- Masz się nie ruszać. Rusz się, a zginiesz. – Drugie zdanie, które dorzuciła szeptem, było
już niepotrzebne, ale Natasha okazała się słabsza, niż się spodziewał i uległa
napięciu wyczuwalnemu po wypowiedzeniu swojego rozkazu.
(Żyję, czy trafiłem do pieprzonego raju?)
Dzięki chwili wahania Clint nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku.
- Zanim
powiesz coś jeszcze, psi chuju – ciebie zabiją, bo jesteś bezużyteczny, a mnie,
za moment zawahania.
(Nie, prędzej jestem w piekle…)
Wyczuwał
jej szybki oddech tuż nad sobą.
Z tak
bliska mógłby ją powalić albo uściskać najmocniej, jak potrafił. Obie opcje
jednak były w tym momencie absurdalne. Wyglądało bowiem na to, że Natasha
postanowiła przestać dłużej tańczyć, jak jej zagrano na górze. Clint miał
powód, by odetchnąć z ulgą. Jednak cała sprawa się jeszcze nie skończyła.
Pozostawało pytanie: jaka część dawnej Nat powróciła, a ile z jej mózgu nadal
toczył insekt KGB? Czy jej działanie było chwilowe? Czy powinien obawiać się,
że wbije mu nóż w plecy?
Właściwie
nie chciał myśleć w kategoriach racjonalnych – przepełniała go radość,
ponieważ, nawet jeśli zaraz wszystko znów miało się odwrócić o 180 stopni, to
ponownie mógł się odprężyć. W towarzystwie partnerki, jaką była Natasha,
wszystkie zagrożenia traciły na realności o jakieś pięćdziesiąt procent, a
prawdopodobieństwo sukcesu proporcjonalnie rosło.
Clint
chciał zauważyć, że leży na zakutym w kajdanki nadgarstku, więc metal wpija mu
się boleśnie w ciało, ale nie miał możliwości nic powiedzieć, bo Natasha po
chwili znów była przy nim i rozkuwała mu stopy, uniesione w powietrzu wraz z
nogami krzesła.
Szybko się
uwinęła i nie minęła chwila, gdy rozkuła mu również dłonie.
Poczuł na
skroni lufę pistoletu.
- Do
ściany.
Clint
powoli zaczął sunąć na kolanach do tyłu, tak długo, aż nie przyparł potylicy do
muru.
Powoli
jego wzrok zaczął się przyzwyczajać do podziemnych ciemności i dzięki temu mógł
zobaczyć zarys postaci agentki, a nawet dostrzec, gdzie kończył się jej nos.
Słyszał również jej oddech, gdzieś ponad nim, choć zapewne para jej drapieżnych
oczu wpatrzona była najuważniej w niego, szukając słabych punktów i sygnałów
buntu. Gdzieniegdzie piasek skrzypiał pod obcasami jej butów.
Usłyszał
dwa zdecydowane szurnięcia podeszwy. Odsunęła się. Widział kształt trzymanej
przez nią broni.
Ktoś
zapukał dwukrotnie do drzwi.
Natasha
nie traciła zimnej krwi. Przez moment stała nieruchomo, a potem wykonała jakiś
dziwny ruch stopą i Clint poczuł lekkie, choć na pewno nie wrogie uderzenie.
Kobieta ukryła pistolet za plecami, idąc w stronę walącej w drzwi osoby.
Barton
obserwował ją, póki nie odeszła na znaczną odległość, po czym nieznacznie
wyciągnął dłoń, by rozmasować obolały goleń. Wtedy zrozumiał. Przysunęła w jego
stronę krzesło. Dostał od niej coś, czym mógł się bronić. Czym mógł atakować.
- Да? –
krzyknęła Natasha pytająco, lecz nadal trzymając się na pewną odległość od
drzwi.
Ktoś
zaburczał z drugiej strony.
- Все под контролем. Американец мертв. (Wszystko pod kontrolą. Amerykanin nie żyje)
- Откройте
дверь, Романова. (Otwórz drzwi, Romanowa.) – Poniósł się stanowczy,
kategoryczny głos strażnika.
Barton
próbował przez moment uspokoić drżące dłonie, zaciskane na nogach krzesła. To
była naprawdę emocjonująca doba i nie mógł marzyć o niczym innym, jak o ciepłym
łóżku. Albo zimnym. Byleby odespać ostatnie dni.
- Я могу с этим справиться. (Ja sobie poradzę)
– odparła Natasha swoim słowiańskim, melodyjnym dialektem.
- Эта
команда. (To rozkaz) – Kimkolwiek był człowiek po drugiej stronie, bez
wątpienia nie ustąpiłby, póki drzwi by nie puściły.
Natasha
westchnęła cicho i spojrzała ponownie w kierunku Bartona. To znak.
Przekręciła
klucz w zamku, a wtedy Clint podniósł się, uniósł krzesło i gdy otworzyły się
drzwi, rzucił nim wprost we wchodzącego mężczyznę, pacyfikując go.
Dwóch
pozostałych Natasha zastrzeliła bez słowa wyjaśnienia. Wyszła z pomieszczenia,
nawet nie spoglądając na Clinta i pobiegła naprzód, czemu towarzyszył dźwięk
kolejnego bezwładnego ciała upadającego na podłogę.
Clint
podbiegł do pierwszego spacyfikowanego strażnika i przeszukał go, zabierając
nóż oraz naładowaną do pełna berettę. Musiało to wystarczyć na początek, bo w
okolicy brakowało łuków i strzał, które miał wcześniej na wyposażeniu.
Dobierając
się do kolejnych rzeczy innych strażników drugim okiem uważnie obserwował
Natashę, nadal starając się postępować logicznie. Ona robiła dokładnie tak
samo.
- Musimy
znaleźć moje rzeczy – oświadczył. Rozmasował nadgarstek, wyczuwając jak dłoń
dla odmiany mu drętwieje. Być może to przez nagły napływ krwi do naczyń
krwionośnych. – Dopiero potem porozmawiamy. – Rozejrzał się po ścianach
znacząco. – Za dużo tu słuchaczy.
Natasha
kiwnęła mu głową i namyśliła się.
- W takim
razie szybko, za mną.
Gdy szli
przejściem, Clint pilnował tyłów, natomiast ona starała się unikać strażników
na ich drodze. Jak na razie trwała cisza pełna napięcia i każdy krok postawiony
w pośpiechu mógł ich zdradzić.
Gdy nagle
rozdarł się alarm, Nat już nie myślała dłużej poruszać się z kocią czujnością,
ale po prostu rzuciła się biegiem przez pusty korytarz. Barton trzymał się tuż
za nią. Winda już mknęła w dół na ich piętro, co nie zwiastowało dobrze. Przez
chwilę wszystko wyglądało jak misternie zastawiona pułapka. Barton nacisnął
klamkę pierwszych drzwi w korytarzu – zamkniętych przynajmniej na zamek. Naparł
z całej siły na drzwi i otworzył je. Wkroczył i zapalił światło, trzymając
pistolet gotowy do strzału.
- Rusz się
– poleciła agentka i prawie że wepchnęła go do środka, zamykając za sobą drzwi
i barykadując je własnym ciałem.
Pomieszczenie
wyglądało na magazyn pełniący rolę wielkiej chłodni na niektóre zapasy
żywności, jak puszki (z karmą chyba)
i produkty o niższej dacie przydatności do spożycia.
- A może
tak kolacja? Brakuje tylko świec. – Barton dał się przez chwilę ponieść swojemu
rozhisteryzowanemu humorowi, ale po chwili przez cichy śmiech się zreflektował:
- Przepraszam, to ze stresu. Ile czasu zajmie im znalezienie nas?
Natasha
wydawała się nasłuchiwać kroków, ale też znalazła słowa, którymi świetnie i
konkretnie odpowiedziała:
- Nie wiem, pewnie zaczną zaglądać wszędzie,
kiedy okaże się, że uciekłeś. Może kilkanaście minut. Bardziej martwię się, jak
przedostaniemy się na powierzchnię.
Barton
kiwnął głową.
- No tak.
Kończył
się im czas.
- Nie mamy
czasu wymyślać jakiegoś sprytnego planu. Jeszcze chwila i będziemy w potrzasku.
Nie wyłgasz się, od tego, co zrobiłaś.
- Nie
możemy też wyjść, bo już zamykają wszystkie drogi ucieczki.
Barton
czuł, że musi nieco Natashą potrząsnąć. Zalewała go fala niepewności.
- Co to dla
nas, kiedyś nie miałabyś z tym problemu.
Natasha
wyraźnie się skrzywiła na te słowa.
- Nie
wiem, o co ci chodzi. Pewnie mylisz mnie z jakąś dezerterką. Mam ci
przypomnieć, kim jestem? – Przeładowała magazynek, rzucając mu prowokacyjne
spojrzenie.
Jednego
Clint był pewien – gdyby wtedy, te kilka lat temu natknął się na tak samo skorą
do starć Natashę, nie wspominałby jej tak miło. Zakładając, że w ogóle by
jeszcze istniał na tym łez padole…
Clint
ocenił jednak skierowaną w jego serce lufę i postanowił jednym celnym rzutem
cegły prawdy rozbić szklaną kulę, w jakiej Natasha obecnie się znajdowała.
- Och,
powiadasz, że pomóc więźniowi zagrażającemu KGB to nie dezercja? Więc ostatnimi
czasy dowództwo wspiera wolontariat, rozumiem?
Nie zdążył
zobaczyć ostatecznego wyrazu jej twarzy, ale odwrócił się do niej plecami, mając
nadzieję, że nie pośle mu w tył głowy kulki. Połowicznie jednak wiedział, że
Nat – nawet tak przykuta do szklanej kuli, miała swój własny rozsądek i
wiedziała, że zabijając go, tylko pogorszy sytuację. W końcu zabiła paru rodaków
we własnym sztabie, na swojej ziemi. To kwalifikowało się jako zdrada kiedyś,
więc tym bardziej teraz, kiedy każda para rąk odradzającego się KGB była na
wagę złota.
- Отойдите
(Odsuńcie się) – zawołał nagle kobiecy głos z zewnątrz.
Barton
zamarł, gapiąc się przez ramię na drzwi.
Vostokoff.
Oj, źle.
Za drzwiami
zabrzmiały kroki głośniejsze niż czyjekolwiek.
Oczy
Natashy nagle się zaokrągliły.
Rzuciła
się na niego, próbując odtoczyć się jak najdalej od drzwi. Kiedy te poszybowały
przez pomieszczenie, w zniszczonym progu ukazała się pokryta żelaznymi pierścieniami
postać. Mógłby to być Stark, ale jego kostium wyglądał inaczej. Ta żelazna
zbroja miała jeszcze dodatkowo rękawy w kształcie pieszczoch oraz metalowy,
wtopiony w napierśnik naszyjnik. Kiedy hełm się zsunął, właścicielką machiny
okazała się właśnie Vostokoff.
Natasha
nie poruszała się i okrywała go własnym ciałem.
- Melina…
- zaczął słabo.
- Lepiej
się przymknij, Jankesie. Ktoś znajomy bardzo chciałby cię zobaczyć. –
Uśmiechnęła się drwiąco.
Clint
oniemiał.
Nie miał
pojęcia, jak szybko jego podróż zbliżała się do końca. I kto już czekał, by go
spotkać.