Hej! Zanim zacznę, chciałam Was przywitać - jeśli ktokolwiek tu zagląda - i poprosić Was o wyrozumiałość, ponieważ choć ostatnio Marvela uwielbiam pasjami, to mogę mieć nieco skrzywiony obraz Avengers - a to tylko dlatego, że ja sama wszystko sobie interpretuję i dostrzegam rzeczy, które chcę dostrzec ;)
Tekst zawiera jedno rosyjskie słowo, które jest oczywiście cudownym przywitaniem naszych wschodnich sąsiadów. Miłego czytania!
Tekst zawiera jedno rosyjskie słowo, które jest oczywiście cudownym przywitaniem naszych wschodnich sąsiadów. Miłego czytania!
***
Clint był całkowicie pewien, że po Budapeszcie – po tym krwawym bałaganie, tej
nieprawdopodobnej wręcz miazdze, którą tam po sobie zostawił – już nic go nie
zdziwi. Budapeszt to był świetny materiał na koszmar. Ale
ostatecznie się mylił.
Okropności Nowego Jorku były nieważne. Loki… Loki,
choć odcisnął płonące piętno w jego umyśle, był jak irytująca osa, która dawno
temu go użądliła. Budapeszt to było nic. Gdyby wszystkie uczciwie zdobyte
blizny Bartona jednocześnie zapłonęły teraz ogniem, to możliwe, że by tego nie
zauważył z uwagi na szok. Clint był w stanie zapomnieć języka w gębie na widok
Natashy w swoich drzwiach.
Na ciemnej klatce schodowej odznaczały się tylko jej
gęste włosy, krótko przycięte do ramion, pokręcone i lekko ciemniejsze, od
kiedy Clint widział Nat ostatnio. Miał wrażenie, że istniał jakiś bardzo ważny
powód, który ją do niego sprowadził niemal w środku nocy. Poza tym była jakaś
strasznie ponura, brakowało jej nie tylko służbowego stroju, ale to chyba to
najbardziej w niego uderzyło. Zdał sobie sprawę, jak rzadko widywał Natashę w
innych okolicznościach niż z odznaką SHIELD, bo przypuszczał, że i tak gdzieś w tych obłędnie ciasnych rurkach skitrała jakąś spluwę. Rzadko pracowali pod przykrywką, a
przynajmniej razem zdarzało im się to okazjonalnie. Spojrzała na niego
przenikliwie zielonymi, ostrymi oczami.
- Здрвствуй,
Barton. – Clint mógłby się założyć, że się uśmiechnęła, nawet gdyby nie miał
sokolego wzroku, a przecież go miał. Wcisnęła ręce w przednie kieszenie swoich
szarych dżinsów, do których założyła skórzaną, brązową kurtkę, zapiętą pod
szyję.
Clint otworzył szerzej drzwi, żeby ją wpuścić. Zanim
wsunęła się do środka, włożył za pasek spodni naładowany pistolet trzymany za
plecami, za który wcześniej natychmiast chwycił, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Od wyskoku Hydry Clint wolał wziąć przykład z Fury’ ego i wycofać się
z życia publicznego, a także ograniczyć ilość gości – tym bardziej tych
niezapowiedzianych. Co do Natashy był pewien, że nie ma się czego obawiać z jej
strony. Steve jej ufał; Clint i ona przez lata budowali więź zaufania i jak
dotąd zawsze mógł liczyć na swoją partnerkę.
Nat rozejrzała się prowizorycznie po przedpokoju,
który od razu prowadził do salonu. Jak wszystko w życiu agenta SHIELD tak
również to mieszkanie wydawało się chwilowe, było więc urządzone niedbale,
bez specjalnego smaku i gustu, zaopatrzone tylko w to, co niezbędne, bo
przecież i tak Clint bywał w nim jedynie między misjami. Jego zdaniem ludzie,
którzy za długo przebywają w jednym miejscu, zaczynają stopniowo pogrążać się w
zrodzonej z nudy pasji do otaczania się martwymi przedmiotami. Barton
kolekcjonował tylko jedno. Martwe nazwiska na swojej liście.
Clint zamknął drzwi na klucz i włączył światło. Tak,
jak przypuszczał, Natasha nie wyglądała najlepiej. Nie od razu odwróciła się do
niego twarzą i podziwiała szarą ścianę, jakby zgadywała, jak wiele par oczu
miało (nie)przyjemność oglądać piaskowo-szarą tapetę. Zobaczył, że rzeczywiście
trochę przyciemniła włosy i były centymetr krótsze, niż ostatnio. Jedna nogawka
dżinsów miała przetarty szew i materiał niemal krzyczał wyblakłymi, słabo
wypranymi plamkami krwi. To nie było zupełnie kojące. Agent Hydry, jednakże,
nie zadbałby raczej o taką charakteryzację.
- Pamiętałbym, że ma mnie odwiedzić koleżanka z
drużyny.
- Zadzwoniłabym, ale nie wiedziałam czy nie odbierze twoja niemiecka, automatyczna sekretarka – odpyskowała mu, odwracając się do niego. Ręce nadal
miała w kieszeniach. Więc mu ufała.
Spytała go na migi ich tajnym szyfrem porozumiewania
się, czy ktokolwiek może ich usłyszeć. Barton pokręcił spokojnie głową w
odpowiedzi.
Nie uśmiechnął się. Patrzył jej w oczy, tak długo aż
cisza stała się dziwna.
- Wejdziesz? – zapytał, idąc w kierunku kuchni, tak,
aby Natasha zobaczyła broń za plecami. Sam się sobie dziwił, jak rozdygotany
jest w środku. Żałował, że nie miał czasu, aby posprzątać, bo tak musiał się
pogodzić z bałaganem w salonie. Nie było jak swobodnie się po nim poruszać, nie
wspominając o miejscu, gdzie można by usiąść, wypić kawę i pogadać o starych, dobrych czasach. – Żałuję, ale ciastka
skończyły mi się jakieś trzy tygodnie temu – dodał, podnosząc z podłogi brudne
ubranie w kolorach à la ziemia z błotem. Zwinął je w kulkę i cisnął nimi na
oślep w obszerną donicę z uschniętym figowcem. Bezbłędnie trafił.
Natasha nie czuła się ani trochę skrępowana widokiem
totalnego chaosu w pokoju gościnnym. Clint zgadywał, że sama też nie bardzo
miała głowę do domowych obowiązków, a malowanie paznokci stało się zapomnianą
sztuką.
- Widzę, że sprzątaczki też
długo tu nie było.
Clint zaśmiał się i kopnął samotną skarpetkę w kąt
pokoju.
- Zrobiłem się podejrzliwy, przez to jej ciągłe
świergotanie Hail Hydra – rzucił
niedbale.
Nie
żartował sobie tak całkiem. Louis – młoda dziewczyna i jego gosposia, polecona
mu nota bene przez
innego agenta – zaczęła mu składać coraz częstsze wizyty i do tego nie liczyła
na podwyżkę z powodu nadgodzin. Clint ani przez moment nie wierzył w jej
troskę. Środek jesieni to trochę dziwna pora na wiosenne porządki. Kilka dni po
tym, jak wrócił z tajnej misji w Maroko, zwęszył, co jest grane i znalazł parę
podsłuchów w dziwnych miejscach. Musiał pozbyć się agentki, a jedyną możliwą
opcją było załatwienie jej po cichu. Od kiedy ci z Hydry przestali używać
arszeniku a zaczęli się chwalić, Clint naprawdę przestał lubić przesłuchania,
bo co to za przyjemność nie móc dołożyć wrogiemu agentowi, kiedy papla jak
najęty? Przykre.
- To gdzie
się podziewałaś? – Clint miał wrażenie, że rozmowa staje się jego desperackim
monologiem, a strasznie nie lubił gadać sam do siebie. Czemu, do diabła, nie
odwiedził go ktoś wygadany? Rozmowa z Tonym miałaby chociaż jakiś sens.
Natasha
milczała chwilę, w rodzaju tego milczenia, zdradzającego niepewność czy powinna
zaufać Clintowi. Jakby to w ogóle był temat do dyskusji… W jednej chwili stała
w progu, a w drugiej już siedziała na kanapie w możliwie najczystszym miejscu, przeglądając starą, co najmniej tygodniową gazetę leżącą grzbietem
do góry na stoliku do kawy. Makulatury też się uzbierało, pomyślał Clint i
odłożył w czasie, żeby zaproponować sąsiadce mającej koty jakieś stare artykuły
do kuwety.
- Tu i tam.
Odwiedzałam starych znajomych – wreszcie przemówiła.
Aha,
pomyślał Clint, przeszukując szafki dla choćby jednego czystego kubka. Zawsze
trzymał takie na podobne okoliczności. Chyba że te też już zdążył ubrudzić.
Nagle
zrozumiał rosyjskie przywitanie Natashy, bo tylko ona mogła być tak przewidywalna,
a jednocześnie tak sprytna. Zapewne wiedziała, że Hydra będzie jej szukać, po
wywrocie w Waszyngtonie i mogła się ukryć w każdym miejscu na świecie, ale
najbliżej miała do własnej ojczyzny. Kraju, który liczył sobie kilkanaście
milionów kilometrów kwadratowych, co dawało niezliczoną ilość kryjówek.
- Chcesz
kawy?
- Tak. – Z
uwagą czytała gazetę, zupełnie ignorując Clinta stojącego w kuchni. Nie miała
zwyczaju odwracać się plecami do kogoś, komu nie ufała. Albo w ogóle do
kogokolwiek, chociażby z czystej sympatii, ale to była Romanoff. Poradziłaby
sobie z Clintem, gdyby okazał się agentem Hydry.
Wstawił
wodę w czajniku elektrycznym i nasypał do obu czystych kubków rozpuszczalnej
kawy i równą ilość cukru. Wrócił do salonu. Natasha obdarzyła go zmartwionym
spojrzeniem.
- Mamy
problem.
-
Domyśliłem się tego, skarbie. Wyglądasz, jakbyś nie spała miesiącami. –
Żartobliwy podtekst uciekł mu gdzieś w połowie zdania. Opadł ciężko na fotel
naprzeciw niej i oparł łokcie o stolik. Przetarł twarz dłońmi. – Czekałem
cierpliwie, aż ktoś posprząta ten burdel, ale nagle wszyscy się zmyli.
Natasha
kiwnęła na to głową i ostrożnie odłożyła gazetę na jej stare miejsce.
- Fury
kazał się nie wychylać. Od czasu, kiedy Steve, ja i Wilson rozwaliliśmy SHIELD
nikt ani razu się nie odezwał. Aż do teraz. Coś się szykuje. Hydra zdążyła się
już przegrupować. Hill kazała mi wrócić do Ameryki w ciągu czterdziestu ośmiu
godzin. – Natasha pozwoliła sobie na zmrużenie powiek i Clint zobaczył, że nie
mylił się co do jej stanu. Przydałaby jej się stuletnia drzemka, żeby nadrobić
straconą energię. – Z centrum Jakucji.
Clint parsknął, spoglądając na partnerkę spod oka.
Natasha westchnęła, odpowiadając półuśmiechem jak przez mgłę.
- Mam
nadzieję, że wiesz, co się dzieje, bo ja byłam całkiem odcięta od informacji.
- To do
ciebie w ogóle niepodobne – stwierdził, marszcząc brwi.
Wzruszyła
ramionami i odchyliła się na oparcie. Była z siebie zadowolona, a Barton się
jej nie dziwił. Kiedy wrócił z Maroko, jej nazwisko długo nie schodziło z ust
komukolwiek, z kim się spotkał, lub gdziekolwiek, gdzie się nie ruszył. Romanoff to, Romanoff tamto… Romanoff zniknęła
bez śladu, akurat, kiedy mieli jej zaproponować Nobla.
- Miałam
się ukryć, to wszystko. Uwierz, po całej tej historii też miałbyś dość
kontrwywiadu.
Barton
pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Słyszałem
– w jego głosie zabrzmiał szacunek. – Rumlow, Lemurian Star, New Jersey.
Chciałbym to zobaczyć, Nat.
Wyszczerzył
się.
Natasha
odwróciła wzrok w stronę okna, z widokiem na zatłoczoną ulicę pogrążoną w ciemności.
Clint podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał pikanie czajnika. Poszedł do kuchni
po kawę i po chwili siedział już koło Natashy na kanapie. Wzięła od niego kubek
i przez chwilę trzymała go w dłoniach.
- Zakładam,
że Hill mówiła, co jest grane. – Clint starał się naprowadzić dyskusję na
właściwy temat.
Natasha od
razu stała się ponownie tak konkretna, jak zawsze. Spojrzała na niego bez cienia
tamtych chwilowych emocji, które pojawiły się, gdy patrzyła przez okno.
- Pamiętasz
jeszcze misję w Stambule? – Barton zamrugał parę razy powiekami. – Technologia wysokiego
szczebla. Testy na ludziach, eksperymenty z kosmicznymi obiektami, bazy
wojskowe. – Barton kiwnął szybko głową. Odsuwał wspomnienia, kiedy na siłę
próbowały wrócić i namieszać mu w głowie. - Hydra wygrzebała informacje o
postępach.
- Postępach
w czym? Przecież SHIELD nie zdołałoby nic odratować. A eksperymenty… -
Eksperymenty i dane zostały zniszczone. Clint z początku chciał je zatopić, ale
Natasha obawiała się, że to nie wystarczy i wzięła wszystkie materiały
wybuchowe, jakie mieli. Wtedy po raz pierwszy musiał jej całkowicie zaufać i
puścić ją w sam środek pożogi, jaką rozpętała. Eksperymenty - znaczy się ludzie,
ale Clintowi robiło się niedobrze, kiedy myślał o tych kreaturach, które z człowiekiem
miały wspólną tylko małpę, będących kiedyś zwykłymi zjadaczami chleba – nie
przeżyły. Sam zadbał o to, żeby nie umknął mu żaden humanoid z jakimikolwiek
oznakami życia.
Natasha
uciekła się wtedy do czynów, do jakich ciężko się komukolwiek przyznać. Clint
nigdy o tym nie wspominał – bo w sumie jak? I kiedy? I po co? Fakt, nie traktował wszystkiego na poważnie, lecz nie był
potworem.
Jej oczy
zaszły mgłą i zacisnęła usta w wąską linię.
- Nie wiem,
jak to się stało. Kiedy o tym usłyszałam, pomyślałam, że ktoś musiał nas wtedy
zdradzić, ale do tej misji przydzielono tylko mnie i ciebie. A ja… Ja… -
załamał jej się głos. Palce drżały jej lekko, gdy zaciskała je na kubku. Clint
chciał ich dotknąć, pogłaskać.
- W
porządku. To logiczne, że miałaś wątpliwości. Też bym każdego podejrzewał. –
Przełknął ślinę.
Rany. Byli
partnerami pięć lat i myśl, że po tym całym gównie, przez które przebrnęli,
Natasha mogłaby go zabić za choćby cień podejrzenia była… Przerażająca. Plotki
bywają niebezpieczne. Mimo że Barton powiedział, że zrobiłby to samo, to chyba
bardziej skłamał. Nie przypuszczał, by był do tego zdolny. Albo, w ogóle zacznijmy
od tego, że nigdy nie pomyślałby,
żeby Natasha – tak, tak, Romanoff, Czarna Wdowa – mogłaby wydostać się z bagna
KGB i natychmiast po wstąpieniu do SHIELD zdradzić swoich wyzwolicieli dla
Hydry. Kto, jak kto, ale Natasha znała aż za dobrze znaczenie słowa wdzięczność.
Do dziś myśli, że zaciągnęła jakieś kolosalne długi, co było dla Bartona
szczytem absurdu. Nigdy mu nie podziękowała za uratowanie życia, ale okazała
swoją wdzięczność wiele razy na różne sposoby – również wtedy, gdy był o krok
od wąchania kwiatków od spodu.
Jego słowa
nie bardzo ją uspokoiły.
-
Przypomniał mi się Coulson. Ja… Clint, za dużo o tym myślałam. Nie chciałam
popaść w paranoję, ale wszystko do mnie wracało, rozumiesz? – Włosy podskoczyły
jej na głowie, kiedy popatrzyła na niego. Nigdy nie widział, żeby Natasha była
w takim stanie. Jej psychika od zawsze była kamienna. Ona polegała na ludziach,
a oni mogli polegać na niej. Bała się myśli, że ktoś jeszcze mógłby ją
zdradzić.
Współczuł
jej.
- Tak –
zapewnił ją. Wziął od niej kubek z obawy, by jego kanapa nie dostała kolejnych
plam i odstawił go na stolik. – Tak, rozumiem. – Ujął jej dłoń i spojrzał na
jej poobgryzane paznokcie, przesuszone z zimna skórki, kilka białych blizn.
Popatrzyli na siebie. To dało jej więcej siły niż słowa Clinta. Bawił się
przez chwilę jej nieruchomymi palcami, przesuwając nimi po wnętrzu swojej
dłoni. – To jeszcze nie koniec. Wiesz o tym, prawda Tash? Hej, musisz być
twarda. Mamy umowę. Ty się nie rozlecisz na kawałki, a ja dalej będę tak samo
zajebisty. – Clint nie mógł nic poradzić na to, że jego sposobem na stres było
genialne poczucie humoru. W końcu swego czasu świetny był z niego cyrkowiec.
Kiedy
załamał się po odzyskaniu wolnej woli, to Natasha nie pozwoliła mu się rozsypać.
Po Budapeszcie nie odstąpiła od niego ani na krok, dopóki nie upewniła się, że
całkiem wyzdrowiał. Kiedy wreszcie podzielił się z nią swoimi koszmarami, twarz
Natashy nie wyrażała niczego, prócz bezkresnej ulgi. Zwierzał się jej z tak
okrutnych i paskudnych rzeczy a ona ani razu nie dała mu znać, że ją coś
obrzydziło. Bartona pocieszał fakt – być może egoistyczny – że dobrze było znać
agentkę, która przeżyła więcej od niego i nie ruszało jej to, co jemu spędzało
sen z powiek. Rozumiała męską dumę i lęk przed rozpracowaniem. To taki
psycholog, tylko nie zadaje głupich pytań i można zapłacić jej piwem. Teraz on
musiał jej pomóc. Sam jakoś by wybrnął z takiej misji, ale jej właśnie zawalił
się sposób na życie. Mógł sobie tylko wyobrażać, co się dzieje w jej głowie,
ale założyłby się, że nic dobrego.
- Okay,
powiedz, co wiesz. – Miał nadzieję, że mu się nie rozpłacze na ramieniu.
Może nie
wyglądała na pocieszoną, ale w końcu świetnie umiała ukrywać emocje. Miał
chociaż pewność, że teraz już w niego nie zwątpi.
- W jakiś sposób
Hydrze udało się przejąć te badania. Mają gdzieś bazę danych, nie wiemy gdzie.
Nie znamy ilości osób zatrudnionych do tego projektu. Nie możemy też jasno
powiedzieć, kto go nadzoruje.
Barton na
końcu języka formułował jasną ripostę, co sobie może z takimi danymi zrobić i
miał wrażenie, że podobnie myśli Natasha, ale po prostu się zamknął i
westchnął. Hill, pomyślał, tak bardzo chciałbym ci się odwdzięczyć…
Teraz wcale
się nie dziwił, dlaczego Natasha sama do niego przyszła, a nie podesłała mu
teczki z danymi, jak zawsze. Zwyczajnie szkoda było papieru.
- Dobra. –
Przeczesał dłonią włosy. – No to mamy jasną sytuację. A jest jakaś dobra
wiadomość?
Natasha
kontynuowała, nie zważając na komentarz partnera.
- Udało nam
się dowiedzieć tylko tyle, że są w fazie zaawansowanych testów. To ma jakiś
związek z materiałami wybuchowymi.
-
Pirotechnika? Wysadzają ich w powietrze? – zdziwił się Barton.
- Z tego,
co wiemy – Clint powstrzymał się, by nie parsknąć, - muszą je zdobyć. Może to
ma jakiś związek z Zimowym Żołnierzem? Może chcą ten projekt jakoś udoskonalić?
A jeżeli chcą nas zaskoczyć, mogą próbować zdobyć najlepsze materiały.
- Stark –
szepnął mimowolnie Barton, rozumiejąc, do czego to zmierza. Wstał. – Zadzwonię
do niego.
Natasha
podniosła się zaraz za nim.
- Już wie. Czeka na nas w wieży. Po
prostu chciałam, żebyś znał sytuację. Nikt… inny by tego
nie zrozumiał.
Barton
musiał ochłonąć, zanim się odwrócił i spojrzał Natashy prosto w oczy. No tak,
mimo wszystko partnerzy mają pierwszeństwo.
Pokiwał
głową.
- Mam się
spakować?
- I to
właśnie problem, o którym nie chciałam mówić – powiedziała, kręcąc się po
salonie, lecz trzymając się z daleka od okna. – Jak tylko wyjdziemy, czeka na
nas kilku agentów Hydry. Byli tu już, kiedy przyjechałam, więc albo tyle czasu
cię pilnowali, albo jakoś dowiedzieli się, że tu przyjadę.
Barton
przeczuwał, że ten moment nadejdzie. To tego mu tak brakowało. Jakiejś
rozrywki. Od misji w Maroko siedział tylko przed telewizorem i zamawiał pizzę.
Uśmiechnął
się, a ona skopiowała ten uśmiech.
- Dobra, no to ich przywitajmy.