Hej! Dziś postanowiłam już dodać kolejny rozdział, ponieważ powinnam trochę ponadrabiać straconego czasu. W końcu obiecałam pędzić do przodu. Nienawidzę składać obietnic bez pokrycia, to źle motywuje do działania.
***
Clint zmartwiałymi z zaskoczenia ustami zaczął
próbować coś powiedzieć, gdy w tym samym czasie dwaj mężczyźni już
przywiązywali go do krzesła cierpień.
Natasha
nonszalancko przechadzała się między stolikiem, na którym stała spora drewniana
skrzynka, a jego krzesłem, chodząc wokoło, czym jeszcze bardziej przypominała
doskonałego łowcę, szukającego ofiary.
Bartonowi
pierwsze, co przyszło na myśl, to, że jeszcze nie wszystko stracone i że może
Natasha jest chwilowo – otumaniona, zmieniona, zahipnotyzowana? Cokolwiek, by
to nie było, możliwe, że można to odkręcić. Jeśli nie po cichu, to Barton
wykorzysta inne metody – jak choćby dekalibrację kognitywną. Nic na to, nie
wskazywało, ale warto zacząć od jakichś tajnych haseł, które mogliby sobie
wzajemnie przekazać, nie wzbudzając podejrzeń. Clint szybko starał sobie
przypomnieć któreś z nich. Wiedział, że Natasha jest bardzo pomysłowa, jeśli o
to chodzi. Jednym ze standardowych haseł podawanych sobie podczas niepewnych
sytuacji, takich jak ta, była kombinacja słów i odzew.
- Nie mogę
narzekać na drogę. Podróż była fantastyczna – wysyczał z uśmiechem, co ustalono
jako hasło. Teraz, jeżeli Natasha odpowie prawidłowo, czyli odpowie pasującym
komentarzem, próbując postraszyć Clinta, oznacza to, że wszystko w porządku i
że po prostu jest to jakaś dobra przykrywka, którą forsuje.
Natasha nie
zmrużyła nawet oka. Żadne słowo nie wyszło z jej ust, choć Clint czekał w
napięciu, aż się odezwie.
Przypuszczał,
że powie coś po rosyjsku, ale zaczęła nienaganną angielszczyzną, przypatrując
mu się twardo i przechylając lekko głowę w bok, jak miała w zwyczaju.
- Powiecie mi, co tu robicie i
kim jesteście.
(No dobrze, nie należy panikować, po prostu solidnie przeprali jej mózg…)
Co teraz zrobić? Clint nie miał ochoty ani serca przywoływać czegoś, co jeszcze
niedawno dla obojga miało specyficzne znaczenie, a na co Natasha teraz nawet
nie zwróci uwagi. Chyba że Clint mógłby przywołać nazwisko jeszcze przynajmniej
paru osób, które poznał podczas tej znajomości – zupełnie jak Vostokoff, czysto
przypadkowo – a które mogłyby nawet i teraz dla Nat coś znaczyć.
- Nic wam nie powiem. Nie
możecie mi też nic zrobić, bo już teraz ktoś może mieć na muszce również was. Nazwisko
Shostakow coś ci mówi?
Na twarzy Natashy poruszyło się
coś pierwszy raz od początku przesłuchania, co dało Clintowi zastrzyk nadziei.
Jej oczy powiększyły się widocznie, ale podeszła szybko i wymierzyła mu cios w
kość policzkową. Clintowi zęby zagrzechotały w podstawach. Ból na moment go
zamglił.
- Mów – rozkazała.
Nie podziałało, jak należy? Więc
trzeba złapać się jeszcze innej metody.
-
Nat-ttasha. Tak masz na imię. – Szczęka dygotała mu, jak membrana wprawiona w
ruch, co trochę zniekształcało jego słowa.
Drwiący
uśmieszek poprzedził szybki cios w skroń.
- Nazywaj
mnie, jak chcesz – zakpiła ze spokojem w głosie.
Clint
zakrztusił się krwią.
- Nat –
zarzęził. Kiedy brał głębszy oddech, powietrze sunęło po ścianach suchego
gardła, jak szlifierka po diamencie. Zaczynał już myśleć o coraz bardziej
dokuczliwym pragnieniu. Za każdym razem, gdy unosił głowę dość wysoko, by na
nią spojrzeć, na głowę spadał mu cios. Kręciło mu się w głowie i zaczynał, mimo
usilnych starań wyczuwać metaliczny posmak i zapach swojej własnej krwi. – Znam
cię. Ty też mnie znasz. Przypomnij sobie.
Rudowłosa
brzmiała tym razem na zaskoczoną:
- Aha!
Więc jednak coś wiesz, agencie. Widzę, że moje sposoby działają. – Oparła
dłonie na jego barkach, potrząsając nim kilkukrotnie. To skutecznie go ocuciło.
Przyłapał się na tym, że podświadomie szukał znajomego zapachu jej perfum –
zapachu, który rozgrzałby mu twarz i oczyścił umysł. Zapachu, którego nie czuł…
Musiała to zauważyć, bo uderzyła go grzbietem dłoni w policzek z grymasem ust,
który świadczył o zaszokowaniu. – Gadaj, coś za jeden i czego tu szukasz. – Clint starał
się złapać jakiś głębszy oddech, zanim znów miał się odezwać. Czuł, że te
tortury długo jeszcze nie ustaną. Sapał dobrą chwilę, póki Natasha się nie
zniecierpliwiła. – Dziwnyś, ale wyciągnę z ciebie wszystko.
Odsunęła
się na odległość dwóch, trzech kroków i oparła dłonie lekko na biodrach.
- Dobór
pytań się nie zmienił. Ale możesz mi najpierw opowiedzieć wszystko o swoim
pracodawcy. Mnie to nie przeszkadza.
Clint
zlizał ostrożnie krew z rozcięcia w swoich wargach i wypluł ją gdzieś w bok.
Patrzył na Natashę wzrokiem zbitego szczeniaka, ale pewnie i na ten widok
agenci KGB byli uodpornieni.
- Błagam,
błagam, błagam, błagam, posłuchaj mnie. Nie musisz tego znów przechodzić. Oni
cię torturują. Twoi pracodawcy każą ci kłamać, okłamując również ciebie. Uwolnij
mnie, a obiecuję, że już przenigdy tu nie wrócisz. – Grzechotał energicznie
łańcuchami, które go więziły, gdy próbował ją przeciągnąć na swoją stronę. W
jego słowach w dodatku było tyle uporu i gorliwości… Jednocześnie potrafił w
przerwie między nakłanianiem jej w swoim umyśle (och proszę, proszę…) na gorzkie skwitowanie, że odczuwa deja vu.
Natasha
mocno, mechanicznie i z wyćwiczoną precyzją uderzyła go najpierw wierzchem
dłoni w twarz, a później zwiniętą pięścią w splot słoneczny. Clint skulił się,
powstrzymując spazm bólu i nieziemski skurcz. Czuł się, jakby dostał cios nie
malutką piąstką swojej przyjaciółki, tylko stalowym taranem prosto w trzewia.
- Nie
wiem, co próbujesz uzyskać ty jebany Jankesie, ale jeśli nie zaczniesz śpiewać,
to zagramy w prawdziwą rosyjską ruletkę.
- Natasha,
wiem, że prawdziwej tobie to przeszkadzało. Przecież nie chciałaś stać się oszustką.
Nie przeszkadza ci to w ogóle? – (Kurwa,
no oczywiście, że jej to nie przeszkadza. Jest Rosjanką i do tego pracowała w
KGB, niektóre kłamstwa pewnie uznawała od lat za jedyną prawdę. Poza tym jej
praca na tym polega. Dodatkowo ma mózgownicę wypraną i przetrzepaną, że aż miło…)
Clint coraz silniej odczuwał beznadziejność swojej sytuacji. Miał na to wpływ
także ból, ale chyba bardziej przeszkadzało mu to psychiczne wyczerpanie. Fakt,
że spalił za sobą mnóstwo mostów, zanim do niej dotarł; i na próżno.
Ale nie
chciał o tym myśleć. Załamać się na przesłuchaniu to dosłownie pozbyć się
jedynej tarczy. Tak mówili na jednym z tych kursów SHIELD, które miałyby gwarantować
uczestnikom motywację do pracy (mieszczącej
się w rankingu dziesięciu najbardziej zrytych zawodów USA) i osiągnięcie
sukcesu dzięki wytrwałości, silnej woli, samokontroli i znajomości siebie oraz
własnej wartości (co według SHIELD miało
rekompensować agentom zmarszczki, siwiznę i wrzody żołądka w wieku czterdziestu
lat).
Nat
uśmiechnęła się z wyższością. Jej zielone oczy błysnęły tajemniczo, co trochę
Clintowi skojarzyło się z tym, jak na skrzyżowaniu zmieniają się światła na
zielone i jednocześnie było mu trochę lżej na duszy.
- Coraz
lepsze te bajki, ale ja nadal czekam na odpowiedzi.
(Wzmianka o Shostakowie jako jedyna
podziałała, więc chyba powinienem zawczasu kuć żelazo, póki gorące. Mógłbym
teraz znów o tym napomknąć i przynajmniej zaburzyć jej równowagę) Clint
starał się myśleć, czując jak krew strumieniem płynie mu z różnych rozcięć i
jeszcze z tyłu gardła.
- A ja
jednak chciałbym trochę pogadać o naszych znajomych. Co tam u Alexiego? A u Vostokoff?
Co prawda mogłem ją sam spytać, ale jakoś nie było okazji.
Natasha w
furii przyłożyła mu z całej siły w kilku seriach, robiąc mu mielonkę z narządów
wewnętrznych, po czym jeszcze zaczęła okładać go po twarzy. Gdy Clint ze łzami
bólu stojącymi w oczach jeszcze miał trochę siły, by uśmiechnąć się do niej
zakrwawionymi zębami, agentka nie wytrzymała i obróciła się prędko, aby
pochwycić skrzynkę leżącą na stoliku obok i zdzielić nią Bartona w łeb.
Zwiesił
głowę, i ciemność go zamroczyła, odbierając wszelkie zmysły, a zostawiwszy go
drgającego i nielekko zaskoczonego.