, czy agentka to przeżyła. – A czy nie pracowała dla ciebie?
Jemma spojrzała na Melindę, ale Barton nie mógł określić, co takiego kobiety sobie przekazały tymi niemymi spojrzeniami, bo patrzył w stronę Phila, wyczekując od niego odpowiedzi.
- Skąd. Elise miała zostać wprowadzona do mojego zespołu tuż po upadku SHIELD, tylko że góra zleciła jej czekać na rozkazy. Nie zobaczyłem jej już od tamtej pory. Była podwójną agentką jeszcze po wykryciu Hydry.
Clint spojrzał na Coulsona, mrużąc oczy.
- Skąd ta pewność? Nawet nie przedstawiłem wam całej sprawy.
- Mamy dobre źródło. Wracając do Elise - pewnie sama się zgłosiła. Kontakty? – zasugerował Coulson kpiącym tonem.
Clint aż palnął się w czoło ze wstrętem dla własnej głupoty.
- Stark – wyrwało mu się bez ogródek. No jasne. Zaproponowała, że im pomoże, powołując się na znajomości i łatwy dostęp jako dziennikarka. No i Clint znał ją już wcześniej. Nie pomyślał, żeby ją sprawdzić, bo przecież zadzwoniła sama z siebie. Zresztą, wydawało się tak mało prawdopodobne, by Hydra ot tak wystawiała im swoich agentów, że trochę bez sensu było tracić czas na ich sprawdzanie. Stark też nie wiedział o zmartwychwstaniu Phila. Ostatecznie mogli zapytać Marii, ale nie ciekawiły ich już poczynania SHIELD. Nie interesowało ich nawet, czy agencja gdzieś dogorywa.
Coulson pokiwał głową.
- To ma znacznie więcej sensu.
-… mam kontynuować, czy… - wtrąciła cicho Simmons.
- A jest coś jeszcze? – Clint wytrzeszczył na nią oczy i gdyby nie ugryzł się szybko w język, to z całą pewnością paskudnie zrugałby niewinną agentkę za milczenie.
Pokiwała głową.
- Oprócz tego znalazłam jeszcze jeden składnik. – Tym razem wyglądała i brzmiała na bardzo z siebie zadowoloną, więc Clintowi udzielił się jej spokój, choć zbliżając się do hologramu, miał wrażenie, że zrobiła to tak, jakby chciała na stół opaść. Zauważyła wyczekujące spojrzenie Bartona i tylko przesunęła palcem po hologramie. Ukazała się na nim i obracała powoli tak, jak przed chwilą głowa Natashy drobnolistna, szaro-zielona roślinka. – To pewien gatunek trawy, który rośnie wyłącznie w paru miejscach na ziemi… co, no, oczywiście zmniejsza nam obszar poszukiwań doooo – Nagle znikąd pojawiła się na hologramie mapa świata i znów Jemma zakreśliła palcem równiutkie kółko u samej góry mapy Azji. – No cóż, to tylko jeden kraj. Położona w Rosji…
- Jakucja – wyrwało się Clintowi, zanim kobieta dokończyła. Simmons spojrzała na niego z zaskoczeniem, przerywając wszystko, co robiła.
Phil pojawił się w zasięgu jego wzroku, wychodząc zza jakiejś skomplikowanej, naukowej aparatury.
- Skąd wiesz?
Podrapał się w tył głowy z zakłopotaniem. Coulson obserwował go dość uważnie, by wyłapać na twarzy łucznika poczucie winy.
- Cholera, mogłem się domyślić – zaklął cicho. Simmons miała minę, jakby chciała zamknąć uszy na tak brzydkie słowa. Clint spojrzał wprost na Phila. – Mówiła, że była tam tuż po wyskoku Hydry. Coś tam wspomniała… Nie skojarzyłem, że to… No, wiesz.
Sytuacja zaczęła się robić niezręczna. Prócz ich dwójki obie agentki nie wiedziały, o czym mowa. Melinda zmrużonym, czujnym spojrzeniem otaksowała ich obu, a Simmons przeskakiwała z jednego na drugiego nic nierozumiejącym spojrzeniem.
Wyjechanie bez planu w rejon, który znał tylko z opowiadań na temat zabójczej zimy, nie jawiło się jako najlepszy pomysł, ale żadnego innego Clint nie miał. Poza tym już i tak stracił za dużo czasu. Mnóstwo czasu, którego nie spożytkował we właściwy sposób. Czasu, który nadal płynął.
Dziwny ból dotknął jego serca tak, że do twarzy napłynęła mu krew.
A jeżeli Natasha jest teraz gdzieś w jakimś ciemnym miejscu? Przetrzymywana wbrew swej woli? Jeśli jest samotna? Jeśli dzieje jej się jakaś krzywda? Jeśli jest torturowana? Nie ma siły się bronić? Jeżeli gdzieś w głębi czuje, że nadszedł jej kres i zaczęła wątpić, że ktoś nadejdzie jej z odsieczą?
Starał się, ale czy dość?
Kiedyś trzeba zacząć. Z tego koszmaru jest tylko jedno wyjście – wiedzie ono jedyną słuszną drogą. A na jej końcu czeka na niego przyjaciółka. Wpatruje się w horyzont i o nim myśli?
- No to już wiem, gdzie mam zacząć. – Clint kiwnął poważnie głową Simmons i Coulsonowi.
Melinda przysunęła się bardziej do niego, patrząc mu prosto w oczy. Jej rysy stają się dużo ostrzejsze, gdy robi taką minę, jakby miała policzyć wszystkie osoby, które kiedyś tam przez nią spotkała krzywda.
- Byłabym spokojniejsza, gdybyś pojechał tam z kimś jeszcze. Na przykład ze Skye. – Clint pogładził się po brodzie, rozważając tę aluzję. May skwitowała to skrzywieniem warg. – Fakt, że brakuje jej trochę praktyki, ale jest już przygotowana przynajmniej w teorii do akcji.
Clint poważnie zastanawiał się, czy na tym skorzysta, a sam pomysł był całkiem dobry i z grubsza mu się spodobał. Dogadywał się ze Skye. Była młodsza – to fakt. No i pociągała go jej tajemnicza natura. Ale czy była na tyle zdolna, by sobie poradzić u jego boku? Co, jeśli będzie musiał być odpowiedzialny za każdy jej krok?
- Wezmę, kogo macie. Nie jestem ekspertem, ale czy do takich akcji nie trzeba mieć dodatkowego przeszkolenia? To działanie na terenie obcego kraju. Coś, w czym nie wszyscy agenci się sprawdzą. To nie jest akcja typu wejście-wyjście. Tu naprawdę liczą się umiejętności, no i samo doświadczenie…
Phil poruszył się na swoim miejscu.
- Mamy osobę, o której mówisz. Człowieka o odpowiednich zdolnościach, znajomościach, oraz o doświadczeniu potrzebnym do misji, jednak w tej chwili nie jest osiągalna. Mimo to pewnie się ucieszy, że będzie mogła cię spotkać.
Clint spojrzał na niego, jakby Phil mówił w nieznanym mu języku.
- Morse niestety jest zajęta, Coulson – sapnęła mu koło ucha Melinda.
- Niestety tak – przyznał jej rację z błyskiem w oku.
Clint dziękował Bogu, że nie dopuścił, by Morse miała akurat wolny termin.

czwartek, 22 października 2015

Rozdział XII

Hejka po tak długiej przerwie! Jak mi źle bez Was było! :( Totalnie zgłupiałam przez tę szkołę. Cieszę się, że w końcu zarządziłam strajk generalny, bo nigdy bym nie opublikowała tego rozdziału. Wiem, że stale do mnie zaglądaliście, bo na szczęście licznik wyświetleń nadal mi działa i przez to orientuję się, kiedy najczęściej zdarzało Wam się wpaść ;)
Mam nadzieję, że tym rozdziałem odrobinę Was chociaż zachęcę, lub w najgorszym razie chociaż zaciekawię, jak widzę tu relacje między bohaterami i jak moim zdaniem wyglądałby crossover "Avengers" i "Agentów Tarczy". Napiszcie chociaż krótki komentarz, bo to mnie bardzo mobilizuje, nawet jeśli wydaje Wam się, że piszecie bez sensu, albo o błahostkach.
To zapraszam.

***

- Coś się stało? – spytał na pozór niewinnie Clint, przyglądając się wesoło brunetce. Właśnie skończył kolejną historię, jak jednym, celnym strzałem rozstrzygnął pojedynek.
Siedzieli tak z kilka godzin. Spędzili naprawdę miło całe popołudnie. Zjedli później chińszczyznę, której zrobienie zajęło im jakieś pięć minut i zjedli całą porcję w miłej, przyjacielskiej atmosferze. Clint miał wrażenie, że zaczęli tę rozmowę przed chwileczką. Rozkręcił się. Mówił o Nowym Jorku, o licznych misjach, na które wysyłano go samego, ale nie opowiadał o ostatnich paru miesiącach, które upłynęły na paleniu mostów za Hydrą i zażegnywaniu konfliktów tlących się w mroku.
Skye jak dotąd słuchała z napięciem każdej z opowieści. Do pewnego czasu była wyluzowana, ale w którymś momencie cały jej zapał nagle gdzieś się ulotnił i tylko uśmiechnęła się bez przekonania, i spuściła głowę, udając, że nadal szuka czegoś na ekranie swojego laptopa. No, wierząc podręcznikom szpiegostwa, to coś z pewnością się stało.
- Nie, nic. – Wolno wypuściła powietrze, żeby Clint nie zauważył, że je wstrzymała. Na chwilę podniosła na niego wzrok, kiedy akurat upił łyk piwa. Zawiesiła się. Nieświadomie błądziła spojrzeniem po podłodze. Barton pomyślał, że już ją ma. – Wiesz, nie zostawiłam za sobą zbyt wielu psychopatów czy terrorystów…
Rzuciła mu cholernie przekonujący uśmiech, jakby ją to faktycznie ubawiło. To… Było dobre. Prawie tak dobre, żeby go zmylić. Nie żart. Sam uśmiech.
Clint pokiwał głową, dbając o swoją przykrywkę niczego nieświadomego, beztroskiego gościa.
- Serio? Może na to wyglądam, ale nie każdy spotkany facet chce mnie dla rozrywki pokroić na kawałki. – Skye podniosła na niego szybko oczy, ale uśmiechnęła się, wahając się przez dosłownie sekundę. Barton zrobił zabawną minę. Czuł, jak powoli zaczyna odkrywać sekrety małej agentki SHIELD. Zdecydował, że otworzenie się przed dziewczyną będzie dobrym wyjściem. – Chociaż może tak było tylko za moich czasów. – Odchylił głowę, pozwalając jej swobodnie zwisać na oparciu kanapy. - Bycie agentem to coś więcej. Samotne akcje. Tylko ty i twoja broń. No i cel. Albo udawanie kogoś, kim się nie jest. Akcje z przykrywką i tego typu… - Przerwał, jakby próbował wymyślić inną ciekawą historię, choć tak naprawdę to kiedy się lekko odchylił, dostrzegł zamieszanie na jej twarzy. Natychmiast ponownie spuściła wzrok.
Przysunął się do niej i dotknął czysto platonicznie jej dłoni, leżącej na kolanie.
- To Hydra nam tak namieszała w szykach. Kiedyś większość operacji wyglądało w ten sposób. Tak spotkałem swoją partnerkę.
Skye powiedziała, że idzie się czegoś napić. Clint pokiwał głową z niewinnym, trochę współczującym półuśmiechem. Przyjął to bez mrugnięcia okiem.
Słowem kluczem był „partner”.
Jedno się nie zmieniło, pomimo tylu lat pracy. Im więcej się dowiadywał i im bardziej zdawało się to być pogmatwane, tym mocniej chciał poznać wszystkie elementy układanki.
Miał jednak świadomość, że gdyby ponownie chciał nawiązać rozmowę, to zniechęciłby dziewczynę do zwierzeń.
Był ciekawy, jakich wyborów Skye dokonała. Co się stało z jej „partnerem”? Kim on był? Czy stanowił część jej zespołu? Czy dotąd Clint by go nie zauważył? – W ten sposób na pewno podsycał pytaniami swoją spragnioną ciekawość, czego obiecał sobie nie robić.
Przydałoby się teraz rzucić słówko o Natashy. Najlepiej, żeby Skye sama o nią spytała. Ale ona nie jest aż tak głupia, by samodzielnie powracać do tematu, który sprawiał jej kłopot. Może krępowała się przy nim? Może to przez to, że był takim doświadczonym agentem i nie chciała dać plamy (i po co było się tak wychylać, Barton?).
W sumie to cholera wie. Clintowi nigdy nie przeszłoby to przez gardło, ale odkrywanie jednej kobiety zabrało mu pięć lat, więc to były psychiki ciężkie do rozpracowywania. A Skye była intrygująca.
Clint skubał skraj swojej koszulki, błądząc myślami po manowcach wspomnień. Żmudne odkrywanie przeszłości nowej drużyny Phila poruszyło w nim jakiś przetarty przewód i wcisnęło we właściwe gniazdko. Czuł, że coś było na rzeczy.
Cała ta zbieranina różnych agentów, których dzieliło więcej, niż łączyło, wskazywało na to, że gdzieś podziewała się druga połowa zespołu. Nie wiedział gdzie, nie wiedział, czemu ich brakowało, ani kim owi agenci byli.
Podsumowujmy: był Phil Coulson, z którym nie miał kontaktu, bo jako nowy szef SHIELD czuł się w obowiązku ciągle znikać w gabinecie. Była May, równocześnie prosta oraz nieoczywista. Czarnoskórego agenta Tripletta i agentkę Simmons łączył dosyć ambiwalentny stosunek Clinta do tej dwójki. Nie było też mowy o bliższym poznawaniu Macka, który, choć wydawał się prawym mężem – jakby to określił Thor, jednak zanadto lubił towarzystwo Huntera. No i oczywiście pozostawała jeszcze zagadkowa Skye.
Clint czuł, że nie musi na nowo poznawać swojego starego przyjaciela. Czy Phil sprawdzał się w roli szefa? Cóż, agentka May stroniła od komentarzy na ten temat, ale Clint mógł przypuszczać, że Pan Zasadniczy i Nieporuszony był do tego przygotowany lepiej, niż świadczyło o tym jego CV. Po akcji w biurowcu CIA Barton spytał go, jak udało mu się „wrócić”. W odpowiedzi dostał tylko słowo T.H.A.I.T.I., które brzmiało cokolwiek egzotycznie, jednak po krótkim namyśle Clint zdecydował, że jeśli to nie pseudonim półnagiej tancerki hula, to jakoś nie ma ochoty wchodzić w szczegóły. Bo mimo poczucia, że wreszcie odnalazł osobę, której jak nikomu dotąd zależy na jego bezpieczeństwu, to i tak zauważał w spojrzeniu Coulsona cień, jakiego wcześniej tam nie było.
Kiedy Skye, po przedłużonym do kilkunastu minut pobycie w kuchni wreszcie wróciła, oznajmiła, że bardzo by chciała wiedzieć, skąd on i Hunter się znają.
Clint skrzywił się – tym razem był to prawdziwy, a nie udawany grymas – ale stwierdził w duchu, że jeśli poprowadzi konwersację w dobrym kierunku to może i jemu uda się odkryć sekret, z którym agentka ma taki problem, by go ukryć.
- Hunter i ja poznaliśmy się przy okazji, kiedy wszystko zaczynało się zmieniać. Nowy team, nowe zadania. No i wtedy dowiedziałem się, że właściwie to zostałem singlem. Znowu. I nawet mi to pasowało, bo kończyły mi się argumenty, dlaczego nie chce mi się podnieść tyłka z kanapy. Ogólnie - udręka. Miałem ważną misję w Europie. Głównie wysyłali mnie do typowych spraw, ale to było coś dużego. Wyleciałem jednego dnia rano, a wieczorem dostałem wiadomość, że moja eks już jest z kimś innym. To była dopiero niespodzianka. Myślałem, że święta przyszły wcześniej. Wróciłem do Stanów. I gdzieś w moim towarzystwie pojawił się Hunter. Lance Hunter z brytyjskim akcentem, który wszystkich irytował. Gość był spoko. Trafił do nas na jednorazową operację; miał wykorzystać jakieś nasze dane albo coś w tym stylu. Dał się lubić. Wyczułem, że robimy to samo. Miał gadane, szybko się klimatyzował, a to już połowa sukcesu. Ale zacząłem coś kojarzyć, kiedy wspominał o swojej dziewczynie. Robił to rzadko, ale w sumie mógł wiedzieć, kim jestem. No i w końcu się dowiedziałem. Z początku to nawet było zabawne: kto by pomyślał, że tak polubię faceta mojej byłej. Trochę mu współczułem, co on wyczuwał, a czego nie rozumiał. Chciałem, żeby zaczęło im się psuć. Żeby przejrzał i zobaczył, jaka ona jest. Hunter obczaił, o co mi chodzi i zrobiło się nieprzyjemnie. Starliśmy się parę razy. Dostałem parę gróźb, lodowate spojrzenie, i, żeby było śmieszniej, upomnienie od Fury’ego. Hunter wyjechał, jak skończyła mu się misja. A potem to już potoczyło się swoim torem.
Skye słuchała tego z uwagą, nie poruszając się. Bez wątpienia uwierzyła. Pewnie nie poddałaby w wątpliwość nawet bardziej ubarwionej wersji. Clintowi jednakże nie chciało się zmyślać. Miał nadzieję, że jego szczerość podziała tak, jak sobie obmyślił.
Nie patrzył na nią, tylko na ścianę samolotu. Rozmowa sama w sobie go nie krępowała, ale patrzenie Skye prosto w oczy przy takich wyznaniach mimo wszystko byłoby dosyć nienaturalne.
Za oknami samolotu powoli robiło się coraz jaśniej. Przypuszczalnie pewnie przegadali całą noc.
- Hunter czasem wspomina o swojej byłej. I nie zdarza mu się mówić o jej zaletach – wtrąciła Skye.
Clint odwrócił się w jej stronę i spytał nieoczekiwanie:
- Nie jesteś śpiąca?
Odpowiedziała po chwili z maleńką dozą rozbawienia.
- Może trochę. Ale nie zaczynaj znowu historii zaczynającej się od „Za moich czasów…”
Parsknęli zgodnie śmiechem.
Z cienia korytarza wyszła Melinda. Clint uśmiechał się do niej, rozbawiony komentarzem Skye, kiedy agentka także pozwoliła sobie na pewny i solidarny uśmiech.
- Barton. Coulson czeka w laboratorium z Simmons.
Z twarzy odpłynęła mu cała krew i natychmiast wstał z miejsca, nie zastanawiając się ani sekundy dłużej.

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział XI

Hejka. Został tylko tydzień! :( Najśmieszniejsze jest to, że lektury - miałam przeczytać kilka okropnych książek, na które w roku szkolnym brakowało mi życia do zmarnowania. Teraz trzeba je nadrobić. Przekonałam się zwłaszcza do jednej. A co u Was?
Odzyskiwanie zaufania (i rozsądku) - ciąg dalszy. Zapraszam!

***

Clint już wiedział, że coś nie gra. Simmons sprawiała wrażenie głęboko zawstydzonej. Jemu to z początku wyglądało na oczywisty dowód pracoholizmu – jak to? Nosi ze sobą notatki, nawet kiedy wychodzi coś zjeść? Gdzie jeszcze je zabiera?
Kiedy przegryzła kęs kanapki z łzami w oczach, bo najwyraźniej szybko przełknęła i jedzenie utkwiło jej w gardle, próbowała jakoś ocalić swoją reputację. Każdy szpieg wiedział, że to był najgorszy błąd, i pierwszy, którego należy się co prędzej oduczyć.
Clint bardzo wyrozumiale ją uspokoił, analizując sytuację.
- Tylko kiwnij głową, jeśli mam rację, to wszystko – poprosił i nie odrywając od niej spojrzenia, dodał pytającym tonem: - Coulson?
Simmons chyba bardzo nie chciała mieć kłopotów i wahała się, czy ważniejsze są rozkazy, czy nadal obowiązuje ją ograniczenie informacji, czy powinna zachować się bardziej fair w stosunku do Clinta, któremu współczuła.
W swojej bluzeczce i spodniach zrobiła się malutka.
- To nie tak, agencie Barton. Agent Coulson nie zamierzał…
Clint nie chciał tego słuchać. Pokręcił głową, jakby miał do czynienia z naiwnym dzieckiem.
- Nie tłumacz go. Nie winię cię, Simmons. Tylko powiedz, czy to Coulson. Nie, nie mów. Wystarczy mi kiwnięcie.
Jemma nie zamierzała kiwnąć (głupia…), za co jedna połowa Clinta, której teraz akurat nie słuchał, naprawdę ją szanowała. Pozna swój swego, jeśli idzie o tę branżę.
- Coulson jako dyrektor ma prawo prosić mnie o przekazywanie mu informacji na bieżąco.
Clint ruszył i próbował ją delikatnie minąć, próbując nie wywracać wszystkiego po drodze. Jemma wołała za nim, ale on miał dość jej ekspertyz. Nasłuchał się już regulaminów i kodeksów SHIELD i choć zdarzało się, że regularnie łamał je nawet parę razy w miesiącu, to jasno sobie powiedział, że nawet Hydra nie mogła odebrać mu cholernego prawa do informacji na temat jego najlepszej przyjaciółki. A Coulson miał na miejscu chyba za mało atrakcji, skoro sądził, że tak zwyczajnie mógł sobie znów ograniczać fakty, jak mu się podobało.
Trochę mu to zajęło, ale znalazł się w biurze Coulsona szybciej, niż myślał. Agent nie był zajęty. Siedział przy biurku i przekładał papiery do jakiejś specjalnej teczki otwieranej na odcisk palca – Clint czuł, że chował tam kopie tego, co Simmons ustaliła.
Nie czekał, aż Lance wyjdzie. Właściwie, to prawie go nie zauważył.
- Co ty sobie, kurwa, myślisz? – Skrzyżował ręce na piersi, patrząc wprost na zdębiałego agenta. Nie dał mu szansy na odpowiedź. – Co, fajnie się bawić przyjaciółmi, jak pionkami? Przyjemnie było mnie orżnąć? Za takie zagrania to ja posyłam na OIOM.
Lance posłał Coulsonowi spojrzenie mówiące „co do czarta?”.
Coulson zaczął od unoszenia rąk w geście kapitulacji.
- Dobrze, przyznam, że postąpiłem trochę jak…
- No jak? – W głosie Clinta drżała żelazna struna gniewu, wyraźnie przebrzmiewała też drwina. - Może jak… – Barton uniósł brwi i spytał, czy jego szef nie zachował się przypadkiem jak pewna niefortunna część męskiego ciała, nie przebierając przy tym w słowach.
To zdecydowanie zmieniło nastawienie Phila. Zmrużył oczy.
- Nie zapominaj się, Clint – upomniał go kategorycznie.
Na to Barton wybuchnął śmiechem, które nijak nie rozładowywało całej sytuacji, a jeszcze bardziej ją elektryzowało.
- Ty mi powiedz, ile z tych informacji, które przyniosła ci twoja urocza angielska kotka, już zdążyłeś przede mną ukryć? Całość? A może zostawiłeś sobie tylko najfajniejsze fragmenty? No co tam masz? – Sięgnął po nadal otwartą na biurku aktówkę. Coulson mu na to pozwolił i cichym syknięciem powstrzymał Huntera przed próbą ukrycia przejętych dokumentów. Clint przebiegł wzrokiem po zapisanej kartce, która zawierała szczegółowy raport… od informatora umieszczonego w szeregach Hydry. Detale dotyczyły najnowszych rozkazów i powierzchownego szkicu struktur agentów Hydry w rządach europejskich. Kilka następnych dokumentów ilustrowało przebieg rekrutacji nowych pracowników do tychże struktur. Jeszcze inne wspominały o dokładnych adresach, w których mieściły się centra badawcze Hydry. Clint nieświadomie się skrzywił. Powoli uniósł wzrok z dokumentów na Coulsona. Ten wyczekująco wyciągał dłoń po swoją własność.
- Dziękuję – mruknął Phil, odzyskując aktówkę. – Agencie Barton, byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś zechciał teraz wyjść, chyba że jest jeszcze coś, co uniemożliwiłoby mi dokończenie rozmowy z agentem Hunterem. Wtedy oczywiście wysłucham tego z zaciekawieniem.
- Nie… Poczekam. – Clint zacisnął wargi i wyszedł szybkim krokiem. Starał się nie spuszczać głowy jak skarcony uczeń, ale też nie mógłby w żaden sposób ze spokojem unieść wzroku na – był tego pewien – rozbawioną minę Lance’ a.
Wyszedł i stanął pod ścianą, oparłszy się o nią plecami. Mógł właściwie sobie pójść, ale cała awantura odbyła się na oczach Huntera, więc postanowił zostać. Nawet nie dla siebie – ale Coulson zasługiwał na jakieś wyjaśnienie. I choć bywał już w dużo gorszych tarapatach za dużo gorsze przewiny, to nigdy jeszcze się tak nie martwił.
Co w niego wstąpiło? Czy naprawdę sądził, że jego przyjaciel mógł przed nim ukryć jakąkolwiek informację, bez której Clintowi mogłaby się stać krzywda, albo doprowadzić do jakichś pomyłek, albo nieprzyjemności? Co się z nim działo?
Czy jedna przyjaźń może usprawiedliwić dziesiątki innych nadszarpniętych przyjaźni? Kto jeszcze miał przez niego ucierpieć?
Steve, Sharon, Coulson, kto jeszcze?
Musiał to naprawić. A przynajmniej to, co jeszcze mógł…
Kluczem jest zapanowanie nad sobą. Przecież był z przyjaciółmi! Komuś mogła się przez niego stać krzywda.
Problem w tym, że Clint z dnia na dzień czuł się coraz bardziej przyparty do muru. Nie mógł znieść bezczynności. Za co by się nie wziął, tego nie potrafił dokończyć. Ostatecznie zawsze wygrywały myśli, nad którymi nie potrafił panować. Wyobrażenia… czegoś. Okrutne tortury albo kreatywne morderstwa, którymi będzie raczył swoich przeciwników.
I tylko zaciskał palce mocniej wokół broni… Odrzucał fakt, że akurat w dłoni trzymał porcelanowy kubek z kawą.
Otworzyły się drzwi, z nich wyszedł Hunter, ale nie zamknął ich, tylko poszedł w swoją stronę, wyglądając na zrelaksowanego. Kiedy zniknął za rogiem i Clint upewnił się, że słyszy jego oddalające się kroki, odbił się lekko rękami od ściany i wszedł do małego, ciemnego gabinetu. Zamknął za sobą drzwi, a wtedy zapanowała cisza. Była nieprzyjemna, ale Coulson w żaden sposób nie dał Clintowi odczuć, że jest choćby trochę zły. Siedział na krześle z zaplecionymi na brzuchu rękami w pozycji odprężonego Buddy, tylko bez tego całego kwiatu lotosu.
Barton bardzo chciał uciec. Ale zmusił się, by podejść do biurka Coulsona, niczym do Don Vita Corleone.
- Myślałem, że śpisz, Clint.
- To turbulencje… Obudziły mnie – odparł Clint, stojąc z pochyloną głową.
- Ach, tak, turbulencje. May zwykle nie daje nam ich odczuć – odpowiedział niefrasobliwie Coulson i pochylił się nad biurkiem. – Posłuchaj, Clint. Nie wyrzucę cię ze spadochronem, bo wierzę, że po prostu za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. Musimy jednak ustalić jedną zasadę: nie nachodzisz Simmons w pracy, to przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. I nie wchodzisz do mnie do gabinetu jak do publicznego ustępu, rozumiemy się?
Clint kiwnął głową i odruchowo się wyprostował.
- Tak jest.
- Mam taką nadzieję. Chciałbym też, żeby informacje przed chwilą mi odebrane – tutaj siłą woli Phil nie mógł nie przywołać półuśmiechu, - pozostały nadal między nami. Hunter nikomu nie zdradzi sytuacji, jakiej był świadkiem. Chcesz coś powiedzieć?
Clint przełknął ślinę i teraz naprawdę zrobiło mu się głupio.
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
Phil zamrugał kilkukrotnie.
- Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale nie zachowujemy się jak małpy i nie latamy po ścianach. Jeśli to wszystko, to możesz już iść.
Bez słowa wyszedł. Phil był kryształem, nie człowiekiem. Nie poczuwał się w obowiązku go ukarać, ale Clint czuł się podle i sam zadecydował, że na razie nie chce poznać informacji, które by go uspokoiły – albo nakręciły – sam nie wiedział, jak może zareagować. Poczeka. Patrzenie Jemmie na ręce faktycznie nie przyśpieszy ekspertyz.
W trakcie powrotu do pokoju jeszcze mocniej rozmyślał nad swoim zachowaniem. Steve – koniecznie musiał do niego zadzwonić. Przeprosić całą drużynę, przecież zachował się jak ostatni dupek i zostawił ich z problemem. Początkowo myślał, że zadzwoni do Starka, kiedy już skończy mu się limit na karcie kredytowej, ale Tony zasługiwał na coś – dobre słowo, cokolwiek.
W ostatniej chwili przypomniał sobie jednak o milionach sytuacji, w których stewardesy prosiły o wyłączenie telefonów komórkowych na czas lotu. Nie zamierzał doprowadzać do kolejnych turbulencji, więc odpuścił sobie na pewien czas usprawiedliwienia.
Zawsze mógł jeszcze znaleźć sobie towarzystwo, z którym łatwiej będzie przeżyć tych parę godzin.
W salonie Skye nadal siedziała sama, więc Clint postanowił się do niej przyłączyć.
- Chcesz pogadać? – spytała, zanim on nawet otworzył usta. Był wdzięczny, nadal czuł się jak ostatni śmieć, ale zaczynał myśleć o agentach z pewną sympatią.
- A ty?
Wzruszyła ramionami.
- I tak mi się nudzi.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział X

Dzisiaj nie chcę Was już zanudzać tym, jak strasznie mi przykro, że jestem tak leniwa. Po prostu przyjmuję na klatę winę. Tak, wstydzę się tego.
Niemniej zapraszam na rozdział, bo chociaż w tym jestem dobra (albo tak mi się wydaje).

***

Później spotykał już młodszych agentów, których znikąd nie kojarzył, bo pewnie niedawno ukończyli szkolenie. Trafił na Brytyjkę, czarnoskórego mężczyznę, który wydawał się całkiem w porządku, oraz może dwudziestoletnią dziewczynę. Widząc go w progu z szeroką torbą przewieszoną przez ramię, szybko podniosła się ze swojego miejsca na kanapie i potarła dłonie, żeby coś z nimi zrobić, zanim Clint do niej podszedł i przywitał się uściskiem dłoni.
- Hej – rzucił trochę sztywno, bardziej interesując się wnętrzem samolotu. Dałby głowę, że gdyby nie te charakterystyczne okrągłe okna i skrzydła widoczne za szybami, pomyślałby, że stoi w wysokiej klasy mieszkaniu w nowojorskim drapaczu chmur.
Brunetka patrzyła na niego z łagodnymi, ciepłymi iskrami w lekko skośnych, brązowych oczach.
- To niesamowite, że mogę poznać tak doświadczonego agenta, panie Barton – odezwała się.
Uciszył ją jednym, szybkim ruchem dłoni. Zmrużył oczy. Czy to nie było trochę podejrzane, że zupełnie nieznana mu dziewczyna go znała? Jasne, może i był już w SHIELD legendą, ale nie podejrzewał, by każdy świeży rekrut od razu go rozpoznawał.
- Cieszę się. – Próbował być chłodny i profesjonalny.
- Jestem Skye.
Przywitał się z nią skinieniem głowy, poświęcając jej kilka sekund obserwacji. Wyglądała przeciętnie, była od niego może o cal niższa, ale z tej odległości wydawali się równi. Nie miała na sobie kombinezonu, jak May – właściwie nie zauważył, by którekolwiek z agentów Coulsona, poza Melindą nosiło na sobie coś, choć podobnego w kroju.
Jedna Brytyjka, którą spotkał była raczej elegancko ubrana, natomiast czarnoskóry mężczyzna i Skye woleli niedbały styl. Clint ucieszył się, że nie będzie za bardzo odstawał.
Melinda od razu pokazała mu jego nowy pokój. Clint był pewien, że gdyby wcześniej nie pracował na helicarrierze, przestronność i wystrój samolotu by go zachwyciły, ale jednego ze starszych agentów naprawdę trudno było czymś zaskoczyć. Poza tym spieszyło mu się, żeby dostarczyć dowody do laboratorium  jedynej biochemiczki na pokładzie.
Coulson i May zaprowadzili go we właściwe miejsce, gdzie krzątała się Brytyjka. Miała na sobie dopasowane spodnie i aksamitną, granatową bluzkę z dekoltem w serek. Na ich widok stanęła niezobowiązująco obok blatu, składając ręce przed sobą.
- Jemma, to jest agent Barton. A to Jemma Simmons – przedstawił ich sobie jak należy. Clint podał jej rękę. Kobieta uśmiechnęła się lekko i z delikatnością, jakby podnosiła szklany wachlarz, ujęła jego dłoń. Przez chwilę próbował ocenić, jak bardzo mógł jej zaufać, ale jego obserwację przerwał Phil. – Mamy do ciebie pewną niecierpiącą zwłoki sprawę.
Clint z przekonaniem wyciągnął swój zwinięty dolar i położył go na blacie tuż obok dłoni Jemmy. Zaczął go powoli rozwijać.
- Na ostatniej misji porwano moją przyjaciółkę. Bardzo chciałbym dowiedzieć się, kto za tym stoi, albo przynajmniej, gdzie ją zabrano. – Po namyśle dodał: - W sumie, to chciałbym się dowiedzieć wszystkiego, co tylko możliwe. Stąd moja prośba, czy mogłabyś rzucić na to okiem.
Jemma powoli przeniosła spojrzenie z twarzy Clinta na zawartość banknotu. Pokiwała głową i podrapała się po ciemieniu.
- W porządku. Sporządzę analizę i dam wam znać. – Przetoczyła wzrokiem po całej trójce agentów i przestąpiła z nogi na nogę, spuszczając głowę i udając, że czegoś szuka.
- Kiedy?
Simmons nie była przygotowana na kolejne pytanie.
- Kiedy skończysz? – powtórzył cierpliwie Clint, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsów.
Westchnęła.
- Postaram się jak najszybciej, agencie Barton, ale ustalenie niektórych informacji może nieco potrwać.
(Cholera.)
Clint wolał nie naciskać, chociaż, kiedy tylko wyszli i zamknęli za sobą drzwi do laboratorium, odwrócił się do Coulsona.
- Ja rozumiem, że możliwości twojej drużyny są ograniczone i nie chcę zrzędzić, ale im dłużej nie mamy tropu Natashy, tym trudniej będzie ją namierzyć później. A czym ja mam się zająć, twoim zdaniem?
- Barton, prześpij się – zasugerowała May z cieniem uśmiechu.
Na ten komentarz Clint nie miał siły odpowiedzieć. Uznał, że to dobry pomysł i nie dawał Coulsonowi odejść ani na krok, póki ten w końcu nie obiecał, że obudzi go, gdy tylko Jemma czegoś się dowie. Naprawdę nie miał, co robić, choć usilnie starał się znaleźć coś, czym mógłby zająć ręce. Wobec tego poszedł się położyć, ale jego wysiłki znowu spłonęły na panewce. Przyjemnie byłoby, chociaż na chwilę oderwać myśli od Natashy, przestać się o nią martwić i zatrzymać tańczący krąg myśli, ciążących jak kamienie i obracających się w jego głowie.
Wstał i poszedł do łazienki, w której przewrócił szafeczki oraz apteczkę do góry nogami w poszukiwaniu proszków nasennych. Nic takiego nie znalazł, ale się nie poddawał. Nawet sen w samym środku dnia byłby zbawienny.
Postanowił się wykąpać, a przy tym próbował myśleć wyłącznie o tym, co robi. Całą siłą woli trzymał się miłych tematów związanych ze swoim szamponem i żelem pod prysznic. Nie udało mu się odprężyć, ale wyraźnie poczuł każdy swój rwący, przemęczony mięsień. Trafił jeszcze do kuchni i zjadł byle co, nawet nie pamiętał, co takiego pokroił i położył na talerzu. Zjadł to też szybko i położył się spać.
Tym razem nie miał żadnych oporów. Ukojenie przyszło natychmiast.

***

Kiedy się obudził, z początku nie wiedział, co się dzieje. Całe łóżko trzęsło się i drżało. Barton zerwał się i to był błąd. Turbulencje były tak silne, że nie mógł utrzymać się na nogach. Wszystko, od najwyższych kręgów po najmniejsze kosteczki w stopach, bolało go i usiłowało z powrotem zachęcić do snu, ale Barton był już w pełni pobudzony i tylko szybko wsunął na siebie jakieś ciuchy, leżące luzem w torbie.
Przytrzymując się ścian, jak pijany, przemierzył większość korytarza i turbulencje powoli ustawały. Kiedy dotarł do pokoju wypoczynkowego, pod bosymi stopami wyczuwał już tylko delikatne drgania podłogi. Skye, półleżąca na kanapie z laptopem na kolanach zauważyła go, kiedy wszedł.
- Co się stało? – spytał.
- Właśnie przyleciała druga połowa drużyny – wyjaśniła dziewczyna. Na potwierdzenie jej słów z ostatniego stopnia metalowych schodów zeszli dwaj mężczyźni. Jeden był Afroamerykaninem, a drugi miał porcelanowo-białą skórę.
Clint jak przez mgłę przypomniał sobie, że czasem trzeba zaczerpnąć powietrza. I przydał mu się dość spory haust.
- Nie, niemożliwe, do diabła. Lance Hunter?
Mężczyzna nazwany Lancem zaszczycił go chłodnym spojrzeniem. Westchnął głośno.
- Mnie się nie spodziewałeś, co? – zagadnął bez cienia radości.
- No raczej, cholera. Myślałem, że nadal pracujesz w drugiej kategorii na swojej angielskiej wysepce. Bezrobocie ci raczej nie groziło.
Skye wyglądała na zaniepokojoną nieprzewidzianą sytuacją i tylko spoglądała raz na jednego, a zaraz na drugiego, czy nie skaczą sobie do gardeł.
Cisza nagle się przedłużyła i stała wymownie wroga.
Lance nie wyglądał na chętnego, by streścić Clintowi swoje CV, więc po prostu posłał mu uśmiech tak zimny, jakby przetrzymywał go na wypadek podobnych sytuacji w specjalnej chłodni. Najpewniej w głębi serca.
- Nudziło mi się już w służbach wywiadowczych - warknął. – Ale mnie się wydawało, że ty też masz swój team.
Barton również nie zamierzał rozmawiać z Lancem o swoich osobistych pobudkach i nie miał ochoty mu się tłumaczyć. Wzbierała w nim pogarda i wyjątkowa niechęć, którą rezerwował tylko dla naprawdę niektórych osób. Lance mógł się zatem czuć wyjątkowo, choć Clint wątpił, czy koleś to doceni.
Skye mogła wreszcie dojść do głosu, spoglądając na zaciśniętą szczękę Clinta.
- Znacie się?
- Tak.
- Nie.
Odpowiedzieli w tym samym momencie, co jednoznacznie i obiektywnie powiedziało Skye, kto tu kogo bardziej nie lubi i jak będą się toczyć wzajemne relacje obu agentów. Dziewczyna odwróciła niezręcznie wzrok, ale po chwili zagadnęła czarnoskórego agenta, odchodząc z nim parę kroków w głąb samolotu.
Ani Lance, ani Clint nie mogli na siebie patrzeć bez grożenia sobie nawzajem wojną, więc również poszli swoją drogą. Clint skierował się z powrotem do swojego pokoju, ale kiedy szedł w jego stronę postanowił wpaść na moment do Jemmy.
Kręcił się po samolocie i po kilku minutach wreszcie dotarł do laboratorium (więcej się nie zgubi, bo już dokładnie wie, gdzie ono leży). Światła jasno się paliły, więc wszedł bez pukania.
- Hej, Simmons, chciałem tylko…
Wpadł na moment, żeby spytać, jak idą jej badania. Spodziewał się, że zacznie go wyganiać albo że będzie się usprawiedliwiała tym, że właśnie przeprowadza jakieś niezwykle istotne badanie wymagające twardych procedur. Nie pomyślał ani na chwilę, że Simmons nie będzie.
Próbki leżały w bezpiecznym miejscu na podświetlanym blacie, lampka na biurku się świeciła, na ekranie komputera migał wkurzający wygaszacz przedstawiający jakiś wirujący w nicości łańcuch cząsteczek. Po Simmons nie było ani śladu.
Po chwili, zanim Clint zdążył o czymkolwiek pomyśleć, trzasnęły drzwi tuż za nim. To była Jemma.
- Gdzie byłaś? – zapytał na wstępie, choć jego obserwacje mogłyby mu wszystko powiedzieć.
Simmons podskoczyła, a jej oczy otworzyły się szeroko. Nie umiała zamaskować strachu, odmalowanego na twarzy. W jednej ręce trzymała kubek kawy, a w jej ustach właśnie tkwiła nadgryziona kanapka.
Wymamrotała coś bez składu, co było oczywistą wymówką. Dlaczego wymówką? Pod pachą przyciskała do ciała coś, co Clintowi wyglądało na notatnik z pośpiesznie nabazgranymi notatkami (a to go z pewnością mogło zainteresować).

środa, 29 lipca 2015

Rozdział IX

Witajcie z powrotem! Wakacje, wakacje, ale mam chyba jakąś depresję letnią, bo za każdym razem jak wyjdę w co cieplejszy dzień, to mam wrażenie, że kiedyś to były gorące lata, a teraz to nie wiadomo jak to w sumie nazwać...
Dobra, przestałam narzekać!
W tekście jest jeden błąd celowy, ale był potrzebny do komizmu słownego i sytuacyjnego zarazem. Aha, mam jedną prośbę - pamiętacie może, czym właściwie Coulson sobie w "Agentach" latał? Pamiętam tylko, że to nie był helicarrier, i raczej nie triskalier, a nie jestem pewna, czy nie lotniskopter, czy samolot, a może zupełnie inaczej się to nazywało? Byłabym wdzięczna za podpowiedź.
No to pozdrawiam i zapraszam do czytania!

***

- Próbuje mnie przekupić lepszym stanowiskiem i pieprzy coś o ideach – parsknęła z lekkim uśmiechem Sharon.
Clint nie był zdziwiony. Phil zawsze był idealistą, wkładał garnitur i wierzył w jasno określone zasady, w które odziewał swoje wyobrażenia o szczęściu. Nie był tylko pracoholikiem, czy jakimś niewyróżniającym się urzędasem. Miał duszę. Kiedy dowiedział się o Bartonie i Natashy (a wiedział tylko tyle, ile pozwoliliśmy mu wiedzieć – reszty się przecież domyślił) nie wspomniał o tym słowem. Nie naprzykrzał się. Czasem, podczas długiej i nudnej odprawy, Clint zauważał, że przyjaciel przygląda mu się z cieniem uśmiechu. Phil wierzył w przyjaciół, wierzył w miłość, w większą sprawę. A najbardziej na świecie wierzył w to, że ludzie z natury są dobrzy i staną po jego stronie, jeśli będzie trzeba.
- Mam nadzieję, że nie przedstawi mi tej samej oferty. – Zerknął nieco milej w stronę Coulsona.
Phil zabębnił palcami w stół.
- Nie żartuj, Barton. Znamy się nie od dzisiaj, a ja nie jestem aż tak zdesperowany. – Salę przeciął chichot Sharon. Clinta zaskoczyło to, jak szybko zmieniła nastrój.
- A jeszcze niedawno byłeś jednym z najlepszych – zadrwiła.
Brwi Phila podskoczyły.
- A kto powiedział, że już nie jest? Barton to po prostu uparty, nieodpowiedzialny i w niektórym towarzystwie po prostu niestrawny człowiek. A jeszcze gorszy pracownik. – Niefrasobliwy uśmiech rozświetlił jego twarz. – Sądzę, że powinieneś przemyśleć coś innego – kontynuował mężczyzna.
Mięśnie Clinta napięły się, ale nikt nie mógł tego zobaczyć, bo dłonie położył na podłokietnikach krzesła. Mimo to uśmiechnął się drapieżnie.
- Czyżby? Co takiego?
Tamten pochylił się do przodu, jakby omawiał warunki utrzymania pokoju na świecie (i niewykluczone, że właśnie tak było). Jego twarz już na powrót była zasadnicza. Barton miał jednak powody, żeby obawiać się Coulsona. Wiedział już, że usłyszy szczególne słowa.
- Nie pakuj się w to. Jesteś potrzebny tutaj. SHIELD jest w stanie ją znaleźć, ale to potrwa. Wiesz, że sam nie dasz rady. Uważam cię za mądrego człowieka, Clint i…
- Nie.
Barton potrząsnął głową jak uparty nastolatek.
- To chyba nie jest dobry pomysł, Coulson – wtrąciła Sharon. Znów skrzyżowała ręce na piersiach, a spojrzenie jej niebieskich, gorejących oczu starło się z niepokojącym blaskiem upartych, należących do Clinta. To było jak zderzenie dwóch monstrualnych fal. – Ja bym go wysłała na terapię.
Coulson nie zauważył zaciśniętej szczęki Clinta. Zwrócił się za to do Sharon, która była wesołym ognikiem, bez problemu podpalającym lonty jego nerwów.
- Wyjdź, proszę, Sharon.
Nie uśmiechnęła się. Nie spuściła wzroku ani na moment z Clinta. Miał się przez to poczuć jak psychopata. Jak podejrzany, do którego nie można mieć za grosz zaufania.
- Nie jesteś już moim szefem.
- To nie jest sprawa SHIELD, bynajmniej – uciął nadciągającą między dwójką agentów kłótnię, machnąwszy kategorycznie dłonią, po czym kontynuował, kiedy już przykuł ich uwagę: - Nigdy tak nie interesowały ich osobiste problemy pracowników. Nie oczekuję pomocy. Nie przyjąłbym jej od was, nawet gdybyście się nagle zadeklarowali jako Specjalna Harytatywna Instytucja Eliminująca… - Barton zaciął się nagle, nie mając konkretnego pomysłu na przekręcenie reszty skrótu agencji.
Phil wzniósł z litością oczy do nieba. Jednocześnie mruknął coś o tarzającym się ze śmiechu Furym.
- Boże, nie dość, że specjalny przypadek agenta, to jeszcze chory na dysortografię – Sharon zakpiła, udając do szczętu załamaną.
Barton przestał myśleć nad skrótowcami i po prostu trzasnął wnętrzem dłoni o stół, żeby zademonstrować swój upór i asertywność, a także rosnącą wściekłość w związku z przytykami agentki.
- Po prostu się nie zgadzam. I kropka – dodał do podkreślenia. – Nigdy tak nie działaliśmy.
- Ale teraz działamy – pośpieszył z wyjaśnieniem Coulson. – Dbanie o agentów stało się naszą dewizą.
- Dbanie o agentów stało się naszą dewizą – przedrzeźniła go Carter, używając gestów natchnionego, wyjątkowo egzaltowanego poety. – Sranie w banie – podsumowała zgrabnie, z czym Barton nie mógłby się nie zgodzić. Zerknął na poznaczoną zmarszczkami twarz agenta z pewną siebie i przekonaną miną, by dostrzec, jak on na to zareaguje. – Nie martwiliście się dewizami, jak zabrakło miejsc pracy dla opuszczonych agentów. I – skierowała w jego stronę palec – nie próbuj mi przerywać! To też już było po Hydrze!
Jej słowa musiały Coulsona bardzo zaboleć, ale Clint mógł tylko myśleć o własnej sprawie. Próbka nadal leżała potulnie w jego kieszeni i czekała na swoją misję. Czym było w końcu usłyszeć coś takiego z ust swojej niedawnej koleżanki, z którą dzielił całą radość pracy? I miała w tym wszystkim niezaprzeczalną słuszność.
Phil zachował kamienną twarz. Wycelował tylko palcem w stronę kobiety.
- Ty. Nie udawaj, że SHIELD było tylko przyjemnym stażem. – Zwrócił swoje gromiące, choć nieruchome oblicze na łucznika, nie zmieniając tonu. – A ty po prostu nie bądź głupi i wysłuchaj mojej oferty do końca. – Pstryknął palcami, na co Sharon się zjeżyła. – Z kolei oboje nie zapominajcie się i nie odrzucajcie moich dobrych chęci, bo nie wykluczone, że jeśli naprawdę będziecie kogoś potrzebować, to nie będę już w stanie nijak pomóc.
Sharon nie odpowiedziała na ten komentarz, za to postanowiła go rozważyć wraz z rachunkiem sumienia. Clint spojrzał na swoje buty pod krawędzią stołu konferencyjnego, unikając wzroku przyjaciela.
- Barton. Jesteś jednym z dwóch najwybitniejszych specjalistów SHIELD, z jakimi mam jeszcze kontakt. Gwarantuję ci, że ją znajdziemy. Dysponuję małym, ale oddanym zespołem, który rozwiąże zagadkę zniknięcia Romanoff szybciej, niż zajęłoby to specom CIA, (oczywiście, nie ubliżając agentom tej świetnej organizacji – powiedział i mrugnął okiem do kamery ustawionej naprzeciwko siebie) a na dodatek oszczędzę ci możliwych nieprzyjemności – zapewnił go. Po chwili przewrócił oczami. – Nie będę cię odsuwał od sprawy, jeśli tego nie chcesz, choć uważam, że postępujesz nazbyt pochopnie. W końcu Natasha nie pierwszy raz została zagrożona… No już, spokojnie To tylko moje zdanie! – dodał szybko, widząc ostrzegawczy, defensywny błysk w oczach Clinta, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Clint zacisnął palce na podłokietnikach tak, że aż zaskrzypiały mu pod paznokciami. Szukał spojrzenia Sharon, błagając ją o jakiś sygnał, że nie powinien tego robić. Ostatecznie, chyba istniał jakiś powód, dla którego nie dawała się zwerbować ponownie, a była naprawdę uparta. Czy on w takim wypadku mógł zawierzyć obcym ludziom, których intencji nie znał, wszystkie swoje przypuszczenia, dowody i obawy, wchodząc ponownie w szeregi zupełnie nieznanych sobie agentów? Coulson chyba mocno w nich wierzył, ale rzadko kogo naprawdę obdarzał antypatią, jeśli już o tym mowa.
Czy mógłby nie zaufać ponownie swojemu przyjacielowi? Jeszcze niedawno ten sam Phil Coulson rozumiał jego i Nat. Odpowiadał za nich, chronił ich. To on – tak, Phil - przekonał Natashę do przyjazdu z Rosji w samym środku misji, ryzykując jej przykrywkę oraz postęp w operacji, żeby ściągnąć ją do Ameryki, kiedy Loki… To musiało oznaczać, że mu na nich zależało. Traktował swoich agentów niemal jak dzieci, których jego smutny styl życia mu poskąpił.
Ale było też coś. Phil nie był już jego szefem. Nie mógł mu nakazać nic. To w szczególności musi zaznaczyć. Na pewno nie będzie ryzykował ponownym wplątaniem w struktury SHIELD. Sharon nie była w ciemię bita, a Clint wolał się nie przekonywać, jak to jest czuć na sobie wymierzony celownik broni kolegi.
A Sharon chciała chyba powiedzieć bez ogródek, że obaj nie mieli tu czego szukać. Ciężko jej się dziwić.
- Czyli obiecujesz, że ją znajdziemy i nie obudzę się zupełnie nagle w gabinecie terapeuty, gdy ty będziesz jej szukał? – spytał niepewnie, dobrze już znając odpowiedź.
Phil dostrzegł szansę porozumienia.
- Tak… Tak. Zrobimy, co w naszej mocy. – Pokiwał głową i posłał w stronę łucznika półuśmiech.
- I nie grozi mi przymusowe wstąpienie w szeregi twojego zespołu agentów?
Sharon opuściła na nich obu zaciekawiony wzrok.
Coulson dalej się uśmiechał, a ten wyraz twarzy nabierał coraz więcej spokoju i ciepła, jakby z tym pytaniem jego najgorsze obawy znikały na statkach z czarnymi żaglami za horyzontem.
- Nie, jeśli nie wyrazisz takiej prośby. – Pokręcił głową, żeby wzmocnić swoje zaprzeczenie. Jego głowa stanęła nagle. – No, chyba że nadal interesuje cię twoje ubezpieczenie emerytalne – dodał.
Clint zaśmiał się w duchu.
Obaj wstali, za nimi podniosła się Sharon, widocznie zamyślona.
Kiedy wychodzili z budynku tą samą drogą i windą, znów prowadzeni przez agentkę, byli już w znacznie lepszych nastrojach. A na pewno lepszy humor miał Clint, który mimo niespodzianki, jaka spotkała go już na samym początku, czuł większą niż dotychczas nadzieję i dostał nowy zastrzyk energii. Jakieś myśli o Hydrze jednak w zakamarkach umysłu się mu plątały i trochę to osłabiało jego zaufanie do „tego nowego” SHIELD. Postanowił zachować dystans do wszystkich agentów, jakich tam spotka. Wiedział przynajmniej, że jednemu człowiekowi mógł zaufać.
Oddał swoją przepustkę gościa i odwrócił się do Sharon.
- No, nie sądzę, żebyś miała z tym jakikolwiek związek, – zerknął kątem oka na Coulsona, który odsunął się taktownie, odbierając nadchodzące połączenie, - ale… Dzięki. – Zaszczycił ją smutnym uśmiechem.
Skrzyżowała ręce z ważniacką, promienną miną.
- Przypadek – odparła tajemniczym tonem, którego Clintowi nie chciało się analizować. Wyciągnęła do niego rękę, którą ujął i potrząsnął. – Powodzenia, Barton.
- Dzięki. Tobie też. A! – przypomniało mu się coś. – I żebyśmy się nie spotkali w SHIELD.
Zaśmiała się gardłowo i oznajmiła rzeczowo:
- Do tego nie dojdzie.
(Jasne, że nie. Ale na wszelki wypadek nie pozwolę się ponownie zwerbować) Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, myśląc najwyraźniej o tym samym.
Po chwili dołączył do Phila.

***

Do hotelu po jego rzeczy pojechali Lolą, a potem wyjechali poza miasto, gdzie znalazło się nieco przestrzeni do lądowania samolotem.
Kiedy otworzyła się jego klapa, Clint nie mógł powstrzymać westchnienia, które nagle znalazło usta, którym mogło wylecieć.
Phil poklepał go krzepiąco po plecach.
- Niczym się nie martw. Znajdziesz ją szybciej, niż ci się wydaje.
Tak bardzo chciał w to wierzyć, że miła, witająca go już na progu, a ponadto znajoma twarz Melindy May stała się symbolem wejścia między przyjaciół.

piątek, 3 lipca 2015

Rozdział VIII

Moi drodzy! Tym razem mam dla was ważną informację! Na następny rozdział będziecie musieli poczekać nieco dłużej. Wyjeżdżam nad morze na dwa tygodnie i nie będę miała za wiele czasu na pisanie :/ Mam nadzieję, że nie zrazicie się przez to i będziecie czekać z podwójną cierpliwością. Będę za Wami strasznie tęsknić, ale jeśli to tylko będzie możliwe, odpiszę na wszystkie Wasze komentarze.
Z góry ogromnie Wam dziękuję za zrozumienie ;)
No to zapraszam!

***

Clint nie mógł się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć sobie kawy z automatu. Przespał resztę nocy wyłącznie dlatego, że musiał, choć w ogóle nie ufał drzwiom w swoim tanim pokoju hotelowym. Czym dla Hydry było oszukanie takiego zamka? Budził się regularnie zlany potem, najpierw sprawdzając, czy broń nadal można swobodnie wyciągnąć spod poduszki, a w następnej kolejności, czy zwinięty dolar nadal leży bezpiecznie w kieszeni jego dżinsów. Przesoloną jajecznicę i jakieś nijakie w smaku kanapki popił kawą bez mleka.
Kofeina była mile widziana w każdych ilościach.
Mężczyzna w holu głównym biurowca CIA wyglądał, jakby właśnie wyszedł z siłowni dla kulturystów. Na szerokiej, niskiej szyi tkwiła jego ogromna głowa. Miał nierówny oddech i wyraźnie męczył się, siedząc za biurkiem. Clint zastanawiał się, dlaczego ktoś o jego masie nie jest wysyłany do jakichś poważnych zadań, w których mógłby się spełnić, zamiast robić za goryla w najbezpieczniejszym miejscu, jakie teraz istniało w Ameryce.
Popijał ostrożnie kawę, próbując nie poparzyć sobie języka.
Wreszcie nadeszła chwila, kiedy mógł odetchnąć głęboko.
Kiedy tylko poprosił o spotkanie z Sharon, facet za biurkiem spojrzał na jego zmęczoną sylwetkę, pogniecioną koszulkę i szorty, i pociemniała mu cała twarz. Pewnie pomyślał, że jestem jej chłopakiem, uświadomił sobie Clint, śmiejąc się w duszy, że w oczach agenta niemal zmaterializowało się pytanie, czego takiego mu brakuje, co ma jakiś przybłęda. To była głupia myśl, która wydała się Bartonowi bardzo słodka. Rzeczywiście, gdyby miał odznakę SHIELD, to by ją pokazał, ale teraz nie dawała ona już żadnych korzyści, więc lepiej było pozostać incognito, nawet jeśli pół biura CIA miało go znienawidzić za „randkowanie” z byłą agentką 13.
Sharon nie była w mundurze, miała na sobie coś lekkiego i dopasowane, granatowe spodnie z dzianiny – nigdy za bardzo nie afiszowała się z pokazywaniem odznaki, więc i teraz Clint nie zauważył u niej nowego orła. Włosy miała związane w kucyk. Clint był pewien, że wszyscy w biurze zastanawiają się, gdzie się podziewała cały ten czas. Carter była miła, odpowiedzialna, miała silny kręgosłup moralny i obnosiła się dawniej z opinią jednej z najbardziej normalnych i przystępnych agentek. Początki może i były trudne, ale na pewno do tego czasu zdobyła sobie już sporą sympatię.
Myślał, że Sharon się chociaż uśmiechnie. Cóż, postąpił trochę jak dupek. Mógł zadzwonić.
- Mogłeś zadzwonić. – Z jej postawy emanowały rozczarowanie i wściekłość.
Wstał i przełożył gorący kubek kawy do drugiej ręki, delikatnie trąc poparzone opuszki. Skłonił głowę.
- Przepraszam. To pilne. Bardzo.
Westchnęła.
- Jasne – powiedziała twardo. Ton jej głosu nie wskazywał na to, że zrozumiała i kiedyś mu wybaczy. – Zawsze w końcu dzwonicie. Ale nie spytacie, co u mnie, jak leci. Zupełnie jakbym was zdradziła, czy coś. – Pokręciła głową, po czym zagryzła wargi. – Kogo ja oszukuję, przecież nie oczekiwałam spotkania przy kawie.
Facet przy recepcji dał mu przepustkę gościa, a potem Sharon musiała coś podpisać. Dała mu znać, żeby ruszył za nią. Poprowadziła go przez pusty parter, po którym kręcili się głównie pędzący do pracy funkcjonariusze. Większość do niej kiwała i uśmiechała się na jej widok, ale ona świadomie to ignorowała. Przeszła spokojnie do windy, która była pusta.
- Nie wiem, jak mam ci dziękować... – wykrztusił z siebie, gdy wchodzili do środka, a Sharon pochyliła się, by wcisnąć guzik z właściwym piętrem. – Już sam nie wiem, co mam myśleć, o tym wszystkim. Gdyby nie Hydra…
Drzwi się cicho zatrzasnęły, a agentka wybuchła.
- Już nie zasłaniaj się Hydrą, okey?! Nawet nie było cię wtedy na miejscu. – Zmrużyła gniewnie oczy. Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się plecami o ścianę windy, patrząc w swoje odbicie w lustrzanej powierzchni. – Patrzyłam im w oczy i nagle mnie olśniło, bo hej! Jadłam z nim lunch w tamtą środę! A z nią chodziłam na pilates! Kiedyś wspominała mi o swoim chorym wujku – chyba miał coś z nerkami. I zastanawiałam się, czy takie rozmowy o wszystkim i o niczym były tylko przykrywką, choć wiedziałam, że nie były… Rozmawiali tak normalnie. A teraz celowali mi prosto w serce.
Clint zacisnął dłoń na zawiniętym dolarze, bo przecież Glocka zabrali mu przy recepcji i choć bardzo tego pragnął, to ten malutki kształt w ogóle mu nie pomagał. Nieświadomie pomyślał, że Natasha lepiej by się dogadała z Sharon… (co ja pierdolę? Natasha była w tym jeszcze gorsza.)
- No – prychnęła Sharon, kiedy drzwi ponownie się rozsunęły i z lekceważeniem spojrzała na niego. – Mam czasem wrażenie, że wybieram chujowe strony.
- Daj spokój – przemówił do niej cicho, ze współczuciem i zupełnym brakiem zrozumienia, czemu w sobie szukała winy za coś, co od niej nie zależało. – Wybrałaś akurat najlepszą z możliwych dróg.
- Ta. Byłam wierna SHIELD. – Uniosła brwi. – A po tej stronie zostali najgorsi.
To szczególnie ubodło Clinta, ale powstrzymał się przed komentarzem, myśląc gładko i chłodno o swojej misji. Poza tym, po części miała rację. Była ładna, młoda, zaradna, pewna siebie, nic nie mogło jej zatrzymać. Miała przed sobą dużo lepsze perspektywy niż starszy od niej o dziesięć lat Barton. Nie ukryła się ani nie poszła na dno z okrętem, tylko przetrwała.
Clint życzył jej jak najlepiej i miał nadzieję, że tylko on tak nikczemnie zapomniał o swojej koleżance.
Zerwała się, wchodząc do kolejnego obszernego biura, wypełnionego krążącymi wkoło, niczym satelity, ubranymi swobodnie agentami. Clint myślał, że Sharon prowadzi go do jednego z odgrodzonych niskimi ściankami stanowisk, ale nie zatrzymywała się, tylko szła ramię w ramię z nim, prosto do lekko uchylonych drzwi z zawieszoną na nich tabliczką „Sala konferencyjna”. Powietrze było tu chłodne i klimatyzacja chodziła cicho jak senne marzenie. Drogę przeszło im także kilku ubranych w garnitury mężczyzn.
Kiedy weszli do pokoju bez okien, Clint wyczuł zapach skóry i dymu papierosowego. Zrobiło mu się też chłodniej. Wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku rozświetlonego jedynie długimi lampami przy suficie. Wnętrze na pierwszy rzut oka miało symulować bezpieczne, swobodne miejsce – pomieszczenie, w którym łatwiej zebrać myśli. Zauważył mężczyznę siedzącego na fotelu tuż przy przeciwnym rogu długiego, prostokątnego stołu. Jego dłonie spoczywały luźno, bezpośrednio na blacie. Patrzył w dal ze spokojnym wyrazem twarzy i lekko zmarszczonymi wargami. Clint oniemiał na widok znanych mu rysów twarzy.
- Coulson? – zaświszczał, zupełnie tracąc kontakt z resztą swojego ciała.
Kawa, którą trzymał do tej pory w dłoni, wyślizgnęła mu się nagle spomiędzy zmartwiałych palców. Ochlapała mu buty i rozlała się po ciemnych panelach.
(Co do cholery? Zmartwychwstał?) Clint był w stanie jedynie patrzeć bezmyślnie przed siebie, a przez jego mózg przelał się tak obfity oraz spiętrzony strumień myśli, że nawet gdyby się postarał, to i tak pędziły za szybko, by zawiesić się i dokładniej namyślić nad którąkolwiek z nich. Automatycznie się wyprostował na widok swojego zwierzchnika.
Coulson w tym momencie przypominał tak bardzo samego siebie, że spokojnie mógłby być perfekcyjną halucynacją. Nie było na czym zawiesić oka, co idealnie charakteryzowało Phila. Wstał płynnie z krzesła, obchodząc powoli stół ze złożonymi za plecami rękoma.
Clint przeskoczył spojrzeniem do Sharon, żeby się upewnić, że sam nie odchodzi od zmysłów. Agentka wyglądała tylko na wkurzoną, co było jego zasługą, ale gdy przyglądała się zmierzającemu w ich kierunku mężczyźnie, nie przejawiała żadnych oznak zaskoczenia, strachu, czy czujności…
- Ty… to ty żyjesz? Ale jak…? Jak to…? – wykrztusił Barton. – Przecież włócznia przebiła ci serce! To… Loki, on…
Jeszcze raz rzucił płochliwe spojrzenie na Sharon, która okazywała niezbędne minimum emocji.
Coulson uniósł brwi.
- Uwierz mi, Clint, jestem tak samo zaskoczony, jak ty. – Jego czoło się zmarszczyło.
Myśli Clinta krążyły wokół tamtego dnia i czepiały się go, wykorzystując całą powierzchnię mózgu. Loki. Tak, jasne. Przecież Loki mógłby…
W jednej chwili wyszarpnął broń z kabury Sharon. Zdążył też umknąć przed jej dłonią i odruchowym ciosem w bok głowy. Coulson zamarł w połowie drogi z wyciągniętą przyjacielsko dłonią. Barton odsunął się pod samą ścianę, uznając to za idealną odległość – nie bezpieczną, ani komfortową, ale chociaż racjonalną. Odbezpieczył broń.
Coulson zrozumiał, że zbliżenie groziło mu powrotem do nicości, więc uniósł ręce w poddańczym geście. Nie sądził, że Clint tak zareaguje, ale z drugiej strony, pojawił się zupełnie nieoczekiwanie. Trzeba było wziąć poprawkę, że uczestniczył w jego pogrzebie, więc musiał być to dla niego spory szok. W przypadku, jaki reprezentował Barton, można się było spodziewać wszystkiego – człowiek po przeżyciach odcinał wszystkie bodźce poza tępą mgłą przeżytych doświadczeń. Doświadczeń bardzo krzywdzących.
Clint hamował przyśpieszony oddech i drżenie uniesionych do strzału rąk. Pistolet mocno leżał w jego dłoniach. W jego niebieskich oczach Phil dostrzegł epicentrum sztormu.
Sharon stała w tym samym miejscu, ostrożnie spoglądając na Clinta.
Coulson nie spuszczając oczu ze strzelca, spytał o coś półgłosem Sharon, na co odpowiedziała mu tonem pełnym pretensji:
- Jasne, że tak, to biuro CIA! – Potem tylko przeniosła powoli wzrok. – Barton – warknęła.
- Odłóż broń. Porozmawiajmy – przemówił kojąco Coulson.
Clint skakał po nich przelęknionym spojrzeniem, korygując szybko linię strzału. Nie umiał świadomie stłumić ściągniętego wyrazu twarzy. Znał moc berła. Wszędzie rozpoznałby to błękitne światło, które wypala ci pół mózgu, by zamienić cię w oddanego niewolnika. Wiedział też, że Loki był sprytny i dokładny. Nie dziwiło go, że teraz też próbował namieszać mu w głowie obrazem jego przyjaciela. Czy znowu odebrał mu wolność? Clint musiał za wszelką cenę go wyprzeć!
Ale czy… Sharon z nim współpracowała? Czy nie widziała, że Loki gra z nim w jakąś okrutną grę?
- Clint, wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę ja – kontynuował niestrudzenie Phil. – Loki zginął. Już jesteś bezpieczny.
(Zginął?) Jedno słowo, a potrafiło namieszać w głowie bardziej, niż tysiące. (Nie. Czyżby? Czy mógł zginąć? Czy faktycznie nie próbuje mnie znów zniewolić? Tak). Clint spojrzał głęboko w oczy Phila. Sharon czekała bez ruchu. Krwawa łaźnia w biurze CIA była ostatnim, co chciała.
Coulson. Na pewno on. Nikt inny.
Był trochę jak zagubiony chłopiec (…nastolatek…), którym pozostał gdzieś w środku. Którym dla Phila był zawsze. Od ich pierwszego spotkania.
Burza minęła, ale pozostały jej wszechobecne ślady zniszczenia.
Kiedy lufa powoli opadła, Sharon przyskoczyła, by odzyskać broń. Clint jednak odsunął pistolet poza jej zasięg, zabezpieczył go i odrzucił gniewnie na podłogę.
- No to… ten… Ekhem. Jak Chrystus? – Ironia ledwo przeszła przez ściśnięte, suche gardło Clinta.
Coulson zamrugał z ulgi.
- Odmawiałem wzięcia urlopu, więc zwolnił mnie na polecenie z góry. – Kiedy to powiedział, uśmiechnął się nerwowo. Chciał podejść i uścisnąć przyjaciela, ale gdy tylko poruszył się z miejsca, Clint błyskawicznie zareagował, choć wyglądał, jakby solidnie kręciło mu się w głowie. Phil przełknął ślinę, widząc wymierzony w siebie palec łucznika. Ostrzeżenie.
Sharon westchnęła i obeszła Clinta, zmierzając w kierunku leżącej kusząco na posadzce broni.
- Fury? – upewnił się Clint.
- Fury dba o swoich. – Przytaknął poważnie Coulson. Wygładziło mu się czoło.
- Fury się zmył – zironizował Clint, na co jego rozmówca przestąpił z nogi na nogę. Barton nadal czuł się niepewnie, ale rzucając okiem na czujną Sharon, włożył ręce do kieszeni. – A co tu robisz?
Sharon usiadła na blacie stołu, oparłszy stopy na dwóch krzesłach.
- Coulson próbuje mnie zwerbować.
- I czuję, że już jestem bardzo blisko – dodał z uśmiechem Phil. Po minie Sharon Clint stracił nadzieję, że szybko załatwi swoje sprawy.
Właściwie, jego szalona krucjata mogła się właśnie skończyć pod wejściem głównym biura.