piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział XXI

Znowu prowadzili go korytarzami, które stawały się coraz dłuższe i coraz bardziej do siebie podobne. Jedyna różnica polegała na tym, że nie skuli mu rąk, ani nóg – to było znacznie bardziej niepokojące.
Clint był oszołomiony. Nie mógł wyjść z podziwu, co stało się zaledwie kilka minut temu.
Natasha rzuciła się na niego, by uchronić go przed impetem drzwi, zakryć go sobą jak tarczą. Niesamowite.
(Co prawda mogła po prostu ratować własny tyłek)
Po tym, co przeszli to nie było coś, czego oczekiwał. Zaskoczenie było tym większe, że przecież nie miał już do czynienia ze swoją wierną partnerką, ale teraz już sam nie wiedział. Co ma o tym sądzić? Czy była szansa, że właśnie do niej dotarł? Że faktycznie gdzieś w środku tkwiła zamknięta jak w potrzasku tamta Nat i właśnie teraz rzuciła się, by go ocalić?
Jak beznadziejnie musiało to brzmieć; tego Clint mógł się tylko domyślać.
Ale co w takim razie się z nią stanie?
To pytanie zmroziło mu szpik w kościach na moment.
Mężczyźni popchnęli go mocno do przodu, że aż się zatoczył i wpadł na ścianę. Ręce miał wolne, ale uderzył czołem w twardy mur (to mogłaby być aluzja całej tej operacji właściwie...). Po chwili tamci ponownie go trzymali i prowadzili w niewiadomym kierunku.
Głowa pulsowała mu z bólu, który starał się znieść, zaciskając z całej siły zęby. Chyba nic nie mogłoby już bardziej boleć, niż rany, które zadała jego duszy ta cała wyprawa. Przejął go paniczny strach o jego przyjaciółkę. Przecież mogła przez niego umrzeć. Skazał ją na jeszcze większe kłopoty, niż gdyby po prostu sam próbował ją uprowadzić.
Jak mógł być tak głupi, by myśleć o samotnej operacji na terenie obcego kraju, w obcym miejscu, bez jakiegokolwiek wsparcia, bez stróża, który znałby chociaż jego pozycję.
Jego milcząca obstawa wreszcie zatrzymała się, jeden z mężczyzn uchylił najbliższe drzwi w taki sposób, że Barton nie mógł wiedzieć, co się za nimi znajduje, po czym został wepchnięty do środka wprost w ciemność, zamykając drzwi od zewnątrz na zamek.
Nie czekał ani chwili, zanim wzrok mu się przyzwyczaił. Uskoczył w bok, spodziewając się, że zaraz ktoś z mroku strzeli mu w głowę, co skończy jego plan i pośle cały wysiłek w diabły. Wymacał ścianę i nasłuchiwał jakiegoś odgłosu oznaczającego ruch, ignorując swój przyśpieszony oddech i słabnący ból w czaszce. Cisza i ciemność.
A więc cela.
W tym momencie jednak pomieszczenie rozświetlił filar blasku rzucany przez jakąś lampę wprost na środek. Clint zmrużył oczy, czując przenikliwy ból. To nie był zwyczajny pokój. Przede wszystkim był wyższy niż większość pomieszczeń - a więc dwupoziomowy (arena?), z balustradą na drugiej kondygnacji. Wszędzie unosił się również metaliczny, parny zapach. Centrum stanowił niczym niezajęty okrągły kawałek podłogi z kilkumetrową średnicą, oświetlony przez światło. Reszta przestrzeni była skąpana w mroku, włącznie z samym Bartonem.
- Panye Barton - poniósł się czyjś męski głos. Clint zareagował wzmożoną ostrożnością, wyczuwając oczywisty rosyjski akcent w angielskich słowach. Postąpił jeden krok bliżej tej osobliwej areny, ale trzymał dystans, aby nie stać się łatwym celem. - Ach, tu pana mamy. Cóż za niecodzienne spotkanie. Liczę, że chociaż odrobinę udziela się panu moja radość.
Clint nie miał do powiedzenia nic miłego, ale nie mógł nic poradzić, że naszła go wena na odzywki.
- Byłoby mi miło poznać twarz ciula, który mnie w to wszystko wpakował. - Skrzyżował ramiona na piersi.
Komentarz Bartona naprawdę szczerze rozbawił jego rozmówcę. Usłyszał kroki na górze, ponad sobą i ujrzał po drugiej stronie kolistej areny starszego człowieka, wspierającego się na balustradzie i machającego do niego delikatnie palcami, niemal zalotnie. W jasnym świetle niemal oślepiała jego biała bródka i zaczesane do tyłu siwe włosy.
- Proshee wybaczyć mi tę nieuprzejmość. Pan zapewne nawet nie wie, kim jestem. Należę do świata, o którego istnieniu większość ludzi niefortunnie zapomniała. Prostym rozwiązaniem wielu problemów, z którego na moje nieszczęście zdecydowano się zrezygnować. Generał Aleksander Lukin.
(Rosjanie, kurwa.)
Barton zacisnął pięści. Jeśli będzie musiał zlikwidować tego staruszka, aby uwolnić Natashę spod jego wpływów, to wydawało się to aż za proste. Starczy czerwony robal będzie miał dość już po pierwszym jego uderzeniu.
- Dla kogo pracujesz, Lukin? – spytał szybko.
Starzec skrzywił się.
- Ależ obraża mnie pan, panye Barton. Nade mną nie ma żadnej innej siły. Wiedzie mnie najważniejsza idea. Każdy przecież pragnie, by zapanował na nowo pokój na całym świecie i nasze działania niechybnie wprowadzą w życie te niespełnione życzenie milionów ludzi na całym świecie. Nie skażę tylu niewinnych na śmierć. Zapomina pan przecież, że nie ma już nikogo, kto chroni, opiekuje się i czuwa.
Clint zacisnął zęby, nie mogąc wprost uwierzyć, że facet ma aż taką czelność pluć mu w twarz.
- Avengers - sapnął.
- No nie, chyba nie mówi pan poważnie. Siejecie jeszcze większe spustoszenie. Jesteście zbyt niedoskonali, zbyt chaotyczni. Za to ja oferuję spokój i wszechobecny ład.
- Ceną czego? Zastraszenia, egzekucji, inwigilacji.
- Reakcja może zostać pokonana tylko w jeden sposób... - oświadczył twardo mężczyzna.
Barton pokręcił głową, rozumiejąc, jak niedorzeczna staje się ta rozmowa. Powrót do państwa policyjnego. Ambicje tego człowieka przekraczały wszelkie racjonalne granice. Co gorsze jednak -wszystko to mogło mu się udać. Mając kilka nadzwyczajnych jednostek i będąc dobrym strategiem, świat nie miał granic przed takim człowiekiem. W najlepszym przypadku mógł wprowadzić nie lada chaos. Co zresztą możliwe, Hydra szukała nowego żywiciela i plan Lukina mógł być doskonałą okazją dla wykończonego starciami pasożyta, aby zaszyć się i w spokoju odzyskać siłę. Bez SHIELD terroryści mogli wkrótce zaprowadzić zamęt i dokonać makabrycznych zniszczeń.
- Chcesz wskrzesić KGB?
Lukin uśmiechnął się z dumą, tak jakby już wszystko mu się udało.
- Teraz to coś więcej niż KGB. Znacznie więcej. Przeniesiemy się w dogodniejsze miejsce, gdzie ludzie, których sprowadziłem, reaktywują wszystkie porzucone projekty, a także rozpoczną te, które nie miały szans nigdy powstać. Żołnierze przejdą trening. Wszystko stanie na nogi już w niedługim czasie, a potem staniemy się potęgą. - Wzniósł ręce niczym kapłan do modlitwy, by nadać swoim słowom jeszcze więcej mocy.
Jakby jego szaleństwo nie wystarczało.
- Wkrótce będzie o nas głośno, lecz pan już o tym nie usłyszy, drogi panye Barton. - Uśmiechnął się osobliwie. - To ostatnie momenty pana niewiele wartego życia.
Rosjanin miałby zadatki na najbardziej odrażającego człowieka, którego w całym swoim życiu Clint miał nieprzyjemność spotkać. Szatan. Przez ułamek sekundy miał też chore wrażenie, że gdyby Nick Fury miał podobnie przedmiotowe podejście do własnych ludzi i był dość przerażający, to i tak nie miałby szans zaliczyć się do kategorii, jaką prezentował ten człowiek. Była to jednak bardzo głupiutka myśl, kierowana nagłym dreszczem strachu.
- W takim razie, co zrobiłeś Natashy.
Lukin nie wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem. Nabrał powietrza w płuca, uśmiechnąwszy się nieco drapieżnie.
- Przekonałem ją do współpracy.
Clint parsknął śmiechem.
- No przestań. Nie uwierzę, że to prawda. Nie jest zabawką, którą wystarczy nakręcić, żeby orbitowała wokół ciebie.
- Towarzyszka Romanowa musiała zostać odpowiednio zaprogramowana. Na początku nie chciała się poddawać, ale wreszcie i ją złamano.
Clint poczuł, jak zaciskając pięści, wbija sobie paznokcie w skórę dłoni. Wpatrywał się dzikim wzrokiem w Lukina, wyobrażając sobie, jak ładuje w niego strzały: jedną, drugą, cały kołczan.
Lukin poczuł się chyba dzięki temu jeszcze bardziej tryumfatorsko, przez co wyprostował się i wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Nie przewidzieliśmy tylko, że taka mała pchła zdoła się nam wplątać i namieszać. - Barton zacisnął usta i wykrzywił je w uśmiechu. Przynajmniej jego szalony plan został odebrany jako zaskoczenie, choć to marne pocieszenie, ale zdołało w niewielkim stopniu go rozbawić. Lukin zdjął dłonie z balustrady i schował je za plecami. - Na pewno masz mnóstwo pytań, ale nie mamy więcej czasu pana niańczyć. A pana przeciwnik już zaczyna się niecierpliwić.
(Kto...?)
Rosjanin kiwnął głową w jego stronę.
- Co więcej, chciałby wyrównanej walki.
Wyrównanej walki? Ten przeciwnik jest szalony, czy co? Clint uznał, że to jest ciekawe i mocno go zaskoczyło.
Lukin odwrócił się i wyszedł bez choćby krótkiego pożegnania. Tuż po jego wyjściu światło zgasło i coś przesunęło się szybko po podłodze, którą Clint ledwo widział, gdy patrzył w dół. Z początku bał się podejść do nieznanego mu przedmiotu, lecz zorientował się prędko, czym on był. Przewiesił kołczan przez ramię, pozbywając się pustego i ujął znajomą krzywiznę łuku w dłoń. Przesunął opuszkami palców po końcach strzał, licząc je bez problemu. Dziewięć.
- Ta mała, za którą przyjechałeś. To Natalia, prawda? – Głos dochodzący z oddali nie czekał na odpowiedź skonsternowanego i próbującego coś dostrzec w ciemnościach Bartona. To był ton zwyczajnej konwersacji. – Wiem, że tak. Lukin nie powinien, ale wspomina o niej przy każdej możliwej okazji. Jest stuknięty.
Barton rozpoznałby ten głos nawet wybudzony w środku nocy (często słyszał go w snach). Od zawsze wiedział, że przeszłość to żywe miejsce, niemożliwe do zamknięcia na klucz, a wręcz uciekające przed tym. Ilekroć wydawało mu się, że historia jest już zakończona, wtedy ona powracała, na nowo kreśląc jego losy. A więc i teraz go dopadła. Trickshot rozpoczął losy Bartona, był jego mentorem, jednak powstałą na tej relacji przyjaźń zniszczyła jedna decyzja. Oraz SHIELD.
- Ciągnie swój do swego, Trickshot – odwarknął Clint, nakładając strzałę na cięciwę. Przysłuchiwał się otoczeniu, nie mogąc wyłapać nic w ciemnościach. Postanowił nawiązać ponownie rozmowę, w nadziei, że to pomoże mu się zorientować, gdzie przebywa jego rywal. - Swoją drogą, chcesz mnie zabić, i dajesz mi łuk oraz osiem strzał więcej, niż potrzebuję, żeby cię ustrzelić. Czyżby jakiś sentyment?
Usłyszał głośny stuk ponad nim, gdzie pewnie znajdowała się metalowa platforma. Postanowił poczekać jeszcze chwilę. Przeniósł się jak najszybciej, krążąc wokół areny, pod metalowymi platformami, by jak najbardziej utrudnić przeciwnikowi celowanie.
- Powiedzmy, że słabość do dobrych przedstawień. - Znów usłyszał dźwięk kroków odbijanych od metalowej, zawieszonej ponad nim platformy.
Był blisko. Tylko na co czekał? Może aż Barton strzeli? Ale jakie to miało znaczenie?
- Wybacz, Barton. Mam nadzieję, że zrozumiesz. W gruncie rzeczy równy z ciebie facet. Widać, że ci zależy. Serce mi krwawi na myśl, że pozbędę się jedynej osoby, która mogła być lepsza ode mnie – w jego głosie pobrzmiewała jawna drwina. Westchnął męczeńsko. - Ale zapłacili. A czasy są ciężkie.
Barton milczał i nasłuchiwał. Mimo cichych stąpnięć jego przeciwnik nie mógł się ustrzec przed dźwiękiem, jaki wydawał z siebie metal, po którym się przemieszczał. Ten cichy pogłos był jedynym ostrym śladem, który dla Clinta mógł mieć jakieś większe znaczenie.
- Niewiele ci brakowało, nie? – ciągnął Trickshot gawędziarskim tonem, rezolutnie i z pasją.
Clintowi nie robiło różnicy, co od niego słyszy. Próbował umiejscowić krawędź metalowej kładki, ale było raczej mało prawdopodobne, by mężczyzna na niej postanowił zbliżyć się do samego jej krańca.
Chyba trzeba będzie to zrobić w inny sposób, pomyślał i zdecydował się na pierwszy strzał. Wycelował strzałę trochę ponad własną głowę i puścił cięciwę.
Nasłuchiwał, czy strzała odbiła się od balustrady, ale usłyszał nie jeden dźwięczny odgłos metalu, lecz kilka w krótkim odstępie czasu. Po czym powietrze przeszył cichy syk. Zapisał w pamięci kierunek, w którym znajdowało się to miejsce.
Sięgnął do kołczanu po kolejną strzałę, w momencie, gdy cudem uniknął strzały, która musnęła jego przedramię.
Zaklął cicho i dotknął podłużnej rany, jaka teraz dawała o sobie znać ostrym pieczeniem.
Ktoś w przestworzach gwizdnął przeciągle.
- Ja bym na twoim miejscu popracował nad refleksem. - Głos dobiegał z naprzeciwka, prawie z kierunku, w który strzelił Clint, ale bardziej na lewo. W tych ciemnościach Barton nie mógł zobaczyć, gdzie znajdował się jego przeciwnik.
Strzelił na ślepo w tamten kąt, wyciągając i zakładając kolejną strzałę.
Przemieścił się lekko na prawo. Słyszał wszystkie kroki kluczącego na górze Trickshota, starającego się go zmylić na wszelkie możliwe sposoby.
Clint uspokoił drżenie zranionej dłoni i nieustającą pogoń myśli, wsłuchując się w dźwięki ponad sobą i delikatnie stąpając.
Jego oddech zwolnił, szybko dostosował się do usilnie skupionego umysłu. Szybkość skurczów serca dopasowywała się jak akompaniament.
Grot strzały podążał w prostej, delikatnej i nieprzerwanej linii za jego dłonią. Szukał właściwego momentu, w którym mógłby pocisk wypuścić. Chodziło o to miejsce.
Czekał na cel - cień; mniej lub bardziej wyraźny kształt albo ruch.
I kątem oka go dostrzegł. W ułamku sekundy strzała pomknęła w prostej linii. W teorii była to tylko strzała i trafiła dokładnie w punkt, w którym pomknęła tamta wcześniejsza.
Clint nie czekając, wyjął kolejną i założył ją na cięciwę.
- Czy to był strzał, który miał mnie położyć? Bo nieco mnie to skonfundowało. - Zanim Trickshot zdołał dokończyć ostatnie zdanie, Clint wypuścił kolejną strzałę, tym razem idealnie trafiając ponownie w ten sam cel.
Syk gorącej pary wypuszczonej z rur instalacji cieplnej przeszył powietrze i jej uwolniony pod ciśnieniem kłąb trafił wprost na stojącego, kpiącego mężczyznę. Ból sprawił, że zatoczył się i  z gardła wyrwał mu się tragiczny krzyk.
Barton opuścił łuk i złożył go jednym ruchem. Przeszedł arenę, by wskoczyć na metalową platformę i efekciarskim ruchem przeskoczyć balustradę, po czym stanąć naprzeciw klęczącego łucznika. Twarz krył w drżących dłoniach i pojękiwał opętańczo.
- Następnym razem, Tricky. - Sięgnął po jego kołczan i nóż u jego pasa. Ocenił wszystko fachowym okiem (nóż może być; strzały wzmocnione tytanem, całkiem spory ekwipunek), po czym złapał mężczyznę za krawędź jego kostiumu tuż przy szyi, stawiając go na nogi. Część jego twarzy była rozpalona, wyglądała nieciekawie z perspektywy Clinta, skóra rozogniona rozległą krwawą raną ziała na obszarze od ucha do połowy policzka i pożerała całą długość twarzy. - Już nie będziesz taki piękny. A teraz powiesz mi, jak trafić do wyjścia.
Trickshota to polecenie raczej nie przekonało, ale kiedy Clint szarpnął nim w stronę tej samej rozgrzanej instalacji, to stał się znacznie rozmowniejszy.
- No dobra! Już! Tam są drzwi - wskazał dokładnie kierunek, w który prowadziła platforma.
Clint puścił go bez zbędnych ceregieli i ruszył w tamtą stronę, nie wiedząc, czego może się w ogóle spodziewać, ale mając nadzieję na coś dobrego.
- Barton! Wrócę po ciebie! Zapłacisz mi za to... za wszystko!
Drzwi rzeczywiście były i nawet niezamknięte.
(Czas ratować Nat.)

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział XX

- Masz się nie ruszać. Rusz się, a zginiesz. – Drugie zdanie, które dorzuciła szeptem, było już niepotrzebne, ale Natasha okazała się słabsza, niż się spodziewał i uległa napięciu wyczuwalnemu po wypowiedzeniu swojego rozkazu.
(Żyję, czy trafiłem do pieprzonego raju?) Dzięki chwili wahania Clint nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku.
- Zanim powiesz coś jeszcze, psi chuju – ciebie zabiją, bo jesteś bezużyteczny, a mnie, za moment zawahania.
(Nie, prędzej jestem w piekle…)
Wyczuwał jej szybki oddech tuż nad sobą.
Z tak bliska mógłby ją powalić albo uściskać najmocniej, jak potrafił. Obie opcje jednak były w tym momencie absurdalne. Wyglądało bowiem na to, że Natasha postanowiła przestać dłużej tańczyć, jak jej zagrano na górze. Clint miał powód, by odetchnąć z ulgą. Jednak cała sprawa się jeszcze nie skończyła. Pozostawało pytanie: jaka część dawnej Nat powróciła, a ile z jej mózgu nadal toczył insekt KGB? Czy jej działanie było chwilowe? Czy powinien obawiać się, że wbije mu nóż w plecy?
Właściwie nie chciał myśleć w kategoriach racjonalnych – przepełniała go radość, ponieważ, nawet jeśli zaraz wszystko znów miało się odwrócić o 180 stopni, to ponownie mógł się odprężyć. W towarzystwie partnerki, jaką była Natasha, wszystkie zagrożenia traciły na realności o jakieś pięćdziesiąt procent, a prawdopodobieństwo sukcesu proporcjonalnie rosło.
Clint chciał zauważyć, że leży na zakutym w kajdanki nadgarstku, więc metal wpija mu się boleśnie w ciało, ale nie miał możliwości nic powiedzieć, bo Natasha po chwili znów była przy nim i rozkuwała mu stopy, uniesione w powietrzu wraz z nogami krzesła.
Szybko się uwinęła i nie minęła chwila, gdy rozkuła mu również dłonie.
Poczuł na skroni lufę pistoletu.
- Do ściany.
Clint powoli zaczął sunąć na kolanach do tyłu, tak długo, aż nie przyparł potylicy do muru.
Powoli jego wzrok zaczął się przyzwyczajać do podziemnych ciemności i dzięki temu mógł zobaczyć zarys postaci agentki, a nawet dostrzec, gdzie kończył się jej nos. Słyszał również jej oddech, gdzieś ponad nim, choć zapewne para jej drapieżnych oczu wpatrzona była najuważniej w niego, szukając słabych punktów i sygnałów buntu. Gdzieniegdzie piasek skrzypiał pod obcasami jej butów.
Usłyszał dwa zdecydowane szurnięcia podeszwy. Odsunęła się. Widział kształt trzymanej przez nią broni.
Ktoś zapukał dwukrotnie do drzwi.
Natasha nie traciła zimnej krwi. Przez moment stała nieruchomo, a potem wykonała jakiś dziwny ruch stopą i Clint poczuł lekkie, choć na pewno nie wrogie uderzenie. Kobieta ukryła pistolet za plecami, idąc w stronę walącej w drzwi osoby.
Barton obserwował ją, póki nie odeszła na znaczną odległość, po czym nieznacznie wyciągnął dłoń, by rozmasować obolały goleń. Wtedy zrozumiał. Przysunęła w jego stronę krzesło. Dostał od niej coś, czym mógł się bronić. Czym mógł atakować.
- Да? – krzyknęła Natasha pytająco, lecz nadal trzymając się na pewną odległość od drzwi.
Ktoś zaburczał z drugiej strony.
- Все под контролем. Американец мертв. (Wszystko pod kontrolą. Amerykanin nie żyje)
- Откройте дверь, Романова. (Otwórz drzwi, Romanowa.) – Poniósł się stanowczy, kategoryczny głos strażnika.
Barton próbował przez moment uspokoić drżące dłonie, zaciskane na nogach krzesła. To była naprawdę emocjonująca doba i nie mógł marzyć o niczym innym, jak o ciepłym łóżku. Albo zimnym. Byleby odespać ostatnie dni.
- Я могу с этим справиться. (Ja sobie poradzę) – odparła Natasha swoim słowiańskim, melodyjnym dialektem.
- Эта команда. (To rozkaz) – Kimkolwiek był człowiek po drugiej stronie, bez wątpienia nie ustąpiłby, póki drzwi by nie puściły.
Natasha westchnęła cicho i spojrzała ponownie w kierunku Bartona. To znak.
Przekręciła klucz w zamku, a wtedy Clint podniósł się, uniósł krzesło i gdy otworzyły się drzwi, rzucił nim wprost we wchodzącego mężczyznę, pacyfikując go.
Dwóch pozostałych Natasha zastrzeliła bez słowa wyjaśnienia. Wyszła z pomieszczenia, nawet nie spoglądając na Clinta i pobiegła naprzód, czemu towarzyszył dźwięk kolejnego bezwładnego ciała upadającego na podłogę.
Clint podbiegł do pierwszego spacyfikowanego strażnika i przeszukał go, zabierając nóż oraz naładowaną do pełna berettę. Musiało to wystarczyć na początek, bo w okolicy brakowało łuków i strzał, które miał wcześniej na wyposażeniu.
Dobierając się do kolejnych rzeczy innych strażników drugim okiem uważnie obserwował Natashę, nadal starając się postępować logicznie. Ona robiła dokładnie tak samo.
- Musimy znaleźć moje rzeczy – oświadczył. Rozmasował nadgarstek, wyczuwając jak dłoń dla odmiany mu drętwieje. Być może to przez nagły napływ krwi do naczyń krwionośnych. – Dopiero potem porozmawiamy. – Rozejrzał się po ścianach znacząco. – Za dużo tu słuchaczy.
Natasha kiwnęła mu głową i namyśliła się.
- W takim razie szybko, za mną.
Gdy szli przejściem, Clint pilnował tyłów, natomiast ona starała się unikać strażników na ich drodze. Jak na razie trwała cisza pełna napięcia i każdy krok postawiony w pośpiechu mógł ich zdradzić.
Gdy nagle rozdarł się alarm, Nat już nie myślała dłużej poruszać się z kocią czujnością, ale po prostu rzuciła się biegiem przez pusty korytarz. Barton trzymał się tuż za nią. Winda już mknęła w dół na ich piętro, co nie zwiastowało dobrze. Przez chwilę wszystko wyglądało jak misternie zastawiona pułapka. Barton nacisnął klamkę pierwszych drzwi w korytarzu – zamkniętych przynajmniej na zamek. Naparł z całej siły na drzwi i otworzył je. Wkroczył i zapalił światło, trzymając pistolet gotowy do strzału.
- Rusz się – poleciła agentka i prawie że wepchnęła go do środka, zamykając za sobą drzwi i barykadując je własnym ciałem.
Pomieszczenie wyglądało na magazyn pełniący rolę wielkiej chłodni na niektóre zapasy żywności, jak puszki (z karmą chyba) i produkty o niższej dacie przydatności do spożycia.
- A może tak kolacja? Brakuje tylko świec. – Barton dał się przez chwilę ponieść swojemu rozhisteryzowanemu humorowi, ale po chwili przez cichy śmiech się zreflektował: - Przepraszam, to ze stresu. Ile czasu zajmie im znalezienie nas?
Natasha wydawała się nasłuchiwać kroków, ale też znalazła słowa, którymi świetnie i konkretnie odpowiedziała:
 - Nie wiem, pewnie zaczną zaglądać wszędzie, kiedy okaże się, że uciekłeś. Może kilkanaście minut. Bardziej martwię się, jak przedostaniemy się na powierzchnię.
Barton kiwnął głową.
- No tak.
Kończył się im czas.
- Nie mamy czasu wymyślać jakiegoś sprytnego planu. Jeszcze chwila i będziemy w potrzasku. Nie wyłgasz się, od tego, co zrobiłaś.
- Nie możemy też wyjść, bo już zamykają wszystkie drogi ucieczki.
Barton czuł, że musi nieco Natashą potrząsnąć. Zalewała go fala niepewności.
- Co to dla nas, kiedyś nie miałabyś z tym problemu.
Natasha wyraźnie się skrzywiła na te słowa.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Pewnie mylisz mnie z jakąś dezerterką. Mam ci przypomnieć, kim jestem? – Przeładowała magazynek, rzucając mu prowokacyjne spojrzenie.
Jednego Clint był pewien – gdyby wtedy, te kilka lat temu natknął się na tak samo skorą do starć Natashę, nie wspominałby jej tak miło. Zakładając, że w ogóle by jeszcze istniał na tym łez padole…
Clint ocenił jednak skierowaną w jego serce lufę i postanowił jednym celnym rzutem cegły prawdy rozbić szklaną kulę, w jakiej Natasha obecnie się znajdowała.
- Och, powiadasz, że pomóc więźniowi zagrażającemu KGB to nie dezercja? Więc ostatnimi czasy dowództwo wspiera wolontariat, rozumiem?
Nie zdążył zobaczyć ostatecznego wyrazu jej twarzy, ale odwrócił się do niej plecami, mając nadzieję, że nie pośle mu w tył głowy kulki. Połowicznie jednak wiedział, że Nat – nawet tak przykuta do szklanej kuli, miała swój własny rozsądek i wiedziała, że zabijając go, tylko pogorszy sytuację. W końcu zabiła paru rodaków we własnym sztabie, na swojej ziemi. To kwalifikowało się jako zdrada kiedyś, więc tym bardziej teraz, kiedy każda para rąk odradzającego się KGB była na wagę złota.
- Отойдите (Odsuńcie się) – zawołał nagle kobiecy głos z zewnątrz.
Barton zamarł, gapiąc się przez ramię na drzwi.
Vostokoff.
Oj, źle.
Za drzwiami zabrzmiały kroki głośniejsze niż czyjekolwiek.
Oczy Natashy nagle się zaokrągliły.
Rzuciła się na niego, próbując odtoczyć się jak najdalej od drzwi. Kiedy te poszybowały przez pomieszczenie, w zniszczonym progu ukazała się pokryta żelaznymi pierścieniami postać. Mógłby to być Stark, ale jego kostium wyglądał inaczej. Ta żelazna zbroja miała jeszcze dodatkowo rękawy w kształcie pieszczoch oraz metalowy, wtopiony w napierśnik naszyjnik. Kiedy hełm się zsunął, właścicielką machiny okazała się właśnie Vostokoff.
Natasha nie poruszała się i okrywała go własnym ciałem.
- Melina… - zaczął słabo.
- Lepiej się przymknij, Jankesie. Ktoś znajomy bardzo chciałby cię zobaczyć. – Uśmiechnęła się drwiąco.
Clint oniemiał.
Nie miał pojęcia, jak szybko jego podróż zbliżała się do końca. I kto już czekał, by go spotkać.

sobota, 15 października 2016

Rozdział XIX

No cóż, jak widać dałam trochę ciała z regularnością. Sama nie wiem, czemu. Trochę już tutaj siedzę z tą historią. Zastanawiam się, jak by to było już ją skończyć. I czuję się dziwnie, kiedy o tym myślę.
Jest tu kto?

***

Głowa. Bolała.
Brzuch Bartona rozrywały mu od środka skurcze niemożliwe do opisania. Krew musiała wymieszać się z czymś wodnistym. Może, ze względu na brak wrażeń dostał kataru w tym postalinowskim bunkrze? W każdym razie cała twarz i gardło mu się lepiły, gdy podrywał leciutko głowę.
Czaszka pulsowała. Nie miał pewności, czy będzie miał siniaki, czy też guzy, a może ta suka już tym drewnianym pudłem rozcięła mu skórę na głowie i skończy się na szwach. Miał wrażenie, że zaraz cały posiłek, jaki ostatnio jadł, wyląduje na podłodze.
(Chwila, czy ja właśnie nazwałem Nat suką? Nawet przy naszym pierwszym spotkaniu nie byłem tak wyrozumiały…)
- Już? Obudziłeś się? – Jej uśmiech, nawet tak nikczemny i promienisty przebudził w nim nadzieję. Rzadko udawało mu się nakłonić ją do uzewnętrzniania swoich emocji, ale pamiętał te niecodzienne chwile, gdy udawało mu się przełamać ten biały, niezdradzający nic wyraz jej twarzy. – Sprawiłeś mi sporo problemu. Ale jestem nieustępliwa.
Znów otrzymał kolejny, trzeźwiący cios w nasadę nosa, który sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej, a jego zatoki dostały choroby morskiej, od której i jemu zrobiło się niedobrze. I prawdopodobnie miała z tym coś wspólnego następna fala krwi, wypływająca mu z nozdrzy oraz wypełniająca usta, jak błoto.
- Przestań do diabła! – warknął na nią w końcu, gdy nie mógł skupić wzroku na czymkolwiek. Tracił wyczucie w palcach i miał wrażenie, że posiniały mu z zimna. Posadzka pod nim była upstrzona drobnymi kroplami krwi. Natasha stała przed nim i wpatrywała się w niego. – Nic ze mnie nie wyciągniesz, pogódź się z tym, Nat! Nie wiem, jak bardzo cię zmienili, ale musisz chociaż coś kojarzyć. Jesteśmy przyjaciółmi. Tylko ja wiem, kiedy naprawdę masz urodziny; tylko ja wiem, że najpierw wyjadasz z babeczek krem. Wiem, że nigdy nie chciałaś mieć kota, ale jak przypałętał się jakiś bezdomny, ty go przygarnęłaś. Wiem, czemu nazwałaś go Licho. Wiem, że pomyślałaś wtedy, że błądzenie jest tym, co was łączy. Wiem, kiedy dajesz sobie spokój, a kiedy walczysz, póki nie poczujesz, że umierasz. Twoje opowieści o Alexie Shostakowie znam na pamięć i – do kurwy nędzy – przykro mi, że nie dał ci nic; nie zostawił nawet zdjęcia. I trochę mi cię szkoda, jak tak na ciebie patrzę, że cała historia zatoczyła koło.
Kiedy patrzył jej w oczy, gdy odchodziła, widział, jak ją przeraził. Co musieli jej zrobić? Jak musieli ją torturować? Jak nieludzko zniszczyć jej świadomość, którą znów będzie musiała powoli odbudowywać, żeby się nie pogubić?

Miał tylko nadzieję, że nie planowała teraz, jak się go pozbyć.
Clint przesiedział w pustym pokoju spory czas, póki nie zdał sobie sprawy, że Natasha naprawdę wyszła i nie próbuje go przestraszyć. I nie ma na celu zaraz wpaść, by dalej go terroryzować. Wtedy naprawdę mocno wziął głęboki oddech, że aż poczuł, jak napina dłonie przykute do krzesła. I szybko pozbył się nadmiaru dwutlenku węgla, siłą powstrzymując szloch zrodzony gdzieś w czeluściach jego gardła, poza jego świadomością. Opadł też na oparcie krzesła. Mięśnie, z których nagle zeszło całe napięcie aż zadrżały z wyczerpania.
Przyszło mu do głowy, że przydałaby się pomoc Skye. Ale z drugiej strony nie pozwoliłaby mu tak ryzykować i schować się do bagażnika.
Gdyby udało mu się teraz znaleźć telefon i zadzwonić do Starka, to musiałby się tylko potem gdzieś zaszyć na kilka godzin, a potem… Nie. Do diabła, chyba byłby głupi, gdyby pomyślał, że to by faktycznie się udało. Wykryją go w parę minut po ucieczce. Poza tym ci goście chyba nie przepadają za zabawą w chowanego.
(Chwila, pomyślmy teraz szybko. Jakie mam jeszcze opcje?)
Powiedzmy, że tu ktoś się pojawi. Jak już Rosjanie się zniecierpliwią, to będą chcieli go szybko załatwić bez echa. Załatwią go szybko. Możliwe nawet, że za chwilę ktoś po prostu otworzy drzwi i wypali mu w tył głowy. (No dobra, to najgorszy scenariusz)
Trzeba jak najusilniej próbować przebudzić w Natashy kogoś, kim była. Ostatecznie zostaje jeszcze po prostu rzucić się jak ostatni kretyn na jakiegoś uzbrojonego strażnika i trochę przerzedzić tutejsze szeregi Rosjan. To wymagałoby też sporego zaangażowania, ale mógłby przekonać do pomocy Vostokoff. Tak po starej znajomości. Na pewno jest zazdrosna, że Natasha stawia na swoim i jest tak świetnie wykwalifikowaną i wytrenowaną agentką operacyjną, więc będzie chciała się jej, powiedzmy, pozbyć. Kobiece intrygi jeszcze nigdy nie były Bartonowi aż tak na rękę.
Wykorzystanie zdobytych kiedyś informacji o nieformalnym związku Nat z Shostakowem stanowiło łatwy sposób do poruszenia agentki. Ale takie psychiczne znęcanie się skutkowało utratą kontroli nad Natashą, jej myślami i reakcjami. Szczególnie nad tym ostatnim. W chwilach trudnych zwykle przecież reagowała, tym co znała najlepiej – przemocą.
Pamięć Natashy cofnięto do czasów, gdy jeszcze nie miała żadnych wątpliwości i była bezwzględnym radzieckim szpiegiem, gotowym zrobić wszystko i uwierzyć we wszystko, co powie oficjel z czerwoną gwiazdą na nakryciu głowy. Nie wiedziała zatem o niczym, co wydarzyło się po jej zwerbowaniu do szeregów SHIELD. Oczywiście, utracone wspomnienia mogły do niej powrócić, ale do tego potrzebny byłby szok.
Ivan. To był sekret, którego nie podałaby w żadnych aktach. Zresztą wywiady raczej nie szukają aż tak głęboko, a do tego, co właściwie łączyło Natashę i Ivana nie mogli się dokopać, bo nie było na to żadnych dowodów. Nawet gdyby Natasha była przesłuchiwana, to próbowałaby zachować tę część siebie i ukryć ją przed swoimi dowódcami i okiem KGB.
Z pewnością już nią trochę zatrząsł, ale teraz nie da mu możliwości tak długo do siebie mówić. Będzie próbowała go uciszyć. Musiał więc postawić na minimalizm albo krzyczeć od samego wejścia.

Po godzinnej przerwie wróciła, uśmiechnięta i spokojna.
- No dobrze, więc zaczniemy od nowa. – Była znacznie pewniejsza, co oznaczało, że musiała się w międzyczasie sporo dowiedzieć. Informacje czyniły z ludzi skurwieli, którzy patrzą z satysfakcją, jak się potykasz, błądząc w ciemnościach. Wyciągnęła do niego pustą dłoń, tak jakby oczekiwała, że Clint zaraz zrzuci łańcuchy i uściśnie ją. – Jesteście niewychowani. Kiedy ktoś podaje ci rękę, należy się przedstawić. – Patrzyła na niego z wyższością, a gdy nadal trzymał uparcie język za zębami, uderzyła go grzbietem dłoni w kość policzkową. Obeszła dookoła jego krzesło. – Nie proszę o wiele. Imię, nazwisko, cel wizyty i to wystarczy na początek. – Poczuł na karku jej żrące niczym kwas spojrzenie, jednak nie podniósł wzroku. Starał się w większości nie myśleć, że znał Natashę tyle lat i że to, co z nią teraz zrobili, przerażało go. I to bardzo. Ale powtarzał sobie jak zawsze z uporem jak osioł kilka istotnych słów (to nie Natasha, od razu widać – co musieli jej zrobić – nie muszę jej nic mówić, bo Nat by to wszystko wiedziała. A jak? Intuicyjnie, cholera…) i było mu jej żal. Przypominała mu sadystyczną nauczycielkę, stojącą nad nim z linijką, patrzącą mu na ręce z pełną dezaprobatą. Westchnęła. – Jeśli chcesz zacząć od imienia tej zdrajczyni, która jest twoją przyjaciółką, to też chętnie posłucham. Jak ona tam miała? Natalia Romanowa?
To zupełnie zbiło Bartona z pantałyku. Podniósł wzrok na agentkę i jej pełen zadowolenia uśmiech.
Oczywiste wydało mu się teraz, że cała sytuacja jest zaaranżowana z góry, że ktoś manipuluje nimi, jak kukiełkami, mając w dłoni scenariusz. Że jest to chore przedstawienie ku uciesze niemego, niewidocznego widza żądnego krwi i zwrotów akcji oraz okrutnej intrygi, a może nawet dla samego reżysera.
Co gorsze, Natasha nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest tak nieludzko traktowana przez własnego pracodawcę, że sama stała się ofiarą i gubi się w niepewności co do tego, kim jest lub nie jest.
Skoro postępowali w ten sposób, to Clint zakładał, że już wszystko wiedzieli, lub domyślali się z 90- cio procentową pewnością, kim jest i w jakim celu tu przybył. Oczywiście, skoro jego poznawali, to musiało im być już wiadome z tego, co nieświadomie wyśpiewał – próbując pomóc Natashy – że oboje z Clintem musieli tworzyć zgrany zespół i że byli ze sobą dość blisko. Tyle wystarczyło, by nim manipulować. To też odpowiednia dawka informacji, by go zmartwiła w jego obecnej sytuacji.
Przypatrywała mu się chytrze. Widział niemal wzrok, którym, gdyby umiała, wyssałaby każdą sekundę jego wahania i oszołomienia.
- No dobrze – powiedział po rosyjsku. Natasha spojrzała łakomie i w jej (nie-jej) zielonych oczach wyraźnie odbiło się zadowolenie. – Moja tożsamość musi pozostać w sekrecie, agentko. Jestem tu z polecenia ważnego człowieka. Ivana Petrovitcha. – Odczekał sekundę, żeby zobaczyć, jak ona to przyjęła, a kiedy nie odezwała się ani słowem, widząc, że mina jej zrzedła, kontynuował. – Jeśli chcesz to sprawdzić, to muszę cię zmartwić, że Ivan nie żyje. Ale ci wybacza.
Zamknęła uchylone usta i chwyciła go za szyję, uciskając struny głosowe. Pochyliła się teraz nad jego twarzą tak, że czuł jej urywany oddech. Serce też biło jej znacznie szybciej. Ale Clint nieco bardziej martwił się, czy starczy mu powietrza, żeby dodać coś jeszcze.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
- A jak długo Ivan ci nie odpowiada? – wydyszał z trudem. Nie czekał na odpowiedź. Zresztą, nie zanosiło się na jakąkolwiek. – Próbowałaś wysłać do niego wiadomość? Kontaktujesz się z nim? Przecież wiesz, gdzie osiadł. Sacha to chyba rzut beretem stąd, prawda? Tasheńko?
Pchnęła go, przewracając krzesło.
Clint patrzył na to, jak ją wzburzył. Improwizacja w pewien sposób się udała. Na jej twarzy znać było i niepewność i szaleństwo. Musiał szarpnąć jakiś delikatny sznurek.
Chwyciła za broń i wycelowała w niego. Ręka jej się nie trzęsła, dłoń idealnie obejmowała pistolet, jak dłoń kochanka, z którym nie chce się rozstawać.
Mierzyli się spojrzeniami, póki obie pary oczu nie odnalazły się w jednym punkcie. On ją oceniał, cicho oddychając. Ona patrzyła nieruchomo, dysząc jak smok przez zaciśnięte zęby, które lśniły, otoczone subtelnie pięknymi wargami wściekłej kobiety, celującej wprost w jego głowę (nie, raczej w pierś – jeśli naciśnie na spust, będzie się musiała nasłuchać, jak umieram, zalewając się krwią; będzie się potem musiała z tego wytłumaczyć).
(Odbezpiecza i strzela.)
(Jak maszyna.)

- Wybaczył ci, chociaż do niego strzeliłaś. Mam nadzieję, że działałaś z polecenia kogoś, kto był tego wart.
Na uderzenie serca uchylił się przed kulą. Leżał nieruchomo na podłodze i próbował się uspokoić.
Potem – nawet nie wiedział kiedy – zgasło jedyne światło w pomieszczeniu.

piątek, 1 lipca 2016

Rozdział XVIII

Hej! Dziś postanowiłam już dodać kolejny rozdział, ponieważ powinnam trochę ponadrabiać straconego czasu. W końcu obiecałam pędzić do przodu. Nienawidzę składać obietnic bez pokrycia, to źle motywuje do działania.

***

Clint zmartwiałymi z zaskoczenia ustami zaczął próbować coś powiedzieć, gdy w tym samym czasie dwaj mężczyźni już przywiązywali go do krzesła cierpień.
Natasha nonszalancko przechadzała się między stolikiem, na którym stała spora drewniana skrzynka, a jego krzesłem, chodząc wokoło, czym jeszcze bardziej przypominała doskonałego łowcę, szukającego ofiary.
Bartonowi pierwsze, co przyszło na myśl, to, że jeszcze nie wszystko stracone i że może Natasha jest chwilowo – otumaniona, zmieniona, zahipnotyzowana? Cokolwiek, by to nie było, możliwe, że można to odkręcić. Jeśli nie po cichu, to Barton wykorzysta inne metody – jak choćby dekalibrację kognitywną. Nic na to, nie wskazywało, ale warto zacząć od jakichś tajnych haseł, które mogliby sobie wzajemnie przekazać, nie wzbudzając podejrzeń. Clint szybko starał sobie przypomnieć któreś z nich. Wiedział, że Natasha jest bardzo pomysłowa, jeśli o to chodzi. Jednym ze standardowych haseł podawanych sobie podczas niepewnych sytuacji, takich jak ta, była kombinacja słów i odzew.
- Nie mogę narzekać na drogę. Podróż była fantastyczna – wysyczał z uśmiechem, co ustalono jako hasło. Teraz, jeżeli Natasha odpowie prawidłowo, czyli odpowie pasującym komentarzem, próbując postraszyć Clinta, oznacza to, że wszystko w porządku i że po prostu jest to jakaś dobra przykrywka, którą forsuje.
Natasha nie zmrużyła nawet oka. Żadne słowo nie wyszło z jej ust, choć Clint czekał w napięciu, aż się odezwie.
Przypuszczał, że powie coś po rosyjsku, ale zaczęła nienaganną angielszczyzną, przypatrując mu się twardo i przechylając lekko głowę w bok, jak miała w zwyczaju.
- Powiecie mi, co tu robicie i kim jesteście.
(No dobrze, nie należy panikować, po prostu solidnie przeprali jej mózg…) Co teraz zrobić? Clint nie miał ochoty ani serca przywoływać czegoś, co jeszcze niedawno dla obojga miało specyficzne znaczenie, a na co Natasha teraz nawet nie zwróci uwagi. Chyba że Clint mógłby przywołać nazwisko jeszcze przynajmniej paru osób, które poznał podczas tej znajomości – zupełnie jak Vostokoff, czysto przypadkowo – a które mogłyby nawet i teraz dla Nat coś znaczyć.
- Nic wam nie powiem. Nie możecie mi też nic zrobić, bo już teraz ktoś może mieć na muszce również was. Nazwisko Shostakow coś ci mówi?
Na twarzy Natashy poruszyło się coś pierwszy raz od początku przesłuchania, co dało Clintowi zastrzyk nadziei. Jej oczy powiększyły się widocznie, ale podeszła szybko i wymierzyła mu cios w kość policzkową. Clintowi zęby zagrzechotały w podstawach. Ból na moment go zamglił.
- Mów – rozkazała.
Nie podziałało, jak należy? Więc trzeba złapać się jeszcze innej metody.
- Nat-ttasha. Tak masz na imię. – Szczęka dygotała mu, jak membrana wprawiona w ruch, co trochę zniekształcało jego słowa.
Drwiący uśmieszek poprzedził szybki cios w skroń.
- Nazywaj mnie, jak chcesz – zakpiła ze spokojem w głosie.
Clint zakrztusił się krwią.
- Nat – zarzęził. Kiedy brał głębszy oddech, powietrze sunęło po ścianach suchego gardła, jak szlifierka po diamencie. Zaczynał już myśleć o coraz bardziej dokuczliwym pragnieniu. Za każdym razem, gdy unosił głowę dość wysoko, by na nią spojrzeć, na głowę spadał mu cios. Kręciło mu się w głowie i zaczynał, mimo usilnych starań wyczuwać metaliczny posmak i zapach swojej własnej krwi. – Znam cię. Ty też mnie znasz. Przypomnij sobie.
Rudowłosa brzmiała tym razem na zaskoczoną:
- Aha! Więc jednak coś wiesz, agencie. Widzę, że moje sposoby działają. – Oparła dłonie na jego barkach, potrząsając nim kilkukrotnie. To skutecznie go ocuciło. Przyłapał się na tym, że podświadomie szukał znajomego zapachu jej perfum – zapachu, który rozgrzałby mu twarz i oczyścił umysł. Zapachu, którego nie czuł… Musiała to zauważyć, bo uderzyła go grzbietem dłoni w policzek z grymasem ust, który świadczył o zaszokowaniu. – Gadaj, coś za jeden i czego tu szukasz. – Clint starał się złapać jakiś głębszy oddech, zanim znów miał się odezwać. Czuł, że te tortury długo jeszcze nie ustaną. Sapał dobrą chwilę, póki Natasha się nie zniecierpliwiła. – Dziwnyś, ale wyciągnę z ciebie wszystko.
Odsunęła się na odległość dwóch, trzech kroków i oparła dłonie lekko na biodrach.
- Dobór pytań się nie zmienił. Ale możesz mi najpierw opowiedzieć wszystko o swoim pracodawcy. Mnie to nie przeszkadza.
Clint zlizał ostrożnie krew z rozcięcia w swoich wargach i wypluł ją gdzieś w bok. Patrzył na Natashę wzrokiem zbitego szczeniaka, ale pewnie i na ten widok agenci KGB byli uodpornieni.
- Błagam, błagam, błagam, błagam, posłuchaj mnie. Nie musisz tego znów przechodzić. Oni cię torturują. Twoi pracodawcy każą ci kłamać, okłamując również ciebie. Uwolnij mnie, a obiecuję, że już przenigdy tu nie wrócisz. – Grzechotał energicznie łańcuchami, które go więziły, gdy próbował ją przeciągnąć na swoją stronę. W jego słowach w dodatku było tyle uporu i gorliwości… Jednocześnie potrafił w przerwie między nakłanianiem jej w swoim umyśle (och proszę, proszę…) na gorzkie skwitowanie, że odczuwa deja vu.
Natasha mocno, mechanicznie i z wyćwiczoną precyzją uderzyła go najpierw wierzchem dłoni w twarz, a później zwiniętą pięścią w splot słoneczny. Clint skulił się, powstrzymując spazm bólu i nieziemski skurcz. Czuł się, jakby dostał cios nie malutką piąstką swojej przyjaciółki, tylko stalowym taranem prosto w trzewia.
- Nie wiem, co próbujesz uzyskać ty jebany Jankesie, ale jeśli nie zaczniesz śpiewać, to zagramy w prawdziwą rosyjską ruletkę.
- Natasha, wiem, że prawdziwej tobie to przeszkadzało. Przecież nie chciałaś stać się oszustką. Nie przeszkadza ci to w ogóle? – (Kurwa, no oczywiście, że jej to nie przeszkadza. Jest Rosjanką i do tego pracowała w KGB, niektóre kłamstwa pewnie uznawała od lat za jedyną prawdę. Poza tym jej praca na tym polega. Dodatkowo ma mózgownicę wypraną i przetrzepaną, że aż miło…) Clint coraz silniej odczuwał beznadziejność swojej sytuacji. Miał na to wpływ także ból, ale chyba bardziej przeszkadzało mu to psychiczne wyczerpanie. Fakt, że spalił za sobą mnóstwo mostów, zanim do niej dotarł; i na próżno.
Ale nie chciał o tym myśleć. Załamać się na przesłuchaniu to dosłownie pozbyć się jedynej tarczy. Tak mówili na jednym z tych kursów SHIELD, które miałyby gwarantować uczestnikom motywację do pracy (mieszczącej się w rankingu dziesięciu najbardziej zrytych zawodów USA) i osiągnięcie sukcesu dzięki wytrwałości, silnej woli, samokontroli i znajomości siebie oraz własnej wartości (co według SHIELD miało rekompensować agentom zmarszczki, siwiznę i wrzody żołądka w wieku czterdziestu lat).
Nat uśmiechnęła się z wyższością. Jej zielone oczy błysnęły tajemniczo, co trochę Clintowi skojarzyło się z tym, jak na skrzyżowaniu zmieniają się światła na zielone i jednocześnie było mu trochę lżej na duszy.
- Coraz lepsze te bajki, ale ja nadal czekam na odpowiedzi.
(Wzmianka o Shostakowie jako jedyna podziałała, więc chyba powinienem zawczasu kuć żelazo, póki gorące. Mógłbym teraz znów o tym napomknąć i przynajmniej zaburzyć jej równowagę) Clint starał się myśleć, czując jak krew strumieniem płynie mu z różnych rozcięć i jeszcze z tyłu gardła.
- A ja jednak chciałbym trochę pogadać o naszych znajomych. Co tam u Alexiego? A u Vostokoff? Co prawda mogłem ją sam spytać, ale jakoś nie było okazji.
Natasha w furii przyłożyła mu z całej siły w kilku seriach, robiąc mu mielonkę z narządów wewnętrznych, po czym jeszcze zaczęła okładać go po twarzy. Gdy Clint ze łzami bólu stojącymi w oczach jeszcze miał trochę siły, by uśmiechnąć się do niej zakrwawionymi zębami, agentka nie wytrzymała i obróciła się prędko, aby pochwycić skrzynkę leżącą na stoliku obok i zdzielić nią Bartona w łeb.
Zwiesił głowę, i ciemność go zamroczyła, odbierając wszelkie zmysły, a zostawiwszy go drgającego i nielekko zaskoczonego.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział XVII

Wakacje na dobre się zaczęły - chociaż chmury za moim oknem każą myśleć zupełnie co innego - więc postaram się uporządkować już całą fabułę i naprawdę dążyć dużymi krokami do końca. Połowę przyszłego rozdziału już mam, myślę, że po przeczytaniu tego łatwo się domyślicie, co może w nim być, a tymczasem wprowadziłam jeszcze jedną postać - ona na pewno pojawiła się kiedyś na kartach komiksów, ale ja pożyczyłam sobie ją na razie w innym celu i inaczej ją przedstawię. W końcu trochę poeksperymentuję. Jeszcze nie wiem, czy przypiszę jej jakąś szczególną rolę, czy będzie to postać epizodyczna, jednak powinna pojawić się jeszcze przynajmniej jeden raz.
Chyba nieco krótszy mi wyszedł. Wszystko, co po rosyjsku jest przetłumaczone na dole.
No nic, zapraszam!

***

Przebudzili się niewiele później – ściany bagażnika tłumiły głosy z zewnątrz, ale na szczęście nikt nie krzyczał ani nie wydawał się zaniepokojony, a wręcz przeciwnie. Nie mając świadomości, że wiozą jedną osobę więcej, zachowywali się naturalnie – żartując i rozmawiając głośno o różnych sprawach. Z tego, jak bardzo Clint znał rosyjski, zorientował się, że konwój faktycznie przewoził coś bardzo istotnego i że ktoś na nich już czeka. To było obiecujące.
Barton wyłowił nawet kobiecy głos, na który trochę znieruchomiał, żeby jak najwięcej usłyszeć, ale nie mógł być pewny, czy słyszy, czy też nie słyszy głosu Natashy. (Z całą pewnością bym ją rozpoznał… To niemożliwe, by tu była. I dlaczego mówiłaby tak swobodnie? Nie. Nie, niemożliwe.) Nie usłyszał ani razu jej imienia, nazwiska, ani pseudonimu, ale tak naprawdę, to niewiele by mu to dało, skoro nie znał kontekstu wypowiedzi. Oczywiście, istniała całkiem spora szansa, że Rosjanie zaczęliby teraz rozmawiać na tematy, które go najbardziej interesowały, ale mocno przesadzone byłoby sądzić, że akurat się to wydarzy… Zresztą, ważniejsze z punktu widzenia szpiega były informacje dotyczące możliwej drogi ucieczki, ilości przeciwników, ogólnej wiedzy o wielkości bazy czy podobne rzeczy.
Niestety Clint nie mógł nawet obserwować drogi, jaką pokonywał, bo w klapie bagażnika brakowało szyby, przez którą mógłby wyjrzeć. Dlatego orientował się na wyczucie, czy auto zwalniało, jechało wciąż jedną prędkością, czy też gwałtownie hamowało, na co liczył od początku wycieczki – w końcu zwiastowałoby to może jakieś kłopoty dla ludzi, którym za bardzo się powodziło.
Ale jego niepewność skończyła się, gdy samochód faktycznie zaczął zwalniać. Później mężczyzna nagle podskoczył, co pewnie miało coś wspólnego z pokonanym progiem zwalniającym, po czym członkowie konwoju zatrzymali się w jednym ciągu – jeden za drugim i wyłączyli silniki.
Kobiecy śmiech przeciął powietrze, kiedy reszta drużyny powychodziła z aut. Zaczęły się swobodne przekomarzanki, o których Clint nie wiedział za bardzo, co myśleć. Jedno było pewne: prędzej, czy później otworzą bagażnik, i resztę można było przewidzieć, więc Barton zaczął kombinować, jakby się wykpić, albo przynajmniej kupić sobie trochę czasu. Na pewno w niczym nie pomogłaby mu otwarta agresja wobec nich, a pewnie by jeszcze wszystko pogorszyła, jednakże opcja zakładająca, że odda się w ręce jakichś nieznanych, nieobliczalnych socjopatów była jeszcze gorsza. Bez broni, planu, bez dosłownie niczego musiałby liczyć na jakiś łut szczęścia…
Zanim zdążył pomyśleć jeszcze o czymkolwiek innym, ktoś otworzył bagażnik, wpuszczając promienie słoneczne i rześkie poranne powietrze.
Zapadła chwila ciszy, przecięta nagle jednoczesnym trzaskiem otwieranych kabur i odbezpieczanych broni palnych. Barton ostrożnie uniósł ręce nad głowę i pozwolił wyciągnąć się z samochodu. Trzymał dłonie na karku i próbował rozszyfrować ponure twarze przeciwników i okrzyki, które się nasilały. Ktoś skuł mu ręce kajdankami, a ktoś inny szturchał jego głowę wymierzoną lufą.
 Подумайте дважды, прежде чем убить меня. Я вам говорю, Vostokoff!*  krzyknął odważnie, zerkając celowo wprost na kobietę, którą niejednokrotnie słyszał, jadąc w bagażniku.
Ta, pokryta w przeważającej całości czarnym, skórzanym kombinezonem, pasującym jej do motocykla, miała minę, jakby zaraz ktoś za jego słowa miał ją rozstrzelać i co jej się nie podobało; więc, w skrócie, nie wyglądała na zadowoloną. Kiwnęła głową w stronę faceta, który mierzył w głowę Clinta, a który natychmiast się odsunął.
 Откуда он знает вас?** – Jak na komendę zaczęły się niewygodne pytania kierowane do nadal ostrożnej szatynki. Kto mógł, patrzył na kobietę z zainteresowaniem lub niezrozumieniem, które tłumaczyło się samo przez się.
 Ао Что тут думать? Убейте крысу!*** – odezwał się ktoś.
Clint jeszcze nie zdążył wymyślić jakiegoś kontrargumentu, gdy ktoś podchwycił szybko:
– Тихо! Мелина, что мы будем делать?**** – Jakiś mężczyzna o stalowym wyrazie twarzy zwrócił się znów w kierunku kobiety, tym bardziej było widać, że to on dowodzi korpusem, bo wszyscy zamilkli, Vostokoff wyraźnie próbowała znaleźć jakieś wytłumaczenie, patrząc przy tym prosto w oczy Clintowi. Po minucie cisza już zaczynała być nieco wymuszona, więc Melina przebiegła spojrzeniem po zaciętych i oczekujących twarzach swoich towarzyszy. – Ну?***** – spytał zniecierpliwiony dowódca. – Это твоя проблема, Мелина. Этот человек знает вас. Ты или он, выбор прост.******
Melina Vostokoff jakby otrzeźwiała w jednej chwili. Podeszła do tamtego mężczyzny i spojrzała mu prowokująco prosto w oczy, choć ewidentnie była spięta i poważna, jak tablica nagrobkowa.
– Может быть, он знает меня, но это не только моя проблема. Вы не хотите чтобы кто-нибудь знал, что он пришел сюда с тобой? На вашем месте, я бы задал ему немного вопросов.*******
 Clint wyczuł, że atmosfera nagle się zagęszcza i natychmiast spuścił wzrok. Chwila niepewności, mężczyzna nie mógł dłużej wytrzymać naglącego, wyzywającego spojrzenia Vostokoff i najwyraźniej postanowił jej posłuchać. I powiedzieć, że Clintowi ulżyło, to spore niedopowiedzenie. Jakichś dwóch mężczyzn, którzy poprowadzili go w stronę otwartych drzwi jakiegoś niewielkiego budynku. Okazało się, że były to schody prowadzące w głąb ziemi, a ciemności, jakie tam panowały, rozświetlały jedynie przestarzałe, szarawe ścienne lampy.
Razem ze swoimi strażnikami, którzy co zakręt pochylali mu gwałtownie głowę w dół, żeby go tym zniechęcić do wymknięcia się, przemieszczali się coraz dalej na terenie wroga. Drzwi w większości były zamykane na kod wpisywany na panelu, ale Rosjanie byli zbyt cwani, żeby pozwolić Clintowi chociaż dojrzeć, jak hasło wygląda. Gdy zauważali, że gapi im się na ręce, natychmiast zaczynali go upominać surowymi, pełnymi gróźb głosami.
Po drodze nie minęli nikogo. Jakby cała baza była naprawdę opustoszała.
Wreszcie doszli do małego pomieszczenia o szarawych ścianach, na którego środku stało krzesło oplecione łańcuchami i wyposażone w kajdanki. Kamera wisząca w rogu obejmowała kadrem cały pokój. A pod kamerą stała ubrana w czarny kombinezon rudowłosa kobieta z drapieżnym wyrazem twarzy.
Złapał nagle powietrze. I trzymał je przez pewien czas.
Zawsze mu się wydawało, że tortury to mimo wszystko dziedzina, w której nie potrzeba wielu umiejętności: może wystarczyło trzymać język za zębami, obracać w myślach coś przyjemnego, być pewnym siebie, nie prowokować przeciwnika. Przy Lokim żadna z tych wyuczonych formułek nie przydawała się tak czy owak.
Ale w ten sposób zagrać… Na emocjach.
Myślał, że kiedy dotrze do Natashy, to wyrwie ją z jakiegoś więzienia, albo sali przesłuchań. Wyobrażał sobie siebie w roli bohatera. Uratowałby ją i zyskał jej wdzięczność, a potem ruszyliby w stronę bezpiecznego miejsca.
Ale to… Nie spodziewał się tego, nawet w najgorszym śnie.

Grunt uciekał mu spod nóg.
Barton miał ochotę powiedzieć do niej cześć, ale wydawało mu się, że stracił głos.
____________________________________________________
Zastanówcie się dwa razy, zanim mnie zabijecie. Do ciebie mówię, Vostokoff!
** Skąd on cię zna?
*** A o czym tu myśleć? Zabić szczura!
**** Cicho! Melina, co robimy?
***** No i?
****** To twój problem, Melina. Ten mężczyzna cię zna. Ty, albo on, wybór jest prosty.
******* Może i mnie zna, ale to nie tylko mój problem. Chyba nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział, że przyjechał tu z tobą? Na twoim miejscu zadałabym mu kilka pytań.

wtorek, 7 czerwca 2016

Rozdział XVI

Hej! Jeden dzień spóźnienia, ale w końcu jestem i oferuję taką regularność, na jaką mnie stać :D
Poproszę o komentarz, ktokolwiek to przeczyta! To by mnie zmotywowało. Znaczy... Jasne, skończę to tak, czy owak, ale byłoby miło.
No, już nie przeszkadzam.

***

W mgnieniu oka coś poszło nie tak. Skye nie zamierzała ustąpić, więc Clint, rozważając z uporem swoje szanse, postanowił zadziałać w jedyny sposób, do jakiego posunąłby się każdy zdesperowany szpieg.
Błyskawicznie wyciągnął pistolet i odbezpieczył go, celując wprost w pierś swojej partnerki.
Skye spokojnie uniosła ręce w górę, przyglądając się Bartonowi jak zaklęta swoimi dużymi, brązowymi oczami.
- Spokojnie, Skye. Podaj mi swój gadżet i już cię puszczam wolno. – Mężczyzna wyciągnął do niej wyczekująco drugą dłoń wierzchem do góry. Agentka zaciskała mocno usta, powstrzymując najwyraźniej cisnące jej się na usta słowa, których nie miała ochoty wypowiadać.
- Myślałam, że mieliśmy do agentki Romanoff dotrzeć razem. Przecież się dogadamy.
Mimo że reakcja Bartona była dosyć przesadzona, to nie wahał się, tylko mierzył towarzyszkę spokojnym spojrzeniem. W kilku słowach mógł wytłumaczyć, co mu chodziło po głowie. Chodziło o coś więcej niż o Skye. Chodziło o to, że Phil praktycznie wymusił jej udział w tej misji. Kiedy Bartona przydzielano w starym SHIELD do dziwnych agentów operacyjnych, którzy nie znali się na operacji i w widoczny sposób zachowywali się może i nie buntowniczo, ale z pewnością trochę podejrzanie,  zwykle chodziło o sprawę ukrytą pod oczywistym celem operacji. O zadanie na tyle tajne, że nawet nieodnotowane w akcie. Takie misje zwykle toczyły się pozornie we właściwym kierunku, ale kto wiedział, o co faktycznie toczyła się w nich gra.
Cel tej misji dla Clinta był prosty jak instrukcja obsługi cepa: znaleźć Natashę, wywieźć ją w bezpieczne miejsce z dodatkową opcją narobienia tak wielu szkód w szeregach wroga, jak tylko się da. Jak przedstawiało się zadanie Skye? Miała coś przewieźć? Przekazać informację? Dokonać obserwacji? Możliwe, że coś z tego było jej priorytetem. (Nie, nie. Aniołek miał stanąć i to zrobił…)
- Nie będę prosił drugi raz, Skye – ostrzegł.
Dziewczyna podała niechętnie trzymany w prawej dłoni przedmiot, robiąc delikatny krok w stronę lufy broni. Clint, mając go w dłoni, przyjrzał mu się uważnie przez kilka sekund. Ekran był zupełnie czarny i mimo naciśnięcia kilku losowych przycisków z boku obudowy nadal taki pozostawał.
W tym momencie poczuł jednak, jak Skye jednym ruchem dłoni odsuwa pistolet w dół, by usunąć się z linii strzału, po czym szybkim uderzeniem łokcia w szyję, pozbawia Clinta tchu. Mężczyzna zatoczył się, a pistolet wysunął się z jego dłoni, gdy musiał jej użyć do rozmasowania zaatakowanej tchawicy. Zipał, łapczywie pochłaniając powietrze, a przy tym patrzył wilkiem na ustawioną w idealnej pozycji do strzału agentkę.
Impas – tylko to jedno słowo idealnie odpowiadało sytuacji, w jakiej się znaleźli. O ile Skye rzeczywiście nie miała wykonać jakiegoś niezwykle tajnego, wydanego przez Hydrę zadania, to nie miała powodu, aby go zastrzelić. Choć, gdyby wziąć pod uwagę, że w sposób jawny i niepozostawiający żadnych wątpliwości groził jej bronią, to miała podstawę, by mu nie ufać… Zresztą, kto miał pewność, co tej dziewczynie siedziało w głowie?
Jak wyjść z takiego położenia, inaczej niż po prostu wyłożyć karty na stół?
(Co zamierzasz teraz zrobić?) Clint przypatrywał się jej ostrożnie.
Odkaszlnął na próbę.
- Sytuacja jest dość jasna, czy mam jeszcze prawo do wyjaśnień? – spytał. Jego głos brzmiał odrobinę, jakby gardło przetarł tarką do warzyw.
Skye znowu zaciskała usta, chociaż teraz wyglądała na zdecydowaną na każdy krok. Jej oczy widać było zza prostej, uniesionej lufy.
- Nie chciałabym cię zranić, agencie Barton, bo przyszliśmy tu w konkretnym celu, misja powinna być ukończona, a cel osiągnięty. Wiem, że będziemy sobie z pewnością potrzebni.
Barton, ignorując wymierzony w niego pistolet, choć nie spuszczając z oczu dłonie agentki, pochylił się.
- Po co się jeszcze kryjesz, młoda? Przecież wiem, że jesteś tu wyłącznie jako kontakt Coulsona – próbował przemówić do jej rozsądku, aby przestała kombinować i dostosowała się do narzuconej jej współpracy. Bez ogródek rzucał oskarżenie. – Już nie musisz grać, cokolwiek kazał ci dyrektor SHIELD.
Są takie momenty, gdy dowództwo i jego plany przestają się już dłużej liczyć dla agenta. Nadchodzi czas, gdy trzeba sobie powiedzieć wprost, kto jest twoim przyjacielem. Za czyje kłamstwa warto coś z siebie wykrzesać. Wszystko zależy od człowieka – jeden dorasta szybciej, inny wolniej. Są jeszcze ludzie z Hydry, którzy po prostu nie wyrastają nigdy z trujących ideałów. Tylko, że gdy na przykład kręgosłup moralny Natashy może być wygięty i pokręcony, to u nich najczęściej pozostaje złamany.
Clint ufał sobie, że da radę na tyle sprowokować młodą, niedoświadczoną agentkę, by puściła go przodem, tak, by mógł zniknąć z radarów SHIELD i zacząć swoje śledztwo bez obawy, że ktoś patrzy mu na ręce i analizuje każde jego posunięcie.
Skye siliła się na spokój, choć zaskoczenie odbiło się na moment na jej twarzy. Zacisnęła zęby, próbując zatrzymać Clinta.
- Pierwsza misja po wywrocie, co? – zagadnął bez śladu gawędziarskiego tonu, jakim zwykle się posługiwał, gdy była w pobliżu. Zdecydowanie słowa te na nią zadziałały. Clint nie ustawał w próbach złamania jej oporu. – Nie mają zamiaru cię sprawdzać i pewnie nie będziesz miała problemów. Phil tylko chce mieć kogoś u moim boku, żeby się upewnić, że nie zacznę fiksować.
Skye nerwowo się rozejrzała. Oddychała wolno, chociaż chaotycznie i Clint mógł zobaczyć napięcie w okolicach jej kości policzkowych, jakby mocno starała się przebić przez własne szkliwo. Rzucała spojrzeniami na wszystkie strony, ale nie wyglądała na szaloną. Tylko próbowała właściwie ocenić sytuację i pewnie też coś rozważała. Zaczynała się gubić. Barton wyobrażał sobie jak kursuje w swoim mózgu między punktem A, a B; między żelaznymi wytycznymi, treningiem narzuconym przez May, a nową sytuacją.
W końcu znowu na siebie spojrzeli. Skye przełknęła ślinę, narzuciła sobie już spokojniejszy rytm oddechu.
- A ty byś mnie wypuścił? – zapytała, najzupełniej powierzając jemu ostateczną decyzję.
Barton jakoś nie mógł przełknąć tego, że nadal był dla niej jakimś tam autorytetem moralnym (a może raczej autorytetem agenta – coś w stylu doświadczonego kolegi z pracy). Nie była więc taka głupia. Głupotą byłoby zarzucić jej lekceważącą postawę wobec obowiązków. Ale sam jakoś nie mógłby sobie wybaczyć, że doradzi jej coś, przez co utraci jej cenną sympatię. Poczuł się ważny. Nie ważny jak szycha polityczna. Czuł obezwładniające poczucie odpowiedzialności za kogoś, jak trener, który schrzanił sprawę. Może i trochę przecenił swoją rolę.
- Nie. – Podkreślił to oczywiście lekkim ruchem głowy i łagodnym uśmiechem, sugerującym, że nie miałaby z nim szans, gdyby się uparł.
I wtedy stało się coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Nie wyczytałby nic z twarzy Skye, gdyby dała mu jakiś znak, co zamierza zrobić.
Jej decyzja przerosła jego oczekiwania.
Opuściła dłonie, zabezpieczyła pistolet i rzuciła go w przepaść. A sama stanęła ze skrzyżowanymi ramionami. Wyglądała inaczej. Clint dostrzegł tę zmianę. Z małej, przewidywalnej agentki stała się w pewien sposób po prostu dojrzała. Na pewno nie miałby odwagi jej podpaść.
Więc mógł stwierdzić, że szukał swojej partnerki, stawiając krok za krokiem prosto w otwartą pod jego stopami przepaść, a Skye stała za nim, na szczycie i przypatrywała mu się z miną zostawionej na lodzie walkirii.
I oddałby głowę, żeby się dowiedzieć, o czym wtedy myślała.
Jakiś czas później, w trakcie schodzenia z góry w przepaść, Clint poślizgnął się na nierównym odcinku drogi, a jego plecak zaczepił o wystającą gałąź lub jakiś ostry kamień, powodując rozerwanie materiału i utratę paru przedmiotów w odmętach otwierającej się pod jego stopami czeluści, będącej prawdopodobnie jedną z tych sławnych kopalni diamentów.
Nawet nie kłopotał się tym, by się przespać. Tylko raz, już po przejściu całej drogi ze wzniesienia na stały grunt przystanął, najadł się i przejrzał uważnie, co zgubił, kiedy boczna kieszeń się rozdarła. Kilka naboi i telefon komórkowy. Niedobrze… O ile pierwszej rzeczy nie żałował, o tyle o drugą pewnie będzie ciężko. (Co za pech, a już miałem nadzieję, że popiszę sobie z Hunterem!) W ekran urządzenia nawigacyjnego musiał przydzwonić, kiedy stracił równowagę. Grunt, że zaczęło działać.
Skye miała głowę na karku – nie miał co do tego wątpliwości. Wiedziała, w którą stronę iść, żeby nawiązać łączność z SHIELD. Miała jakieś tam zdolności hakerskie, więc nie będzie miała żadnego problemu z załatwieniem dla siebie powrotu. Byleby była bezpieczna.
Clint odnalazł drogę, która prowadziła do jego celu. Wstawał już powoli kolejny dzień, gdy zdał sobie sprawę, że korpus wozów nie tak daleko zrobił postój w okolicy jakiejś mniejszej wsi. W jedynym wolnostojącym betonowym budynku musieli się wszyscy znajdować. Wozy stały zaparkowane blisko siebie, bez porządku. Na straży siedziała dwójka mężczyzn.
Motocykl stał oparty o mur budynku. Kusił Clinta najbardziej. Zastanawiał się, jak ma ominąć strażników, aby lepiej się zorientować, dokąd dokładnie jedzie ta podejrzana grupa. Jedyną fakt faktem - głupią, ale obiecującą opcją było zabrać się z nimi i pozostać niezauważonym. Mogliby przewieźć go aż do tajemniczej bazy, a dopiero na miejscu wykryć. Warto spróbować, zamiast czekać i myśleć.
Barton prześlizgnął się niezauważenie i zapakował do bagażnika jednego z dwóch Land Roverów.

poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział XV

Halo! Wróciłam z nowym pokładem wiedzy, chęci i energii, by skończyć, co zaczęłam. Od teraz tempo dodawania może być dosyć różne, ale na pewno nie będzie dłuższych przerw. Pędzimy do końca, moi państwo! Wy też się cieszycie? :D
No cóż, kto jest ze mną? Zlatujemy wraz ze Skye i Bartonem na jakuckie pustkowie - to tak słowem wstępu, żeby wam przypomnieć, gdzie skończyliśmy. Bardzo proszę o komentarz, gdy tylko przeczytacie. Napiszcie czy wam się podoba i czy mój styl się pogorszył przez ten okres suszy pisarskiej.

***

Clint potarł obie dłonie, próbując wytworzyć nieco zbawiennego ciepła, a następnie przez chwilę trzymał je złożone przy ustach, by ogrzać je oddechem. Nie było mrozu – w Jakucji mogło kończyć się już lato, ale na pewno minęłoby trochę czasu, zanim zaczęłaby się śmiercionośna zima. Inaczej by tu nie siedział w swojej termoaktywnej kurtce, tylko grzał siedzenie w wieży Starka, martwiąc się jak cholera, ale nie mogąc, tak czy owak nic zrobić. Wszystko było do pokonania, ale nie syberyjska zima. Rosjanie tę jedną rzecz mieli porządną.
Nie miał nawet do kogo gęby otworzyć, ale z drugiej strony nie było tak źle – znał już kierunek, wiedział, jak daleko od niego znajdowała się Natasha. Nie miał jedynie planu. Stracił swój telefon komórkowy, podobnie zresztą jak większość amunicji, która wysypała się przez rozdarcie w plecaku… Na szczęście urządzenie podarowane mu przez SHIELD nadal wskazywało mu drogę, choć ekran był lekko pęknięty.
Sytuacja nie była najgorsza. Barton potrzebował więcej niż zwykle swojego szczęścia.
Skye nic po sobie nie zostawiła. Ona miała gorzej. Miał nadzieję, że sobie dała radę, cwaniura.
I tak znowu był sam, jak najbardziej lubił.
Ale wracając do początku… Tuż po desancie w samym środku nocy Clint i Skye musieli szybko przemieścić się do najbliższego miejsca znanego z występowania starych lub pozamykanych, tajnych placówek KGB ujawnionych kolejno zaraz po likwidacji ZSRR oraz rozwiązaniu SHIELD. Obładowani niezbędną ilością prowiantu oraz broni przemieszczali się z początku lasem w pobliżu jedynej w okolicy asfaltowej drogi.
Trwało lato, ale Skye mimo wszystko trochę się zdziwiła, nie widząc nigdzie śniegu. Wypowiedziała nawet swoje obserwacje na głos, a wtedy Clint wesoło powiedział jej, że nie straciła nic przyjemnego. Szybko okazało się, że drogą nic nie jeździło, ale nie oznaczało to, rzecz jasna, że nic się nie może pojawić. Oboje nie mieli ochoty natknąć się na jakiś wrogo nastawiony patrol, więc trzymali się krawędzi lasu, kryjąc się między drzewami i pokonując odległość, którą wyznaczało im urządzenie niesione przez Skye.
W okolicy nie było śladu po świetle, świadczącym jakkolwiek o obecności ludzi. Właściwie w zasięgu wzroku niewiele można było zobaczyć: las ciągnął się aż po horyzont, a spore, rozległe i zupełnie łyse wzniesienie, które stało im na drodze, będą jeszcze musieli pokonać prawdopodobnie za jakieś dobre pół dnia drogi. Podróż była długa i dosyć monotonna i przez większość czasu pokonywali ją w ciszy. Byli jednak wypoczęci, a Clint nabuzowany, jak bączek, z trudem hamował swoje podniecenie wyprawą.
Gdy zaczęło świtać, jednogłośnie postanowili zrobić sobie przerwę. Zaszyli się głębiej w las, aby znaleźć dogodne miejsce na odpoczynek, które oferowałoby im jednocześnie odrobinę bezpieczeństwa. Skye jako pierwsza znalazła kawałek niezalesionego terenu, otoczonego ze wszystkich stron przez iglaste drzewa.
Clint rozpiął kurtkę i ściągnął plecak, po którego prawej stronie przymocowany był również jego kołczan. Dziewczyna zrobiła to samo i z rozmachem położyła się na ziemi pokrytej porostami, w przeciwieństwie do Bartona, który tylko usiadł.
- O rany – westchnęła zziajana.
- Taa, jeśli nam się nie poszczęści, to będziemy musieli jeszcze długo tak iść. Dasz radę? – spytał Clint z niepewną miną. Nie mogli rzucać się w oczy, dlatego desant w takiej odległości od bazy był konieczny. Dlatego miał nadzieję, że szybko trafią na jakiś trop.
Skye pokiwała krótko głową. (Dzielna…)
Barton poczuł specyficzną chęć podniesienia na duchu młodej agentki.
- Świetnie ci idzie. Tylko przypomnij Coulsonowi, żeby cię odznaczył.
Jego żart szybko wywołał u niej cichy śmiech zadowolenia. Spojrzała na niego swoimi wielkimi, rozbawionymi, brązowymi oczami, by zaraz je odwrócić i z powrotem wpatrywać się w niebo.
Po odpoczynku i zjedzeniu jednej czwartej swojej dziennej racji atmosfera między nimi znacznie się poprawiła i gdy mieli już ponownie zaczynać podróż, Clint z oddali usłyszał odgłos pracującego silnika. Prędko się zmobilizowali i postanowili podejść tak blisko drogi, jak tylko pozwalał na to zdrowy rozsądek. Po chwili drogą faktycznie przejechała mała, zwarta jednostka. Clint naliczył dwa wozy terenowe i jedną sporą ciężarówkę z rosyjskimi tablicami rejestracyjnymi. Kiedy był już pewien, że wszystkie wozy przejechały, wyszedł trochę bliżej drogi, aby dyskretnie przyjrzeć się, w którym kierunku jadą wozy. Powstrzymał się w ostatniej chwili, zanim motocyklista na jadącym najwyraźniej celowo z tyłu pojeździe mógł go zauważyć. Miał na sobie ciemne skórzane wdzianko, a jego twarz zakrywał ciemny kask. Bartonowi przyszła do głowy myśl, że mógłby tego motocyklistę bez trudu zdjąć, po czym załatwić sobie transport, ale pozostawała kwestia całego korpusu, z którym ten człowiek był na pewno powiązany.
Pozostawało mu już tylko podążać w stronę wzniesienia.
Skye dołączyła do Clinta, stając na samym środku drogi. Spojrzała w kierunku oddalających się obcych.
- To mogliby być oni. – Zwróciła twarz w jego stronę, ale on nadal stał nieruchomo. – Nie uważasz?
Chwilę szarpał się z myślami, aż doszedł do wniosku, że dokonał słusznej decyzji.
- Powiem ci więcej, Skye, dałbym sobie rękę uciąć, że to ludzie, których szukamy. Ta droga to trakt handlowy, niewiele jest tras, które prowadzą przez syberyjską pustkę, ale ci, którym zależy na czasie i pieniądzach nie wybiorą ani drogi wygodniejszej, a zatem prowadzącej na około, ani nie wyślą transportu samolotem. A to zdecydowanie nie wygląda mi na zwykłą przesyłkę. – Złapał za szelki plecaka i zarządził spokojnie: - Powinniśmy się pośpieszyć.
Nie trzeba tego było powtarzać Skye dwa razy. Nie przestała rozważać na głos swoich przemyśleń i konsultować ich z nim ani na moment. Pewnie starała się nieco dowiedzieć, zanim wpadną ponownie na konwój.
- Domyślasz się, ilu ich jest?
- W tych dwóch terenówkach może zmieścić się dziesięć osób, a w tym ostatnim wozie maksymalnie trzy. Z motocyklistą będzie razem czternaście, ale doliczyłbym jeszcze dwie-trzy osoby. Lepiej zawyżać, żeby się potem nie zdziwić – mówił Clint, rozumując spokojnie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że korpus mógłby wieźć Natashę – związaną, albo nieprzytomną, niczym upolowaną zwierzynę.
Co do planu, jaki musieli między sobą ustalić, to sami do końca nie byli pewni, jak powinni się zachować. Clint nie miał pojęcia, jak Skye się spisze, albo – chociaż starał się być optymistyczny ponad wszystko – jakie zagrożenie stanowiło jej niedoświadczenie. Teraz widział wyraźnie, jak nierozsądne było zabieranie ze sobą nieznanej agentki. Na szybkie, efektywne działania musiał przyjść czas. Nigdy nie myślał, że tak bardzo może potrzebować kogoś, komu mógłby powierzyć swoje życie. Kogoś dobrze poznanego przez doświadczenie i blizny. I przez kłopoty. Nawet Morse by już była lepsza! (Nie, jednak chyba by nie była… Przesadzasz Barton, bo to pierwszy raz masz przegwizdane?)
Drzewa stawały się w miarę wędrówki coraz bardziej karłowate, gdy zbliżali się do wzniesienia, natomiast droga skręcała w prawo i omijała go w najniższym możliwym miejscu. Podążanie dłużej szlakiem byłoby niemądre, więc oboje ze Skye musieli pokonać wzniesienie pieszo i powrócić na drogę już po drugiej stronie samotnego szczytu.
Uzgodnili między sobą, że jeśli dojdzie do jakiejś walki, Clint postara się skupić na sobie najwięcej uwagi, a Skye ma trzymać się blisko niego i eliminować przeciwników z broni palnej, tak samo, jak on. W przypadku bezpośredniego zagrożenia ona ucieknie, a Barton będzie ją osłaniał i później dołączy. Spotkają się u podnóża wzniesienia. Agentka była zadowolona z tego łatwego planu, ale Barton miał spore wątpliwości. Ostatecznie mógłby dać się pojmać, ale jaką miał gwarancję, że nie strzelą mu po prostu w tył głowy i nie zostanie pozostawiony na pastwę losu? Żadna z opcji nie wydawała się w stu procentach pewna czy bezpieczna, ale potrzebował zaplanowanego z góry działania, by zwiększyć swoje szanse.
Zanim pokonali drogę w górę wzniesienia, postanowili poczekać przynajmniej do wieczora i odzyskać siły. To była dobra decyzja, gdyż na szczycie można byłoby z łatwością ich dostrzec, a trzeba pozostawać niewykrytym, jak długo się da.
Podczas powolnego pokonywania drogi na szczyt to Skye prowadziła, a Barton wlókł się za nią, pogrążony w myślach.
- W którą stronę każe iść twoje genialne urządzenie? – zapytał zadziornie mężczyzna.
Skye zachichotała cicho, ale mimo to pięła się bez wytchnienia w górę.
- Chyba tym szlakiem można dojść do jakiegoś rozdroża, a jeśli nie, to pewnie baza musi być ukryta gdzieś, gdzie niekoniecznie komukolwiek chce się zaglądać.
Barton pokiwał głową z aprobatą.
- To ma dużo sensu. A to ustrojstwo pokazuje w okolicy jakieś osady albo miejsca, w których można by się ukryć? Na pewno coś takiego się przyda po wyjściu, bo nie uwierzę, że uda nam się wszystkich wyeliminować w dwójkę. Poza tym trzeba SHIELD dać jakieś namiary czy coś.
- No, racja – podniosła głos, natychmiast zacząwszy czegoś szukać. Ponoć technologia to przyjaciel szpiega… - Tak, jest jakiś ślad cywilizacji w przeciwnym kierunku. Mogłabym nawet odebrać fale radiowe. – Uśmiechnęła się do niego przez ramię.
Z radością oddał uśmiech.
Po chwili stali w najwyższym miejscu w okolicy, spoglądając na nią, pogrążoną w zmierzchu. Skye kucnęła przy drugiej krawędzi wzniesienia i pokręciła głową, wzdychając z rozczarowaniem.
- Wygląda na to, że trzeba będzie znaleźć inną drogę na dół. – Spoglądała w dół, w ogromna czeluść wydrążona w ziemi, która zdawała się znacznie niższa niż reszta otaczającej go powierzchni ziemi. Barton rozejrzał się na boki, próbując odnaleźć jakąś inną drogę na drugą stronę wzniesienia, ale pozostawała jeszcze jedna, która prowadziła zbyt daleko od traktu, którym musiał podążać. Zamyślił się, rozważając spokojnie, co zrobić.
Tymczasem Skye z powrotem się podniosła i nie odwracając się od przepaści, próbowała znaleźć inne zejście, korzystając ze swoich technologicznych nowinek.
- Musimy zejść tamtędy, Skye.
- Nie.
Clint osłupiał na moment.
Była nieugięta i to go naprawdę zaskoczyło. Ale on również potrafił taki być. I to bez najmniejszego wysiłku.
- Zejdziemy tędy albo cię zrzucę, młoda. Wybierz mądrze.