Halo! Wróciłam z nowym pokładem wiedzy, chęci i energii, by skończyć, co zaczęłam. Od teraz tempo dodawania może być dosyć różne, ale na pewno nie będzie dłuższych przerw. Pędzimy do końca, moi państwo! Wy też się cieszycie? :D
No cóż, kto jest ze mną? Zlatujemy wraz ze Skye i Bartonem na jakuckie pustkowie - to tak słowem wstępu, żeby wam przypomnieć, gdzie skończyliśmy. Bardzo proszę o komentarz, gdy tylko przeczytacie. Napiszcie czy wam się podoba i czy mój styl się pogorszył przez ten okres suszy pisarskiej.
***
Clint
potarł obie dłonie, próbując wytworzyć nieco zbawiennego ciepła, a następnie
przez chwilę trzymał je złożone przy ustach, by ogrzać je oddechem. Nie było
mrozu – w Jakucji mogło kończyć się już lato, ale na pewno minęłoby trochę
czasu, zanim zaczęłaby się śmiercionośna zima. Inaczej by tu nie siedział w
swojej termoaktywnej kurtce, tylko grzał siedzenie w wieży Starka, martwiąc się
jak cholera, ale nie mogąc, tak czy owak nic zrobić. Wszystko było do
pokonania, ale nie syberyjska zima. Rosjanie tę jedną rzecz mieli porządną.
Nie miał nawet do kogo gęby
otworzyć, ale z drugiej strony nie było tak źle – znał już kierunek, wiedział,
jak daleko od niego znajdowała się Natasha. Nie miał jedynie planu. Stracił swój telefon komórkowy, podobnie zresztą jak większość amunicji, która
wysypała się przez rozdarcie w plecaku… Na
szczęście urządzenie podarowane mu przez SHIELD nadal wskazywało mu drogę, choć
ekran był lekko pęknięty.
Sytuacja nie była najgorsza.
Barton potrzebował więcej niż zwykle swojego szczęścia.
Skye nic po sobie nie zostawiła.
Ona miała gorzej. Miał nadzieję, że sobie dała radę, cwaniura.
I tak znowu był sam, jak
najbardziej lubił.
Ale wracając do początku… Tuż po
desancie w samym środku nocy Clint i Skye musieli szybko przemieścić się do
najbliższego miejsca znanego z występowania starych lub pozamykanych, tajnych
placówek KGB ujawnionych kolejno zaraz po likwidacji ZSRR oraz rozwiązaniu
SHIELD. Obładowani niezbędną ilością prowiantu oraz broni przemieszczali się z
początku lasem w pobliżu jedynej w okolicy asfaltowej drogi.
Trwało lato, ale Skye mimo
wszystko trochę się zdziwiła, nie widząc nigdzie śniegu. Wypowiedziała nawet
swoje obserwacje na głos, a wtedy Clint wesoło powiedział jej, że nie straciła
nic przyjemnego. Szybko okazało się, że drogą nic nie jeździło, ale nie
oznaczało to, rzecz jasna, że nic się nie może pojawić. Oboje
nie mieli ochoty natknąć się na jakiś wrogo nastawiony patrol, więc trzymali
się krawędzi lasu, kryjąc się między drzewami i pokonując odległość, którą
wyznaczało im urządzenie niesione przez Skye.
W okolicy nie było śladu po świetle,
świadczącym jakkolwiek o obecności ludzi. Właściwie w zasięgu wzroku niewiele
można było zobaczyć: las ciągnął się aż po horyzont, a spore, rozległe i
zupełnie łyse wzniesienie, które stało im na drodze, będą jeszcze musieli
pokonać prawdopodobnie za jakieś dobre pół dnia drogi. Podróż była długa i
dosyć monotonna i przez większość czasu pokonywali ją w ciszy. Byli jednak
wypoczęci, a Clint nabuzowany, jak bączek, z trudem hamował swoje podniecenie wyprawą.
Gdy zaczęło świtać, jednogłośnie
postanowili zrobić sobie przerwę. Zaszyli się głębiej w las, aby znaleźć dogodne
miejsce na odpoczynek, które oferowałoby im jednocześnie odrobinę
bezpieczeństwa. Skye jako pierwsza znalazła kawałek niezalesionego terenu,
otoczonego ze wszystkich stron przez iglaste drzewa.
Clint rozpiął kurtkę i ściągnął
plecak, po którego prawej stronie przymocowany był również jego kołczan.
Dziewczyna zrobiła to samo i z rozmachem położyła się na ziemi pokrytej
porostami, w przeciwieństwie do Bartona, który tylko usiadł.
- O rany – westchnęła zziajana.
- Taa, jeśli nam się nie
poszczęści, to będziemy musieli jeszcze długo tak iść. Dasz radę? – spytał Clint
z niepewną miną. Nie mogli rzucać się w oczy, dlatego desant w takiej
odległości od bazy był konieczny. Dlatego miał nadzieję, że szybko trafią na
jakiś trop.
Skye
pokiwała krótko głową. (Dzielna…)
Barton poczuł specyficzną chęć
podniesienia na duchu młodej agentki.
- Świetnie ci idzie. Tylko
przypomnij Coulsonowi, żeby cię odznaczył.
Jego żart szybko wywołał u niej
cichy śmiech zadowolenia. Spojrzała na niego swoimi wielkimi, rozbawionymi,
brązowymi oczami, by zaraz je odwrócić i z powrotem wpatrywać się w niebo.
Po odpoczynku i zjedzeniu jednej
czwartej swojej dziennej racji atmosfera między nimi znacznie się poprawiła i gdy
mieli już ponownie zaczynać podróż, Clint z oddali usłyszał odgłos pracującego
silnika. Prędko się zmobilizowali i postanowili podejść tak blisko drogi, jak
tylko pozwalał na to zdrowy rozsądek. Po chwili drogą faktycznie przejechała
mała, zwarta jednostka. Clint naliczył dwa wozy terenowe i jedną sporą
ciężarówkę z rosyjskimi tablicami rejestracyjnymi. Kiedy był już pewien, że
wszystkie wozy przejechały, wyszedł trochę bliżej drogi, aby dyskretnie
przyjrzeć się, w którym kierunku jadą wozy. Powstrzymał się w ostatniej chwili,
zanim motocyklista na jadącym najwyraźniej celowo z tyłu pojeździe mógł go
zauważyć. Miał na sobie ciemne skórzane wdzianko, a jego twarz zakrywał ciemny kask.
Bartonowi przyszła do głowy myśl, że mógłby tego motocyklistę bez trudu zdjąć,
po czym załatwić sobie transport, ale pozostawała kwestia całego korpusu, z
którym ten człowiek był na pewno powiązany.
Pozostawało mu już tylko podążać
w stronę wzniesienia.
Skye dołączyła do Clinta, stając
na samym środku drogi. Spojrzała w kierunku oddalających się obcych.
- To mogliby być oni. – Zwróciła
twarz w jego stronę, ale on nadal stał nieruchomo. – Nie uważasz?
Chwilę szarpał się z myślami, aż
doszedł do wniosku, że dokonał słusznej decyzji.
- Powiem ci więcej, Skye, dałbym
sobie rękę uciąć, że to ludzie, których szukamy. Ta droga to trakt handlowy,
niewiele jest tras, które prowadzą przez syberyjską pustkę, ale ci, którym
zależy na czasie i pieniądzach nie wybiorą ani drogi wygodniejszej, a zatem
prowadzącej na około, ani nie wyślą transportu samolotem. A to zdecydowanie nie
wygląda mi na zwykłą przesyłkę. – Złapał za szelki plecaka i zarządził
spokojnie: - Powinniśmy się pośpieszyć.
Nie trzeba tego było powtarzać
Skye dwa razy. Nie przestała rozważać na głos swoich przemyśleń i konsultować
ich z nim ani na moment. Pewnie starała się nieco dowiedzieć, zanim wpadną
ponownie na konwój.
- Domyślasz się, ilu ich jest?
- W
tych dwóch terenówkach może zmieścić się dziesięć osób, a w tym ostatnim wozie
maksymalnie trzy. Z motocyklistą będzie razem czternaście, ale doliczyłbym
jeszcze dwie-trzy osoby. Lepiej zawyżać, żeby się potem nie zdziwić – mówił Clint,
rozumując spokojnie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że korpus mógłby wieźć
Natashę – związaną, albo nieprzytomną, niczym upolowaną zwierzynę.
Co do planu, jaki musieli między
sobą ustalić, to sami do końca nie byli pewni, jak powinni się zachować. Clint
nie miał pojęcia, jak Skye się spisze, albo – chociaż starał się być optymistyczny
ponad wszystko – jakie zagrożenie stanowiło jej niedoświadczenie. Teraz widział
wyraźnie, jak nierozsądne było zabieranie ze sobą nieznanej agentki. Na szybkie,
efektywne działania musiał przyjść czas. Nigdy nie myślał, że tak bardzo może
potrzebować kogoś, komu mógłby powierzyć swoje życie. Kogoś dobrze poznanego
przez doświadczenie i blizny. I przez kłopoty. Nawet Morse by już była lepsza!
(Nie, jednak chyba by nie była…
Przesadzasz Barton, bo to pierwszy raz masz przegwizdane?)
Drzewa stawały się w miarę wędrówki coraz bardziej
karłowate, gdy zbliżali się do wzniesienia, natomiast droga skręcała w prawo i
omijała go w najniższym możliwym miejscu. Podążanie dłużej szlakiem byłoby
niemądre, więc oboje ze Skye musieli pokonać wzniesienie pieszo i powrócić na
drogę już po drugiej stronie samotnego szczytu.
Uzgodnili
między sobą, że jeśli dojdzie do jakiejś walki, Clint postara się skupić na
sobie najwięcej uwagi, a Skye ma trzymać się blisko niego i eliminować
przeciwników z broni palnej, tak samo, jak on. W przypadku bezpośredniego
zagrożenia ona ucieknie, a Barton będzie ją osłaniał i później dołączy.
Spotkają się u podnóża wzniesienia. Agentka była zadowolona z tego łatwego
planu, ale Barton miał spore wątpliwości. Ostatecznie mógłby dać się pojmać,
ale jaką miał gwarancję, że nie strzelą mu po prostu w tył głowy i nie zostanie
pozostawiony na pastwę losu? Żadna z opcji nie wydawała się w stu procentach
pewna czy bezpieczna, ale potrzebował zaplanowanego z góry działania, by
zwiększyć swoje szanse.
Zanim pokonali drogę w górę
wzniesienia, postanowili poczekać przynajmniej do wieczora i odzyskać siły. To
była dobra decyzja, gdyż na szczycie można byłoby z łatwością ich dostrzec, a
trzeba pozostawać niewykrytym, jak długo się da.
Podczas powolnego pokonywania
drogi na szczyt to Skye prowadziła, a Barton wlókł się za nią, pogrążony w
myślach.
- W którą stronę każe iść twoje
genialne urządzenie? – zapytał zadziornie mężczyzna.
Skye zachichotała cicho, ale
mimo to pięła się bez wytchnienia w górę.
- Chyba tym szlakiem można dojść
do jakiegoś rozdroża, a jeśli nie, to pewnie baza musi być ukryta gdzieś, gdzie
niekoniecznie komukolwiek chce się zaglądać.
Barton pokiwał głową z aprobatą.
- To ma dużo sensu. A to
ustrojstwo pokazuje w okolicy jakieś osady albo miejsca, w których można by się
ukryć? Na pewno coś takiego się przyda po wyjściu, bo nie uwierzę, że uda nam
się wszystkich wyeliminować w dwójkę. Poza tym trzeba SHIELD dać jakieś namiary
czy coś.
- No, racja – podniosła głos,
natychmiast zacząwszy czegoś szukać. Ponoć technologia to przyjaciel szpiega… -
Tak, jest jakiś ślad cywilizacji w przeciwnym kierunku. Mogłabym nawet odebrać
fale radiowe. – Uśmiechnęła się do niego przez ramię.
Z radością oddał uśmiech.
Po
chwili stali w najwyższym miejscu w okolicy, spoglądając na nią, pogrążoną w
zmierzchu. Skye kucnęła przy drugiej krawędzi wzniesienia i pokręciła głową,
wzdychając z rozczarowaniem.
- Wygląda na to, że trzeba
będzie znaleźć inną drogę na dół. – Spoglądała w dół, w ogromna czeluść
wydrążona w ziemi, która zdawała się znacznie niższa niż reszta otaczającej go
powierzchni ziemi. Barton rozejrzał się na boki, próbując odnaleźć jakąś inną
drogę na drugą stronę wzniesienia, ale pozostawała jeszcze jedna, która
prowadziła zbyt daleko od traktu, którym musiał podążać. Zamyślił się,
rozważając spokojnie, co zrobić.
Tymczasem Skye z powrotem się
podniosła i nie odwracając się od przepaści, próbowała znaleźć inne zejście,
korzystając ze swoich technologicznych nowinek.
- Musimy zejść tamtędy, Skye.
- Nie.
Clint osłupiał na moment.
Była nieugięta i to go naprawdę
zaskoczyło. Ale on również potrafił taki być. I to bez najmniejszego wysiłku.
- Zejdziemy tędy albo cię
zrzucę, młoda. Wybierz mądrze.
No, mimo, że co chwilę mi ktoś przerywał, przeczytałam wreszcie rozdział :D
OdpowiedzUsuńNa początku pomyślałam sobie "O co chodzi? Czyżbym zapomniała o czym był poprzedni rozdział?" A potem okazało się, że wszystko jest wyjaśnione w dalszej części rozdziału ;)
Nadal czekam, aby się dowiedzieć co się stało ze Skye i dlaczego Barton pogubił naboje, no i oczywiście czy uratują Natashę.
Sam rozdział spoko. Biedny Barton, na tę misję rzeczywiście powinien wziąć kogoś kogo zna i komu ufa (gdyby nie to, że to Tashę ratują, radziłabym zabrać właśnie ją XD), a tak jest skazany na Skye, która nie wiadomo ile potrafi. Mam nadzieję, że żadne z nich nie przypłaci tego życiem.
Pomysł z daniem się pojmać pasuje do Bartona tak bardzo :) Ale rzeczywiście z Ruskami nigdy nic nie wiadomo i czasem mogłoby się to skończyć tak jak napisałaś, a wtedy nikt by nie pomógł Tashy.
Oj boję się jak ta misja się skończy, skoro są tylko we dwójkę. Ale może tak jest lepiej, przynajmniej nie rzucają się w oczy (szybko, cicho,bez ofiar :))
Mam nadzieję, że nowy rozdział ukaże się już wkrótce i wyjaśni co nieco :)
Pozdrawiam i życzę weny
Anka
O, dziękuję za tak szybki odzew, byłam taka podenerwowana gdy napisałaś mi, że czytasz :D
UsuńWszystko w następnym rozdziale się już wyjaśni i już raczej tempo będzie wzrastało, aż di chwili, gdy Barton NAPRAWDĘ znajdzie Nat.
Tak jak piszesz, Rosjanie są po prostu takimi ludźmi, których nikt nie chciałby mieć ani za sojuszników ani za wrogów.
Postaram się rozświetlić wszystko bardziej a ty też się już bierz za pisanie ;)
Pozdrawiam!