Witajcie z powrotem! Wakacje, wakacje, ale mam chyba jakąś depresję letnią, bo za każdym razem jak wyjdę w co cieplejszy dzień, to mam wrażenie, że kiedyś to były gorące lata, a teraz to nie wiadomo jak to w sumie nazwać...
Dobra, przestałam narzekać!
W tekście jest jeden błąd celowy, ale był potrzebny do komizmu słownego i sytuacyjnego zarazem. Aha, mam jedną prośbę - pamiętacie może, czym właściwie Coulson sobie w "Agentach" latał? Pamiętam tylko, że to nie był helicarrier, i raczej nie triskalier, a nie jestem pewna, czy nie lotniskopter, czy samolot, a może zupełnie inaczej się to nazywało? Byłabym wdzięczna za podpowiedź.
No to pozdrawiam i zapraszam do czytania!
***
- Próbuje mnie przekupić
lepszym stanowiskiem i pieprzy coś o ideach – parsknęła z lekkim uśmiechem
Sharon.
Clint nie był zdziwiony. Phil
zawsze był idealistą, wkładał garnitur i wierzył w jasno określone zasady, w
które odziewał swoje wyobrażenia o szczęściu. Nie był tylko pracoholikiem, czy
jakimś niewyróżniającym się urzędasem. Miał duszę. Kiedy dowiedział się o
Bartonie i Natashy (a wiedział tylko
tyle, ile pozwoliliśmy mu wiedzieć – reszty się przecież domyślił) nie
wspomniał o tym słowem. Nie naprzykrzał się. Czasem, podczas długiej i nudnej
odprawy, Clint zauważał, że przyjaciel przygląda mu się z cieniem uśmiechu.
Phil wierzył w przyjaciół, wierzył w miłość, w większą sprawę. A najbardziej na
świecie wierzył w to, że ludzie z natury są dobrzy i staną po jego stronie,
jeśli będzie trzeba.
- Mam nadzieję, że nie przedstawi mi tej samej oferty. – Zerknął
nieco milej w stronę Coulsona.
Phil zabębnił palcami w stół.
- Nie żartuj, Barton. Znamy się nie od dzisiaj, a ja nie
jestem aż tak zdesperowany. – Salę przeciął chichot Sharon. Clinta zaskoczyło
to, jak szybko zmieniła nastrój.
- A jeszcze niedawno byłeś jednym z najlepszych – zadrwiła.
Brwi Phila podskoczyły.
- A kto powiedział, że już nie jest? Barton to po prostu
uparty, nieodpowiedzialny i w niektórym towarzystwie po prostu niestrawny
człowiek. A jeszcze gorszy pracownik. – Niefrasobliwy uśmiech rozświetlił jego
twarz. – Sądzę, że powinieneś przemyśleć coś innego – kontynuował mężczyzna.
Mięśnie Clinta napięły się, ale nikt nie mógł tego
zobaczyć, bo dłonie położył na podłokietnikach krzesła. Mimo to uśmiechnął się
drapieżnie.
- Czyżby? Co takiego?
Tamten pochylił się do przodu, jakby omawiał warunki
utrzymania pokoju na świecie (i
niewykluczone, że właśnie tak było). Jego twarz już na powrót była
zasadnicza. Barton miał jednak powody, żeby obawiać się Coulsona. Wiedział już,
że usłyszy szczególne słowa.
- Nie pakuj się w to. Jesteś potrzebny tutaj. SHIELD jest w
stanie ją znaleźć, ale to potrwa. Wiesz, że sam nie dasz rady. Uważam cię za
mądrego człowieka, Clint i…
- Nie.
Barton potrząsnął głową jak uparty nastolatek.
- To chyba nie jest dobry pomysł, Coulson – wtrąciła Sharon.
Znów skrzyżowała ręce na piersiach, a spojrzenie jej niebieskich, gorejących
oczu starło się z niepokojącym blaskiem upartych, należących do Clinta. To było
jak zderzenie dwóch monstrualnych fal. – Ja bym go wysłała na terapię.
Coulson nie zauważył zaciśniętej szczęki Clinta. Zwrócił
się za to do Sharon, która była wesołym ognikiem, bez problemu podpalającym
lonty jego nerwów.
- Wyjdź, proszę, Sharon.
Nie uśmiechnęła się. Nie spuściła wzroku ani na moment z Clinta.
Miał się przez to poczuć jak psychopata. Jak podejrzany, do którego nie można
mieć za grosz zaufania.
- Nie jesteś już moim szefem.
- To nie jest sprawa SHIELD, bynajmniej – uciął nadciągającą
między dwójką agentów kłótnię, machnąwszy kategorycznie dłonią, po czym kontynuował,
kiedy już przykuł ich uwagę: - Nigdy tak nie interesowały ich osobiste problemy
pracowników. Nie oczekuję pomocy. Nie przyjąłbym jej od was, nawet gdybyście
się nagle zadeklarowali jako Specjalna Harytatywna Instytucja Eliminująca… -
Barton zaciął się nagle, nie mając konkretnego pomysłu na przekręcenie reszty
skrótu agencji.
Phil wzniósł z litością oczy do nieba. Jednocześnie mruknął
coś o tarzającym się ze śmiechu Furym.
- Boże, nie dość, że specjalny przypadek agenta, to jeszcze
chory na dysortografię – Sharon zakpiła, udając do szczętu załamaną.
Barton przestał myśleć nad skrótowcami i po prostu trzasnął
wnętrzem dłoni o stół, żeby zademonstrować swój upór i asertywność, a także
rosnącą wściekłość w związku z przytykami agentki.
- Po prostu się nie zgadzam. I kropka – dodał do podkreślenia.
– Nigdy tak nie działaliśmy.
- Ale teraz działamy – pośpieszył z wyjaśnieniem Coulson. –
Dbanie o agentów stało się naszą dewizą.
- Dbanie o agentów stało się naszą dewizą – przedrzeźniła
go Carter, używając gestów natchnionego, wyjątkowo egzaltowanego poety. –
Sranie w banie – podsumowała zgrabnie, z czym Barton nie mógłby się nie
zgodzić. Zerknął na poznaczoną zmarszczkami twarz agenta z pewną siebie i przekonaną
miną, by dostrzec, jak on na to zareaguje. – Nie martwiliście się dewizami, jak
zabrakło miejsc pracy dla opuszczonych agentów. I – skierowała w jego stronę
palec – nie próbuj mi przerywać! To też już było po Hydrze!
Jej słowa musiały Coulsona bardzo zaboleć, ale Clint mógł
tylko myśleć o własnej sprawie. Próbka nadal leżała potulnie w jego kieszeni i
czekała na swoją misję. Czym było w końcu usłyszeć coś takiego z ust swojej
niedawnej koleżanki, z którą dzielił całą radość pracy? I miała w tym wszystkim
niezaprzeczalną słuszność.
Phil zachował kamienną twarz. Wycelował tylko palcem w
stronę kobiety.
- Ty. Nie udawaj, że SHIELD było tylko przyjemnym stażem. –
Zwrócił swoje gromiące, choć nieruchome oblicze na łucznika, nie zmieniając
tonu. – A ty po prostu nie bądź głupi i wysłuchaj mojej oferty do końca. –
Pstryknął palcami, na co Sharon się zjeżyła. – Z kolei oboje nie zapominajcie
się i nie odrzucajcie moich dobrych chęci, bo nie wykluczone, że jeśli naprawdę
będziecie kogoś potrzebować, to nie będę już w stanie nijak pomóc.
Sharon nie odpowiedziała na ten komentarz, za to postanowiła
go rozważyć wraz z rachunkiem sumienia. Clint spojrzał na swoje buty pod
krawędzią stołu konferencyjnego, unikając wzroku przyjaciela.
- Barton. Jesteś jednym z dwóch najwybitniejszych specjalistów
SHIELD, z jakimi mam jeszcze kontakt. Gwarantuję ci, że ją znajdziemy.
Dysponuję małym, ale oddanym zespołem, który rozwiąże zagadkę zniknięcia
Romanoff szybciej, niż zajęłoby to specom CIA, (oczywiście, nie ubliżając agentom tej świetnej organizacji – powiedział
i mrugnął okiem do kamery ustawionej naprzeciwko siebie) a na dodatek
oszczędzę ci możliwych nieprzyjemności – zapewnił go. Po chwili przewrócił
oczami. – Nie będę cię odsuwał od sprawy, jeśli tego nie chcesz, choć uważam,
że postępujesz nazbyt pochopnie. W końcu Natasha nie pierwszy raz została
zagrożona… No już, spokojnie To tylko moje zdanie! – dodał szybko, widząc
ostrzegawczy, defensywny błysk w oczach Clinta, gdy ich spojrzenia się
spotkały.
Clint zacisnął palce na podłokietnikach tak, że aż
zaskrzypiały mu pod paznokciami. Szukał spojrzenia Sharon, błagając ją o jakiś
sygnał, że nie powinien tego robić. Ostatecznie, chyba istniał jakiś powód, dla
którego nie dawała się zwerbować ponownie, a była naprawdę uparta. Czy on w
takim wypadku mógł zawierzyć obcym ludziom, których intencji nie znał,
wszystkie swoje przypuszczenia, dowody i obawy, wchodząc ponownie w szeregi zupełnie
nieznanych sobie agentów? Coulson chyba mocno w nich wierzył, ale rzadko kogo naprawdę
obdarzał antypatią, jeśli już o tym mowa.
Czy mógłby nie zaufać ponownie swojemu przyjacielowi? Jeszcze
niedawno ten sam Phil Coulson rozumiał jego i Nat. Odpowiadał za nich, chronił
ich. To on – tak, Phil - przekonał Natashę do przyjazdu z Rosji w samym środku
misji, ryzykując jej przykrywkę oraz postęp w operacji, żeby ściągnąć ją do
Ameryki, kiedy Loki… To musiało oznaczać, że mu na nich zależało. Traktował
swoich agentów niemal jak dzieci, których jego smutny styl życia mu poskąpił.
Ale było też coś. Phil nie był już jego szefem. Nie mógł mu
nakazać nic. To w szczególności musi zaznaczyć. Na pewno nie będzie ryzykował
ponownym wplątaniem w struktury SHIELD. Sharon nie była w ciemię bita, a Clint
wolał się nie przekonywać, jak to jest czuć na sobie wymierzony celownik broni
kolegi.
A Sharon chciała chyba powiedzieć bez ogródek, że obaj nie
mieli tu czego szukać. Ciężko jej się dziwić.
- Czyli obiecujesz, że ją znajdziemy i nie obudzę się
zupełnie nagle w gabinecie terapeuty, gdy ty będziesz jej szukał? – spytał niepewnie, dobrze już znając odpowiedź.
Phil dostrzegł szansę porozumienia.
- Tak… Tak. Zrobimy, co w naszej mocy. – Pokiwał głową i
posłał w stronę łucznika półuśmiech.
- I nie grozi mi przymusowe wstąpienie w szeregi twojego
zespołu agentów?
Sharon opuściła na nich obu zaciekawiony wzrok.
Coulson dalej się uśmiechał, a ten wyraz twarzy nabierał
coraz więcej spokoju i ciepła, jakby z tym pytaniem jego najgorsze obawy znikały
na statkach z czarnymi żaglami za horyzontem.
- Nie, jeśli nie wyrazisz takiej prośby. – Pokręcił głową,
żeby wzmocnić swoje zaprzeczenie. Jego głowa stanęła nagle. – No, chyba że
nadal interesuje cię twoje ubezpieczenie emerytalne – dodał.
Clint zaśmiał się w duchu.
Obaj wstali, za nimi podniosła się Sharon, widocznie
zamyślona.
Kiedy wychodzili z budynku tą samą drogą i windą, znów
prowadzeni przez agentkę, byli już w znacznie lepszych nastrojach. A na pewno
lepszy humor miał Clint, który mimo niespodzianki, jaka spotkała go już na
samym początku, czuł większą niż dotychczas nadzieję i dostał nowy zastrzyk
energii. Jakieś myśli o Hydrze jednak w zakamarkach umysłu się mu plątały i
trochę to osłabiało jego zaufanie do „tego nowego” SHIELD. Postanowił zachować
dystans do wszystkich agentów, jakich tam spotka. Wiedział przynajmniej, że jednemu
człowiekowi mógł zaufać.
Oddał swoją przepustkę gościa i odwrócił się do Sharon.
- No, nie sądzę, żebyś miała z tym jakikolwiek związek, –
zerknął kątem oka na Coulsona, który odsunął się taktownie, odbierając
nadchodzące połączenie, - ale… Dzięki. – Zaszczycił ją smutnym uśmiechem.
Skrzyżowała ręce z ważniacką, promienną miną.
- Przypadek – odparła tajemniczym tonem, którego Clintowi
nie chciało się analizować. Wyciągnęła do niego rękę, którą ujął i potrząsnął. –
Powodzenia, Barton.
- Dzięki. Tobie też. A! – przypomniało mu się coś. – I żebyśmy
się nie spotkali w SHIELD.
Zaśmiała się gardłowo i oznajmiła rzeczowo:
- Do tego nie dojdzie.
(Jasne, że nie. Ale
na wszelki wypadek nie pozwolę się ponownie zwerbować) Wymienili
porozumiewawcze spojrzenia, myśląc najwyraźniej o tym samym.
Po chwili dołączył do Phila.
***
Do hotelu po jego rzeczy pojechali Lolą, a potem wyjechali
poza miasto, gdzie znalazło się nieco przestrzeni do lądowania samolotem.
Kiedy otworzyła się jego klapa, Clint nie mógł powstrzymać
westchnienia, które nagle znalazło usta, którym mogło wylecieć.
Phil poklepał go krzepiąco po plecach.
- Niczym się nie martw. Znajdziesz ją szybciej, niż ci się
wydaje.
Tak bardzo chciał w to wierzyć, że miła, witająca go już na
progu, a ponadto znajoma twarz Melindy May stała się symbolem wejścia między
przyjaciół.